Informacje

  • Wszystkie kilometry na BS: 75091.76 km
  • Niektóre km w terenie na BS: 8170.47 km
  • Czas na rowerze na BS: 154d 08h 37m
  • Prędkość średnia na BS: 20.26 km/h
  • Więcej informacji

Moje rowery

Tak daję czadu w 2023: button stats bikestats.pl
Tak dawałem czadu wcześniej:

Licznik odwiedzin

od VI 2023

Statystyki zbiorcze na stronę

Szukaj

Znajomi


Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2009

Dystans całkowity:743.31 km (w terenie 54.70 km; 7.36%)
Czas w ruchu:32:47
Średnia prędkość:22.67 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:82.59 km i 3h 38m
Więcej statystyk
Piątek, 31 lipca 2009Kategoria ..>100km, ..>200km, zz Foto zz, ..>150km

Pętla wokół Zalewu Kamieńskiego

Rower:Bridgestone
230.00 km (3.00km teren) czas jazdy: 09:23 h AVS:24.51km/h

Dzisiaj wyjechałem ponad dwie godziny wcześniej niż ostatnio, bo około 9:50. Zaplanowałem sobie pętlę wokół Zalewu Kamieńskiego przez Goleniów, Golczewo, Kamień Pomorski, Dziwnówek, Wolin i powrót przez Stepnicę do Szczecina. Taką też trasę pokonałem.

Miało być łatwo, jak ostatnio, a było ciężko. Zjadłem duże śniadanie i nie miałem ochoty pojadać w trakcie jazdy. Do tego piłem też dość niewiele, biorąc pod uwagę, że temperatura była większa od zapowiadanej na meteo , a słoneczko prażyło. W efekcie ostatnie 100km ledwo się czołgałem.

I jeszcze jeden minus to nawierzchnia. Droga do Golczewa to jest masakra, gorzej niż szczecińskie śmieszki rowerowe. Tylko dla mtb i to fulla. Serio. Nie koloryzuje. W drodze powrotnej ze Stepnicy chcąc jechać jakimiś bocznymi drogami, musiałem w efekcie ślimaczyć się po betonowych płytach, a później po żużlu. :D

Ale co zobaczyłem, to moje. Tylko, że.. za wiele ciekawych widoków nie było. Chyba jedynie Kamień Pomorski należy do ładnych miejscowości spośród tych przez, które dzisiaj jechałem, a akurat do miasta nie zajeżdżałem.

Sam ruch, jaki mi towarzyszył na drogach był bardzo skromny. Do Goleniowa trochę samochodów było, tak jak zwykle, ale od Goleniowa już puściutko, jeden samochód na kilka, kilkanaście minut. I tak aż do Golczewa. Potem wjechałem na DW, nie była to odnoga żadnej DK, więc ruch mniejszy lub porówna z tym na trasie do Goleniowa. Od Kamienia Pomorskiego do Dziwnówka za to było ostro. A później już do końca spokojnie raczej.

Golczewo






Dziwnówek












Szybki niebieki rower.


Dziwnów












Wolin






Nie wiem jak to prawidłowo nazwać, ale ten most ma obracane przęsło, tak żeby statki mogły przepływać.






Zawsze w okolicy końca lipca i początku sierpnia odbywają się w Wolinie plenerowy festiwal. Uczestnicy przebierając się w starodawne stroje i bawią w Wikingów. Wszystko przy czuwaniu strażaków.






Widok z mostku na kanał irygacyjny w okolicy Moracza i Komarowa


Właśnie w takie coś się tam wpakowałem. Później płyty były jeszcze gorsze, bo z otworami.. Całe szczęście, że w Komarowie był czynny sklep, bo bym wykitował z pragnienia. Nie pamiętam czy w sklepie była lodówka. :)




Niedziela, 26 lipca 2009Kategoria ..>100km, ..>200km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>150km

Wycieczka do Angermunde

Rower:Bridgestone
200.00 km (1.00km teren) czas jazdy: 08:43 h AVS:22.94km/h

Postanowiłem, że jak tylko będzie wolny od opadów dzień, to pojadę gdzieś w nieznane. W piątek przejeżdżałem przez Angermunde samochodem i po przeczytaniu później paru rzeczy na Wikipedii uznałem, że to właśnie tutaj zajadę.

Trasa wytyczona wg Google Maps ma 68km w jedną stronę. Jedyny problem to to, że nie wydrukowałem sobie mapy, ani nie wziąłem żadnej choćby kawałek obejmującej trasę. Zabrałem ze jedynie listę miejscowości, przez które będę przejeżdżał. Wcale nie pomogła :) , bo już tuż za granicą za wcześnie skręciłem. Takich złych skrętów było później jeszcze więcej. Ostatecznie pojechałem bardziej lub mniej okrężnie przez Gartz i Schwedt.

Ale nic nie straciłem, bo trasa prowadziła przez malownicze okolice. W prawie każdej wsi znajdowało się mnóstwo zabytkowych budynków: starych magazynów, dworków, kościołów, stajni dla koni, itd. W sumie zrobiłem dzisiaj ponad 240 zdjęć.

Tantow


Kładeczka








Mapa rejonu. Obok był stolik z ławkami i zadaszeniem. Tutaj sobie leżałem w drodze tam i spowrotem.


Pinnow




























Jak zrobiłem „meee”, to obie owce się na mnie spojrzały.


Do Angermunde dojechałem mając na liczniku 83km, czyli +15km w stosunku do zakładanego planu. Albo o czymś nie wiem, albo jest ono jakieś dziwne, bo centrum miasta objechałem szybko. A ogólnie to razem pipidówkami naokoło, które są włączone do niego, Angermunde jest dziewiątym pod względem wielkości powierzchni zabudowy miastem w Niemczech (wg polskiej Wikipedii), a ma tylko 15k mieszkańców.

To już Angermunde i kościół z XIII wieku.








Dziwak.




Budynek o konstrukcji ryglowej. Strasznie dużo tam takich mają i to bez ściemy tylko prawdziwych.






Dworzec kolejowy.










Prawie jak Gocław lub Skolwin. ;)






Posterunek policji.




A tutaj rynek.






Sztywniak.








W drogę powrotną nastał jechać czas. Spróbowałem trasą z kartki. Nie dało rady. :) Coś źle spisałem z monitora chyba.

Koniki. Jak się zatrzymałem, to podeszły do ogrodzenia powiedzieć cześć.






















Teraz najlepsze fotki z całej trasy. Ruiny zamku w Landin z 1862/1863 roku.




Wcale nie pozowane..






Wygląda trochę jak obraz, ale to tylko przypadkowo jakiś niebieski schemat mi się włączył.








Mój profesjonalny sprzęt..


















W Schwedt zakupiłem za 3,39euro Hamburgera Royala Beckona, który był wreszcie bardzo ciepły, a nie zimny jak w polskim McDonald’s-ie. Dobry był, szkoda tylko że niezbyt zdrowy. Ogólnie to w trasie zjadłem jeszcze 6 Snikersów Crancherów i 4 Grześki w czekoladzie.

A to już w Schwedt.




;)


W Gartz obcykałem ruiny kościoła. Pierwotny powstał w XIIIw. W czasie drugiej wojny światowej został zniszczony. Teraz w środku jest pusty plac. W jednej końcowej części stoją zakurzone ławki, w drugiej nie wiem co jest.
















Wieża ma wysokość 37m.




Stamtąd skierowałem się na drogę, którą zwykle jeździłem do Schwedt i tak dojechałem przez las do Mescherin. Później już tylko Gryfino, wioski i sklep. Zatankowałem wodę do bidonów i stwierdziłem, że czuję się tak znakomicie, że dobiję sobie do dwusetki, dlatego powrót z Podjuch był przez Dąbie i przez osiedle Zawadzkiego. Później już tylko kąpiel i kolacja..

No i małe podsumowanie. Fajnie, że sobie zwiedziłem coś nowego. Były momenty, że wmordęwind, który wiał na trasie „do”, stawał się nachalny i dość upierdliwy, ale ogólnie nie było aż tak źle. Duży plus dla siodełka, które tym razem delikatnie mnie potraktowało. Super wygodne nie jest, ale wcześniejsze siodła bije na głowę. Najbardziej bolą mnie mięśnie szyi, ale popracuję nad nimi i będzie ok. Teraz kilka dni na regenerację, a później wypad do Cedynii lub nad morze.
Wtorek, 21 lipca 2009Kategoria .Bridgestone.

Przez Puszczę Wkrzańską do Trzebieży

Rower:Bridgestone
80.17 km (8.30km teren) czas jazdy: 03:32 h AVS:22.69km/h

Plan był taki, żeby zrobić pętlę przez Dobieszczyn, jednak znajdując się na wysokości Zalesia skręciłem w prawo na czerwony szlak. Droga była asfaltowa, chciałem zobaczyć jak daleko tak będzie. Napotkany kolarz stwierdził, że spokojnie dam radę przejechać do końca, więc kontynuowałem dalej.

Po jakichś 3km na skrzyżowaniu z zielonym szlakiem nawierzchnia czerwonego szlaku zmieniła się na szutrową o zbyt dużej średnicy dominującej frakcji jak dla szosy, więc skręciłem na szlak zielony, zgodnie z asfaltem.

2km dalej asfalt się skończył, a ja jechałem ubita leśną ścieżką. Było całkiem znośnie, oprócz tego że nieco wolniej niż na mtb. Później było trochę gorzej, kamienie, luźny piach, etc. ale w sumie tylko jakieś 500m prowadzenia i nie złapałem kapcia więc ok.

Wyjechałem w Uniemyślu i stwierdziłem, że skoro wg znaku do Trzebieży są tylko 2km, to podjadę. Nadwyżki wyszło w sumie 14km i później w drodze powrotnej zdychałem, ale przynajmniej sobie zobaczyłem Zalew Szczeciński. Szkoda tylko, że nie wziąłem ze sobą aparatu.

Fajnie było, ale patrząc na mapę, dochodzę do wniosku, że do Trzebieży to jednak lepiej jechać na mtb, bo nie dość że krócej to zmotoryzowanych wariatów się omija.
Sobota, 18 lipca 2009Kategoria .Bridgestone.

Pętla przez Lubieszyn

Rower:Bridgestone
35.95 km (0.00km teren) czas jazdy: 01:20 h AVS:26.96km/h

Szczecin-Mierzyn-jakieś wioski-Lubieszyn-Dobra-Wołczkowo-Głębokie-miasto-dom.

Taki klepacz kilometrów się ze mnie zrobił, że napęd w szosie się już zajechał i przeskakuje nawet niekoniecznie przy mocnym naciskaniu na pedały.
Piątek, 17 lipca 2009Kategoria .Bridgestone.

Szosa

Rower:Bridgestone
41.93 km (0.00km teren) czas jazdy: 01:41 h AVS:24.91km/h

Szczecin - Lubczyna. Burza. Powrót samochodem.
Niedziela, 12 lipca 2009Kategoria .Trek., zz Foto zz

Puszcza Bukowa

Rower:Trek
41.38 km (23.00km teren) czas jazdy: 02:23 h AVS:17.36km/h

Dzisiaj chłopaki jechali do Puszczy rano, ale są dla mnie za słabi, więc uznałem, że wolę sobie pospać, a podjadę później samemu.

Wyruszyłem po siedemnastej. Zapakowałem rower do samochodu i podjechałem do Jeziora Szmaragdowego. Stąd asfaltem do Klucza, gdzie wbiłem się na czerwony szlak, który po jakichś dwóch kilometrach zgubiłem. :) Uznałem, że wracam i znajdę po drodze coś do wbicia się. Natrafiłem akurat na początek czarnego szlaku w Podjuchach.




Później nie pamiętam już dokładnie jak jechałem, ale trafiłem na najprawdopodobniej Uroczysko Bunkry.














To są duże cosie. Większe ode mnie, średnica jakieś 3m. Tam na końcu przez ten mały pionowy prostokącik chyba można przejść i wyjść jakimś podobnym wyjściem obok.




Czyżby Uroczysko Opony?


Dojechałem też do drogi, która znajduje się w budowie i ma zostać ukończona w 2010 roku. Stąd trafiłem do jednostki wojskowej, więc trzeba było zawrócić. Pojeździłem trochę po nieznanych mi terenach, było fajnie. Będę tak przyjeżdżał częściej.

Na koniec Grota koło Jeziora Szmaragdowego





A Krzyśkowi się rano samochód zepsuł i musiał wracać do domu na rowerze
Wtorek, 7 lipca 2009Kategoria .Trek.

Puszcza Bukowa

Rower:Trek
61.08 km (19.40km teren) czas jazdy: 02:56 h AVS:20.82km/h

Wypad z mapą i poznawanie Puszczy. Od ronda w Zdrojach kierunek niebieski szlak. Później zielonym do Jeziora Binowskiego. Dalej asfaltem na południe, aby skręcić na czarny szlak, ale okazało się, że jest w pełni nie przejezdny, może ledwo przechodny i to bez roweru, więc do Żelisławca asfaltem, później dalej do Glinnej. Tutaj skręt znowu w Puszczę i powrót początkowo niebieskim szlakiem, a dzięki mojemy ultra kojarzeniu w efekcie wyjechanie w Płoni, przez co musiałem potem lecieć razem z samochodami po DK3 mijając stojące przy drodze kobiety lekkich obyczajów.

Aby było cudnie to za Mostem Cłowym złapałem flaka w przednim kole. Zmieniłem dętkę, jednak przez Trasą Zamkową było kolejne bum i zawezwałem samochód techniczny. Okazało się, że wyszedł wentyl z nowej dętka Bontrangera, na której ujechałem może 5km. Już więcej tego badziewia nie kupię. Continental rządzi.
Sobota, 4 lipca 2009Kategoria .Bridgestone., zz Foto zz, zz Wakacje zz

Tour de France: Monako Time Trial

Rower:Bridgestone
49.21 km (0.00km teren) czas jazdy: 02:37 h AVS:18.81km/h

Wyjazd na Tour de France

Pomysł wyjazdu na Tour Silas rzucił w zeszłym roku. Teraz właściwie tylko o tym przypomniałem i oboje zajaraliśmy się na samą myśl, że moglibyśmy pojechać. Jako, że organizatorzy nie przysłali nam imiennych zaproszeń, rozpoczął się etap wazelinowania celem zdobycia aprobacji, tudzież wejścia w tymczasowe posiadanie sprawnego samochodu..
Wyruszyliśmy w piątek około 9:20. Rowery leżały w bagażniku, między kocami, na tym koła, a prawie wszystkie bagaże na tylnych siedzeniach. Prowadził oczywiście najlepszy ze wszystkich kierowców na świecie, czyli nie kto inny tylko ja. Silas, który hamując wrzuca na bieg jałowy i wciska sprzęgło + hamulec, z całą pewnością nim nie jest. ;) Cała trasa autostradami i to był największy plus bo zdecydowanie szybko było.
Niestety z powodu temperatury dosyć szybko poczułem, że zamieniam się w alegorię potu. Klimę oszczędzaliśmy, bo wskazania wskaźnika paliwa okazały się być przerażające, ale to jednak wina wskaźnika. Po prawie 1000km okazało się, że spalanie wynosi 5,67 litra benzyny na 100km , więc nie jest najgorzej.

O drugiej w nocy zatrzymaliśmy się na kimanie, ale takie prowizoryczne tylko, bo w samochodzie. Ja nie mogłem zasnąć, bo się cały czas pociłem i kleiłem. Przedrzemałem mocno w sumie jakieś dwie godziny. Silas znajdował się w stanie bezruchu, więc przynajmniej on coś się podregenerował.

Dwóch kolesi + >25*C + zamknięte szyby..


Następnego dnia ruszyliśmy kilkanaście minut po szóstej. Dało to nam w sam raz czasu, aby dotrzeć do mieścinki niedaleko Monako, gdzie złożyliśmy rowery, ubraliśmy ciuchy rowerowe i zostawiliśmy na parkingu samochód, sami udając się w okolice trasy pierwszego etapu Toura.

Na tle Monako
















Wkrótce zorientowałem się, że moje przełożenia mówiąc eufemistycznie są do De, a Silas na swoim Radonie z łatwością mi ucieka. Zszedłem z roweru i zacząłem płakać, że ciężko mi się jedzie. Wtedy z przejeżdżającego autokaru wyszedł Lence (imię specjalnie zmienione, tak aby nikt nie domyślił się o kogo chodzi) i powiedział, że on też tak ma i żebym, się nie martwił, a najlepszym sposobem na rozwiązanie tego problemu jest poranna kaszka z trzeciej pochodnej czwartej generacji alfa beta zeta delta omega EPO, a do tego zastrzyk w pupę z kwantynitroxyomnideltaultratetrapikonanoterciomuchachochinofoloidowej mikstury sporządzonej przez teamowego chemika.

Dotarliśmy do trasy. Trochę ludków już było, ale szczerze mówiąc, to za bardzo się moim zdaniem cieszyli ze wszystkiego, bo jak sobie pomyślę o tym, że miałbym bić brawo dla kolesi na dopingu, to mi trochę opada entuzjazm.






Zanim rozpoczął się etap trochę sobie odczekaliśmy, ponieważ najpierw przejechały samochody sponsorów i rozrzucały jakieś darmowe czapeczki, cukierki, etc., na które ludzie mocno się rzucali. Dalej nastąpił przejazd zawodników, jechali parami, na lajcie, żeby obczaić traskę, która miała 15,5km (jazda indywidualna na czas). I wtedy pojechaliśmy sobie w inne miejsce.












Kolejna wspinaczka, czyli znowu niefajnie. No, ale jakoś dało radę. Widoki całkiem fajne, tylko droga wąska i kręta, a smród od skuterów ponad moją tolerancję. Dobra, trochę w górę to i za chwilę w dół. Rozpoczęła się serpentyna. I to całkiem niezła. Udało nam się nie zabić i dojechać do innego miejsca trasy. Trochę sobie popatrzyliśmy, a później pojechaliśmy pooglądać miasto Monako.






Kasyno














Powrót znowu pod górę. Zdążyliśmy uciec do samochodu na styk przed deszczem i zdecydowaliśmy, że podjedziemy jeszcze raz do Monako samochodem, stamtąd do Nicei i wracamy w drogę powrotną do domu bez noclegu. Szczerze mówiąc to trochę bez sensu, ale atmosfera była ogólnie niezbyt sympatyczna, mówiąc eufemistycznie, więc nawet mi to pasowało. Zahaczyliśmy jeszcze przejazdem o fajne widoczki, właściwie najlepsze z całej trasy (przełęcz Brenner).




Nicea
























































































































Czwartek, 2 lipca 2009Kategoria .Bridgestone.

Do ubezpieczalni

Rower:Bridgestone
3.59 km (0.00km teren) czas jazdy: 00:12 h AVS:17.95km/h


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl