Informacje

  • Wszystkie kilometry na BS: 75172.76 km
  • Niektóre km w terenie na BS: 8181.95 km
  • Czas na rowerze na BS: 154d 14h 27m
  • Prędkość średnia na BS: 20.25 km/h
  • Więcej informacji

Moje rowery

Tak daję czadu w 2023: button stats bikestats.pl
Tak dawałem czadu wcześniej:

Licznik odwiedzin

od VI 2023

Statystyki zbiorcze na stronę

Szukaj

Znajomi


Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

..>100km

Dystans całkowity:14556.84 km (w terenie 909.98 km; 6.25%)
Czas w ruchu:666:59
Średnia prędkość:21.82 km/h
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:141 (75 %)
Suma kalorii:118063 kcal
Liczba aktywności:95
Średnio na aktywność:153.23 km i 7h 01m
Więcej statystyk
Niedziela, 1 sierpnia 2021Kategoria zz Foto zz, .Wheeler., ..>150km, ..>100km

Terenowa wycieczka na południe

Rower:Wheeler
150.26 km (61.35km teren) czas jazdy: 08:18 h AVS:18.10km/h praca: 7018 kcal

Dzisiaj wreszcie coś większego. Poprzedni weekend był jednak słaby, bo się nie zajechałem. Dzisiaj też przyjechałem do domu z podniesioną głową, ale za to bardziej zmęczony. Znowu wybrałem kierunek południowy, ale inny początek trasy.


Tym razem Puszczę Bukową przejechałem tzw. Drogą Górską. Podjazd ulica Chłopską, a potem 1,5 km podjazdu dosyć stromego po szutrze. To o wiele lepsza wersja niż jechać ulicą Smoczą po bruku, chodniku, asfalcie i robić jeszcze większe przewyższenia, żeby finalnie i tak dotrzeć do Kołowa. Dzisiaj było szybciej, możliwe że także krócej i teraz tak będę jeździć na MTB.

Początek podjazdu i koniec terenu zabudowanego, można grzać 90 km/h


Malownicze widoki (przynajmniej w realu) na Drodze Górskiej

Za Kołowem dosyć szybko skręciłem w teren. To jest jakaś zaniedbana, ale prawie przejezdna droga. W pewnym momencie musiałem ominąć leżące w poprzek drzewo. Oprócz tego koleiny prawdopodobnie od sprzętu leśników.



Chyba Jezioro Glinno


Na pewno Jezioro Glinno

Okrążając jezioro zgubiłem na chwilę trasę. Znowu ten czarny nieprzejezdny zaniedbany szlak. Wąski, jak single track i do tego zarośnięty. Kiedy wydostałem się już do cywilizacji, czyli do bruku, to skierowałem się na południe do Żelisławca. Tutaj na jakiś czas wsiadłem na asfalt.

Kawałek za Żelisławcem


Nie wiem gdzie to


Chyba za Sobieradzem


Wiadukt w ciągu S3


Około 1-2 km wzdłuż S3


Widok w kierunku Gorzowa


Dalszy kierunek mojej jazdy


Szutrowy podjazd


Na szlaku nr 3 w kierunku na południe, za Borzymiem


Szlak nr 3, za Małym Borzymiem


Ruiny Zamku Joanitów w Swobnicy. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że w ubiegłym roku kilka razy byłem bardzo blisko tego miejsca.






Przewróciło się? Niech leży!




Widok z drogi gruntowej za Swobnicą


Jadąc na zachód


Nadal kierunek zachód


Widok na Odrę w Widuchowej


Krowy muu


Ostatnie zdjęcie z dzisiaj. Gdzieś między Widuchową, a Marwicami na szlaku MTB

Około 70-80 km poczułem, że z przodu robi mi się miękko. Okazało się, że złapałem flaka, ale powietrze schodzi powoli. Przednia opona już właściwie dokonała swego żywota, następczyni czeka. Na szczęście wystarczyło dopompować. To mi dało dodatkowe 10 km jazdy. Krótkie dopompowanie, bo komary mocno atakowały. Z kolei w Gryfinie miałem trochę sprzyjających okoliczności. Złapał mnie deszcz, który po chwili ewoluował w oberwanie chmury, ale schowałem się pod budynkowiaduktem. Dobre 20 minut czekałem. Z Gryfina na mokro powrót trochę. Gdzie się dało to jechałem po chodniku, żeby się nie zachlapać. Jeszcze jedno pompowanie zrobiłem na wyjeździe z Gryfina i to już wystarczyło do końca. Z niefajnych rzeczy, to przeskoczył mi parę razy łańcuch, gdy stanąłem na pedały, więc za tydzień będę już na nowym napędzie lub na szosie, gdybym nie zdążył się z tym uporać.

Dzisiejsza trasa była bardzo interesująca. Sporo km w terenie z czego też sporo przez lasy. Różnorodna nawierzchnia, piachu relatywnie mało. Żadnego niebezpiecznego psa w jakiejkolwiek wsi i żadnego kierowcy wariata. 
Sobota, 24 lipca 2021Kategoria ..>100km, .Wheeler., zz Foto zz

Puszcza Bukowa

Rower:Wheeler
104.38 km (31.25km teren) czas jazdy: 06:06 h AVS:17.11km/h praca: 4814 kcal

Zaplanowałem sobie na dzisiaj trasę na 215 km na południe, ale gdy się obudziłem to było tak duszno, że odechciało mi się szykowania. Prawdopodobnie błędnie chciałem jeszcze zmienić opony na nowe semislicki i wizja męczenia się z kołami zmieniła inspirację na trasę. Dobrze wyszło, bo gdybym jednak zdjął opony terenowe i pojechał w tę zaplanowaną trasę, to pewnie bym się zniesmaczył brakiem przejezdności. A tak zrobiłem spory objazd Puszczy i odwiedziłem miejsca, w których byłem pierwszy lub drugi raz w życiu. Niektóre mi się przypominały wraz z konkretnymi wyjazdami ze starą ekipą.


Początek to dojazd około 13 km do Jeziora Szmaragdowego, a stąd już tylko pod górkę. Zawsze tak jest. To jest minus Puszczy, że zawsze jest pod górkę. Tym razem górka była taka hardkorowa, że nie dałem rady wydolnościowo i podprowadziłem, a teraz widzę że tętno dobiło wtedy do 184 ud/min. Nie mogłem jechać na 1x1, ani 1x2, dopiero na 1x3. Łańcuch nie pracuje dobrze ze skrajnymi zębatkami, powoli napęd umiera. Kaseta i łańcuch mają 11 tys. km przebiegu. Nowy napęd już czeka.



Po wjechaniowejściu na pierwszy szczyt. Zdjęcie robione na szybko jak wszystkie dzisiejsze. Była masa komarów i much. I tak nieźle zostałem pogryziony. Upierdliwe te owady na podjazdach, bo moje tempo wolniejsze od ich tempa.


Dojeżdżając do autostrady A6 zobaczyłem korek. Teraz już wiem, że to jakiś wypadek był.


Tutaj szuter, ale dzisiaj było wszystko: bruk, gruz, kamienie, piasek, ubite ścieżki, rozjechane ścieżki, korzenie drzew, błoto, pole i zboże, gałęzie, cieki wodne.


Niestety nie udało mi się złapać ostrości, bo nie chciałem się zatrzymywać, żeby zostać zjedzonym.


Jezioro Binowskie


Przerwa na przelanie wody do bidonu, czyli poszukiwanie miejsca z dala od drzew, aby nie być narażonym na atak komarów i muszydeł


Dla tego i następnego zdjęcia postanowiłem się poświęcić. Niech mnie gryzą.


Przyjemny zjazd. Niestety jak się okazało po chwili, sfrajerowałem się, bo jechałem na wyłączonym ekranie i gadającej nawigacji. Po chwili musiałem tędy podjeżdżać.


Oczywiście, że tutaj też było pełno much.


Taka prowizoryczna samozwańcza kładka. Motywacja, żeby nie wpaść samemu lub nie puścić roweru do wody spora. Głębokość pewnie z kilkadziesiąt cm, ale utrata honoru i elektroniki byłaby niemierzalna. Czarny szlak, które notabene jest bardzo zaniedbany na początkowym fragmentem, którym dzisiaj jechałem. Wydaje mi się, że kiedyś jadąc wg papierowej mapy nie mogłem się nim przedostać, bo istniał tylko na archiwalnych oznaczeniach farbą na drzewach i drukiem na mapie. Dzisiaj chyba też tak trochę było, ale pojechałem trochę obok i ponownie na niego wjechałem za jakiś czas. Szlak idzie na wschód w kierunku od Owczych Gór na mapie.




Sukces, w końcu znalazłem bezpieczną miejscówkę na schudnięcie, gdzie nie byłem atakowany przez żadne owady!


To okolice Glinnej, po chwili zawrotka i kontynuacja na północ.


Kościół w Dobropolu Gryfińskim


Zaczynało się już robić późno i po chwili ostatni raz wjechałem w teren. Chciałem jeszcze kontynuować wg planu, ale nie mogłem znaleźć ścieżki w pewnym momencie, a ponieważ z buta musiałbym się przedzierać przez trawę by jej szukać, bo tak zarosło, to uznałem, że zmiana planów, że i tak za godzinę w lesie zostanie wyłączone światło i zrobię powrót inaczej. Tak na dobrą sprawę to nie przejechałem nawet połowy zaplanowanej trasy, bo w planie był powrotny rozbudowany zygzak w terenie w obrębie na północ od drogi asfaltowej Podjuchy-Dobropole Gryfińskie. Tymczasem powoli zaczynałem czuć, że już nie chce mi się jechać, a bardziej chce mi się jeść. Bardzo się zatem ucieszyłem, gdy dojechałem do asfaltowego zjazdu, który doprowadził mnie do ulicy Pyrzyckiej w Szczecinie. Tutaj wsiadłem na szlak rowerowy i bez fajerwerków wróciłem do cywilizacji. Po mieście dokręciłem jeszcze 20 km by wyszła setka.

Podsumowanie: w piątek jadłem i jadłem i jadłem, żeby być przygotowanym na duży wydatek energetyczny w sobotę, a jeszcze do tego w sobotę przed wyjazdem zjadłem dwa śniadania. Efekty były takie, że nie dopadł mnie tzw. zgon, mimo że w czasie całej wycieczki, która trwała 6 godzin 40 minut nie zjadłem nic a nic. Picia miałem tylko dwa litry i to było za mało o co najmniej 500 ml jak na dzisiejsze warunki. Zapomniałem też tabletek z potasem, co spodziewałem się, że może być problemem w drugiej połowie drogi, ale nie było. W przyszłym tygodniu zacznę się objadać już dwa dni przed rowerem i podjąłem decyzję, że przechodzę w Wheelerze na te semislicki, w sumie raczej bardziej slicki niż nieslicki i doprowadzam do używalności Treka, który będzie jedynym rowerem stricte w teren od tej pory. Wheeler zostanie pseudogravelem, bo wstawię mu sztywny widelec, co obniży mu masę o jakieś 1,2 kg, bo obecne kowadło to ponad 2,0 kg, a sztywny alu widelec to jakieś 0,8 kg. Wheeler będzie rowerem do turystyki po Polsce, a Bridgestone będzie rowerem do jazdy po równych asfaltach, czyli głównie do wyjazdów na stronę niemiecką.





Niedziela, 18 lipca 2021Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Wheeler., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka nad Morze Bałtyckie

Rower:Wheeler
210.00 km (13.65km teren) czas jazdy: 10:14 h AVS:20.52km/h praca: 8425 kcal

Na dzisiaj rozpatrywałem dwie możliwości: kierunek południowy na szosie do granicy w Siekierkach lub kierunek północny na góralu. Wybrałem tę drugą opcję, ponieważ wg prognozy miała być tutaj niższa temperatura. Rzeczywiście nie było takiego skwaru jak tydzień temu.


Bardzo dobrze, że pojechałem na rowerze MTB, mimo że prawie sam asfalt, ponieważ ten asfalt był miejscami w bardzo złym stanie i jazda szosą byłaby obrzydliwa. Właściwie, to jak tak jechałem i mijałem miejsca, które rok temu odwiedzałem na szosie i widziałem te dziury w nawierzchni, to doszedłem do wniosku, że rower szosowy nadaje się tylko na jazdę po NRD. Dla mojego stylu jazdy najlepszy chyba byłby rower grawelowy, bo dziurawe asfalty wymagają czegoś bardziej terenowego niż szosowe slicki, a przy tym bruk, szuter czy leśna ścieżka nie byłyby wyzwaniem. No i wydaje mi się, że rower grawelowy to najbardziej przygodowy typ roweru, a do tego oferujący wygodną pozycję jak na szosie.


Jeszcze przed Goleniowem


Kierunek na Stepnicę


Za Stepnicą jest budowa. Kawałek jest już z nową nawierzchnią, ale zdecydowanie nie polecam roweru szosowego, bo we wsiach jeszcze jest dziko. Roboty mają zostac skończone zdaje się w maju 2022.




W końcu na Wolinie


Obowiązkowe zdjęcie


Dzisiaj zabrałem ze sobą 4,5 litra wody i puszkę 0,5 L bezalkoholowego radlera i to ostatnie to był dobry pomysł. Na przyszłość będę brał chyba nawet dwie puszki. W arsenale jeszcze ukatrupione poprzednim wyjazdem wafle w czekoladzie, która się przykleiła do papierka na amen oraz dwie kanapki z kotletem schabowym. Do tego 5 tabletek z potasem po 150 mg/szt. Wszystko dzisiaj robiłem, żeby tylko nie musieć po te kotlety sięgać, ale w końcu poczułem, że nie dam rady i jednego wciągnąłem. Nawet dobry był mimo ponad 8 godzin w ciepełku.


Ponieważ jechałem dzisiaj w miarę szybko jak na porównywalne wycieczki i miałem świadomość, że nieprędko będę w porównywalnej sytuacji, to zdecydowałem się, że nawet kosztem nocnego powrotu podjadę do Międzyzdrojów. Bocznymi drogami. Dziurawymi. Ah, jak dobrze, że nie wziąłem szosy.






Tu mieszkają żubry


Stąd przyjechałem






Ok, morze cyknięte, więc można wracać



Powrót zrobiłem inną drogą. Najpierw po DK3, a potem wzdłuż S3.





















Dawna DK3, obecnie chyba jakaś DW. Pusto i dobra nawierzchnia, przyjemny odcinek.


Przejście dla zwierząt


Widok z wiaduktu na nowy odcinek S3

To już koniec zdjęć. Do Goleniowa dojechałem już w totalnej szarówce. Powrót przez Lubczynę i Czarną Łąkę. Jakaś masakra muchowo-ćmowa miała miejsce po zapadnięciu zmroku. Parę razy wjechałem w takie chmary, że zdecydowałem się na jazdę bez światła przedniego, o ile było widać jezdnię i nic nie jechało w moją stronę. Ostatnie około 30 km to też walka ze zgonem. W rezerwie miałem jeszcze drugą kanapkę z kotletem schabowym, ale nie chciało mi się otwierać torby i ryzykować, że tym razem kotlet będzie smakować jak kapeć. Z drugiej strony takie danie sobie w kość zwykle na kolejne wyjazdy procentuje, więc doczołgałem się powolutku do finiszu. Teraz jeszcze nie poszedłem spać do 5 nad ranem, bo wcinam po trochu kolejne tabsy i czuję respekt przed potencjalnymi skurczami. Jeśli wejdzie, to będzie to taki skurcz morderca, a ja będę musiał ostro drzeć ryja, do tego obie łydki sa zagrożone, więc zrobię wszystko byle tylko to zablokować. Tak w ogóle, wyszedł mi rekord życiowy na rowerze MTB. Pomału kończą mi się opony i na próbę kupię sobie chyba opony z bieżnikiem jak do grawela tylko, że 26 cali. Tak w ramach testu jak to się jeździ na małym bieżniku po szosie i w lekkim terenie.





Niedziela, 11 lipca 2021Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Wheeler., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Barlinka. Część 2.

Rower:Wheeler
200.00 km (27.00km teren) czas jazdy: 10:53 h AVS:18.38km/h praca: 9007 kcal

Dzisiaj znowu wybrałem się w trasę do Barlinka. Właściwie, to można powiedzieć, że dokończyłem to, co ostatnio zakończyło się wtopą. Dojazd do miejsca hańby uczyniłem po asfalcie, ponieważ poprzednio jadąc terenem szło to bardzo wolno, a terenu wcale też tak dużo nie było i nie była to wcale taka super przygoda. Poza tym bałem się, że znowu gdzieś zaflaczę, a przebijać się przez pole cebuli już nie chciałem. Także pierwsze 70 km to asfalt i dopiero za Przelewicami wjechałem w teren.


Wyjeżdżając ze Szczecina


Kąpielisko Dziewoklicz


W Kołowie


Wyjeżdżając powoli z Puszczy Bukowej




Za Starym Czarnowem na dawnej DK 3 w kierunku Pyrzyc


Pyrzyce witają


Rondo w Pyrzycach


Na rowerowym szlaku za Pyrzycami


Leśny fragment


Kleimy! Dzisiaj zielone mi odpadło w czasie jazdy i to po równym asfalcie. Coś musiało się nie pyknąć jak trzeba, bo się zatrzask odłączył. Prawdopodobnie obciążenie + wstrząsy lub źle wpiąłem.


Koniec asfaltowej ścieżki. Półtora km gruntówki. Do przejechania szosą także.


Dojeżdżając do Przelewic


Kawałek za Przelewicami


Pierwsze odstępstwo od dotychczasowych asfaltowych wojaży, czyli wjazd w teren, którym notabene rox już dawno kazał mi się pchać nawet gdy byłem na szosie.


W okolicy Barlinka sporo takich dróg było. Łączą pola i kilkudomkowe wsie. Niefajnie się jechało, ale widoki urokliwe.






Rok temu niechcący wpakowałem się tutaj na szosie. Tym razem już z premedytacją wybrałem te kocie łby, żeby się przejechać bardziej lasem na emtebeku.


Ciekawi mnie jak się tutaj wymijają samochody w czasie zimy







W końcu bocznymi drogami dotarłem do Barlinka. Przejeżdżałem też przez wieś, w której rok temu gonił mnie pies i gdzie wtedy pod górkę nie byłem w stanie mu zwiać. Tym razem było bezpiecznie.




Na rynku odbywał się jakiś koncert. Nie wiem czy to zespół czy jakieś samozwańcze piosenkowanie, bo w pewnym momencie brzmiało jak mocny fałsz :D


W drodze powrotnej okrążając jezioro


Królowa Puszczy Barlineckiej i pięciu kurdupli


O takich nie lubię, gdy jadę w nocy


Takich też


Łoś i lama


No dobra, to jest łoś




No i znowu kamulce!


W tył zwrot na zrobienie zdjęcia, ale kontynuacja jazdy była w drugą stronę


W kierunku Lipian


Niestety ścieżka się skończyła i dalej była droga żwirowa. Około 4 km. Po mniej, więcej połowie zaczął się regularny tłuczeń. To był fragment, gdzie bałem się, że przyflaczę. Musiałem jechać powoli, nie dało rady szybciej, bo fizycznie było nieprzyjemnie, a z drugiej strony cały czas ryjek atakowały mi wstrętne muszyska. W końcu utrapienie się skończyło i dotarłem do jakiegoś asfaltu.


Jezioro w Lipianach










Ostatnie zdjęcie z dzisiaj

Wracajac z Lipian zdecydowałem, że będę się trzymał głównej drogi. W planach pierwotnie była jazda boczniakami, ale biorąc pod uwagę, że była niedziela, pora meczowa i ogólnie nie lubię niespodzianek w nocy, to uznałem, że tak będzie najlepiej. Całą trasę do Szczecina przejechałem już po starej trójce, nawet olałem skręt na ścieżkę w okolicy Starego Czarnowa, bo żadna frajda w nocy przez las jechać samemu. Na DK 10 w okolicy węzła z S6/A6 trochę musiałem przeczekać i ostro pedałkować by mnie nie dogonili barany jadące szybciej niż przepisowe 40 km/h. Potem mogłem ogłosić sukces, że będę żył i jeszcze dokręcić do równych 2 stówek.

Zaskakująco dobrze zniosłem dzisiejszy wyjazd. W trasie zjadłem tylko dwie kanapki i 3 lub 4 wafelki. Zdziwiło mnie to, bo bałem się, że zabraknie mi paliwa. Okazuje się jednak, że jedząc na umór dzień przed wyjazdem i wcinając potrójne śniadanie napakowałem się kaloriami na zapas. Wody też mi wystarczyło. Na styk, ale wystarczyło. Gdybym wyjechał jak normalny człowiek o 8 rano, zamiast o 12, to pewnie bym nie dał rady z uwagi na zbyt mało wody. Powoli kończą mi się pomysły na wycieczki, bo mam wrażenie, że już wszędzie, gdzie jestem w stanie dojechać to byłem, a jazda w nieznane jest lepsza niż pultanie się kolejny raz w tych samych miejscach.



Niedziela, 4 lipca 2021Kategoria ..>100km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Pętla przez Nowe Warpno

Rower:Bridgestone
103.03 km (0.00km teren) czas jazdy: 04:27 h AVS:23.15km/h

Dzisiaj podobny kierunek jak wczoraj, ale już z założenia trasa na stówkę. Przez Głębokie i Dobrą do Dobieszczyna i Nowego Warpna. Powrót przez Trzebież, Police i Żelechową. Powrót trochę nocny.



Sobota, 3 lipca 2021Kategoria ..>100km, .Bridgestone.

Szosą na północ

Rower:Bridgestone
102.85 km (0.00km teren) czas jazdy: 04:29 h AVS:22.94km/h

Dzisiaj dla odmiany szosa. Wybrałem się przez Głębokie i Dobrą do Stolca i Dobieszczyna. Stąd kierunek na Tanowo i Police. Powrót z Polic przez Żelechową. Na koniec dokręcenie po mieście.
Niedziela, 27 czerwca 2021Kategoria ..>100km, .Wheeler., zz Foto zz

Wycieczka do Stepnicy

Rower:Wheeler
140.10 km (46.50km teren) czas jazdy: 07:20 h AVS:19.10km/h

Dzisiaj zrealizowałem trasę, którą chciałem przejechać już w lutym, ale została popsuta przez kłopoty z kolanami w drodze powrotnej. Tym razem wszystko było super oprócz flaka, którego na szczęście nie musiałem naprawiać, bo wystarczyło 2x dopompować w trasie powrotnej. Chociaż taka rekompensata.

Wycieczka była zaplanowana wzdłuż Jeziora Dąbie (wchodnia flanka) na północ szlakiem rowerowym do Stepnicy. Przy okazji sporo szutru, dróg polnych, widoki ładne. Gorąco było, zabrałem dużo picia, kleiłem do ramy znowu. Kondycja nie dopisywała tak jak tego bym sobie życzył (konsekwencje trzech poprzednich weekendów bez czegoś grubszego). Nie wrzucam żadnej trasy z mapką, bo apka w fonie nie zapisała i raczej będę z niej korzystać umiarkowanie, bo żre baterię mocno.






Dzisiaj taki setup na kokpicie.


Tutaj w przyszłości będzie szlak rowerowy. Tymczasem jest dziko, przejezdnie, ale upierdliwie. Sporo piachu na tym odcinku było. Nie przyjadę tutaj ponownie.


Szlak w wersji po ingerencji człowieka. Tutaj jest odcinek bardzo przyjemny, jednak nawet tam, gdzie szlak jest już oznakowany, to utrzymanie jest moim zdaniem skandaliczne. Chodzi mi o roślinność (trawy, chwasty) rosnące na nawierzchni oraz wychodzące z pobocza w skrajnię. Jest to na tyle upierdliwe, że ma wpływ na wymijanie innych rowerzystów.






Przerwa w lesie kilka km przed Stepnicą


W Stepnicy


Również Stepnica


Kierunek nad morze


Punkt widokowy na Górze Zielonczyn


Boczna droga z Zielonczyna w kierunku Krokorzyc, Widzieńska, Wierzchosława, a dalej Miękowa i Goleniowa


Ostatnia pauza na myju, myju ryjka

Więcej zdjęć już nie zrobiłem. Od Goleniowa powrót terenem. Upierdliwy to las był, bo sporo piachu. Pamiętam jak w ubiegłym roku wpakowałem się do tego lasu na szosie i zawróciłem po 500 metrach. I bardzo dobrze, bo i tak bym wtedy tego nie przejechał. W lesie raz pompowałem i musiałem się pogodzić z atakiem komarów. Drugie pompowanie miało miejsce przez Dąbiem. Tym razem dla odmiany wdepnąłem w mrowisko, a potem jakieś owadzisko w stylu trzmiela mnie przyatakowało i uciekając na pieszo, i prowadząc rower straciłem kontrolę nad mym jednośladem. Uratowałem go przed upadkiem, ale zarobiłem piękne czerwone ślady na prawej łydce. Później już bez fajerwerków.
Sobota, 29 maja 2021Kategoria ..>100km, .Wheeler., Night Bike, zz Foto zz

Bardzo przygodowa wycieczka na południe

Rower:Wheeler
132.42 km (57.40km teren) czas jazdy: 07:30 h AVS:17.66km/h

Dzisiaj w końcu wybrałem się na trasę, którą wymyśliłem sobie w zimie i o przejechaniu której marzyłem już od jakiegoś czasu. Wszystko się ułożyło super: pogoda, dobór ciuchów, zasoby żywnościowe skonsumowane przed i zabrane ze sobą, urokliwe widoki w lesie i poza nim oraz niewielu kierowców kretynów. Obyło się także bez problemu z kolanami.

Wrzucam bardzo dużo zdjęć, bo bylem zachwycony widokami, a za drugim razem nie będę już tak obszernie pstrykać, gdy się wybiorę w te rejony.

Chyba rozgryzłem w końcu Stravę od strony technicznej, więc linkuję do przebiegu trasy. Nie rozgryzłem jej do końca, ale opanowałem już opcję "kradnięcia" gpxów z fajnymi trasami innych userów, samemu nie mając wersji premium. Jednak ta trasa w całości autorska. ;)

Z domu wyjechałem późno, bo dopiero około 15:30, ale miałem ze sobą wszystkie świecidełka i zapasowe akumulatorki, więc mogłem sobie pozwolić na nocne powroty.

Na wyjeździe z miasta; widok z mostu w ciągu ul. Floriana Krygiera


Droga Chlebowska


Wciąż w Puszczy Bukowej


Paśnik


Leżący las






Po minięciu chyba strzelnicy skończyła się wygodna droga i kontynuowałem trawiastym takim czymś. Trochę niewygodnie, ale widoki boczne były przednie:







Sarny i dziki nie-Lubią-to


Na poboczu po dojechaniu do Chlebowa


Widok z wiaduktu między Chlebowem, a Starymi Brynkami na S3 w kierunku południowym


Kawałek dalej ponownie wjechałem w teren.






W zimie nie udało mi się podjechać pod to wzniesienie widoczne w prawej części zdjęcia.




Sarny i dziki nie-Lubią-także-to




Coraz bliżej Wełtynia. Zaczynają się jeziora.








Jezioro Wełtyń



Za Wirówkiem pomyliłem trasę bo jakaś czworonożna suka wybiegła z posesji i przestałem na chwilę patrzeć na mapkę. Wpieprzyłem się w ślepą uliczkę na jakąś posesję sąsiednią, ale na szczęście śmierdząca baba z papierosem uspokoiła psa, bo bym chyba musiał go uszkodzić, żeby się pozbyć zagrożenia. Dałbym radę, taki niesięgający do piasty nawet.


Po oddaleniu się od psowych rewirów wjechałem w taki oto przyjemny dla oka fragment trasy.










Piaskowy fragment. Kilka km dzisiaj takich było.


W zielonym ciuchy na wieczoronoc. Trochę za mało picia zabrałem ze sobą, bo tylko 1,25 L, ale dzięki późnemu wyjściu i nocnemu powrotowi wystarczyło.


















Na szlaku rowerowym nr 3


















Na zdjęciu wyżej widać zająca. Siedzi dosyć daleko przy lewej krawędzi drogi.




Na jakiś kilometr po DK31 po to by za chwilę znowu wjechać do lasu.



Później było już na tyle ciemno i późno, że nie robiłem więcej zdjęć. Zmieniłem nieco trasę powrotną w stosunku do rysunkowych planów z mapy. Było to spowodowane brakiem potencjalnego funu w jeździe w nowym terenie w nocy i chęci przyspieszenia powrotu do domu. W okolicy Ognicy złapalem flaka w tylnym kole. Na szczęście powietrze schodziło na tyle powoli, że nie musiałem zmieniać dętki, jednak nie ucieszyłem się, gdy początkowo stwierdziłem, że jest miękko. Dochodziła 21, a do domu jeszcze 50 km było. Dopompowałem i po 30 km ponownie. Wystarczyło.

Wnioski z dzisiaj:
-najprzyjemniej jest jeździć po szutrach, drogi leśne/szutrowe są lepsze niż zorganizowane i oznaczone szlaki rowerowe, ponieważ na tych ostatnich można spotkać więcej ludzi, przez co znika uczucie przygody w nieznanym terenie,
-błoto zawsze śmierdzi,
-omijać szerokim łukiem ultrazadupia (bo psy),
-jazda w terenie daje więcej możliwości alternatywnego powrotu i mentalnego projektowania trasy ad hoc (szosa pod tym względem ssie pałkę),
-wymyślać trasę powrotną w wersji asfaltowej, ale za to robić dłuższą pierwszą część terenową.




Niedziela, 21 lutego 2021Kategoria ..>100km, .Wheeler., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Stepnicy

Rower:Wheeler
131.48 km (16.50km teren) czas jazdy: 07:13 h AVS:18.22km/h praca: 8085 kcal

Dzisiaj pojechałem rowerem MTB do Stepnicy. Wyjazd wyszedł mi późno, bo dopiero o 13. Spodziewałem się około 8 godzin pedałowania i 10 godzin całego wyjazdu. Wyszło nieco inaczej.


Pierwszy raz widziałem, jak lodołamacz pracuje krojąc lód. Zdjęcie zrobione w Mostu Cłowego.


Na osiedlu Załom

Zaprojektowana na dziś trasa w oryginale miała potencjał na prawie 50 km w terenie. Ponieważ jednak relatywnie niedawno jechałem do Lubczyny wzdłuż Jeziora Dąbie i nie chciałem się zajechać, to zrezygnowałem z tego odcinka i wybrałem asfalt. W teren wjechałem dopiero w Borzysławcu, około kilometr za Lubczyną i to była taka kontynuacja od miejsca, z którego poprzednio zjechałem ze szlaku.


Widoki były ładne, jednak nawierzchnia niesprzyjająca. Roztapiający się śnieg spowodował, że droga gruntowa bardzo spowalniała, czułem jak opony przyklejają się do wilgotnego gruntu. Nieprzyjemnie się jechało.






Niedługo nawierzchnia się zmieniła i jechałem po ażurowych betonowych płytach, by za niedługo dojechać do szutru.







Poprzednim razem skręciłem w prawo, z tym że wtedy mając na celu Goleniów. Dzisiaj po zerknięciu na mapę zdecydowałem pojechać prosto, by nieco skrócić trasę.


Pauza w okolicy Krępska. Dzisiaj uciekałem z DW 111 w teren. Jest ruchliwa, na początkowym odcinku wąska, kierowcy szybko jeżdżą. W lesie nie spotkałem żadnego człowieka, a tym bardziej samochodu.


Minusy jazdy terenem. Chlapa i zwiększone opory toczenia.






Posesja w lesie, parę km przed Stepnicą. Strasznie ujadały psy. Jeśli szczekają, a nie widać, to znaczy, że za płotem. Te lub ten były dodatkowo w klatce na podwórku. Taki rzeczopies w wersji alarm.


Terenowy dojazd do okolic Stepnicy



Chciałem podjechać na plażę, ale sporo osób było, więc odpuściłem sobie główną część. W listopadzie były pustki, a dzisiaj na parkingu sporo samochodów, dużo spacerowiczów i rodziny z dziećmi. Zero dystansu i nikogo z prawidłowo ubraną maseczką.

Widok na molo w Stepnicy

Gdybym wiedział, że przez większą część drogi powrotnej będę znowu miał kłopoty z bolącymi kolanami, to bym sobie odpuścił dodatkowe atrakcje turystyczne. No, ale nie wiedziałem, ponieważ nie jestem jasnowidzem. Na zdjęciu niżej widoczne Jezioro Zielonczyn. Bardzo chciałem ze Stepnicy pojechać jeszcze kawałek na północ, żeby wrócić przez Krokorzyce, Widzieńsko i Wierzchosław, które są na drodze do Miękowa. W ubiegłym roku wracałem tędy z wycieczki do Wolina i podobały mi się leśne klimaty. Oczywiście jedzie się po asfalcie. Jezioro było 300 m od drogi. To miejsce jest oznaczone na mapie czerwoną elipsą.



A ta miejscówka znajduje się na szczycie Góry Zielonczyn, także w czerwonej elipsie na mapie. Za moimi plecami jest widok na leśną panoramę okolicy, ale ze względu na porę dnia zdjęcie wyszło takie ciemne, że go nie wrzucam. Ładne zdjęcie jest w Google Maps.
Na moim zdjęciu widać w tle wieżę obserwacyjną. Wg mapy z Góry prowadzi druga ścieżka i nawet widziałem na drzewie znaczki zielonego szlaku, jednak było tak stromo i w rzeczywistym terenie nie widziałem fizycznie ścieżki, że zawróciłem i zjechałem podobnie, jak wjechałem. Z tą tylko różnicą, że wyjechałem innym wyjazdem z lasu by ominąć topiący się lód na parkingu, gdzie chwilę wcześniej wciągnąłem trochę wody do butów. Ale gleby nie zaliczyłem.

Za kilkanaście minut zrobiło się całkiem ciemno. Jechałem dzisiaj z Fenixem na niedoładowanym akumulatorkach, bo zawsze biorę jeszcze zapasowe. Okazuje się, jednak że albo się rozładowały ostatnio w zimnie, albo dzisiaj także od zimna odmówiły posłuszeństwa. Gdy chciałem podładować licznik korzystając z powerbanka, w którym zawsze wożę jeszcze kolejny akumulatorek, skończyło się niepowodzeniem. A wczoraj wieczorem ten akumulatorek był ładowany. Musiałem teraz wykorzystać jeden z zapasowych akumulatorków, które miały iść do lampki Fenix jako rezerwa. Tak w ogóle dzisiaj Fenix mi odpadł w czasie jazdy i zaliczył beton. W domu robiłem kilka rzeczy na raz i wsunąłem lampkę bez zatrzaśnięcia. Po kilku km od wyjechania z domu zsunęła się i pierdyknęła o krawężnik, ale działa. W Goleniowie podpiąłem do ładowania z powerbanka przedniego Bontragera, ale nie poszło. Akumulatorek się rozładował. Zawsze zabieram ze sobą 5 akumulatorków: 2 w Fenixie, 1 w powerbanku i 2 zapasowe do Fenixa. Teraz wsadziłem do powerbanka właśnie ostatni zapasowy akumulatorek. Poszło. Ale niefortunnie odgiąłem kabel wtykając go w otwór micro usb, teraz kabel musi być odpowiednio odgięty, inaczej nie ładuje. Może uda mi się jakoś niedestrukcyjnie otworzyć obudowę i poprawić lutownicą, kto wie. Trochę mnie to wkurzyło, bo bardzo będzie utrudniać jednoczesne świecenie i ładowanie w przyszłości. Mówi się trudno, życie.


Widok z Mostu Cłowego. Kra już tylko przy brzegu. Praca lodołamacza dała efekt.


Po lewej kościół Św. Jana Ewangelisty, po prawej Katedra Św. Jakuba

Z Goleniowa do Szczecina wróciłem przez Lubczynę. W domu byłem dopiero po północy. Przez ostatnie 40 km męczyłem się z kolanami. Jakieś 8 km szedłem z buta (nie nabijalem tego do dystansu). Jak liczyłem, to pieszo szedłem przez 2 godziny. Kiepski był ten powrót. Ale chyba w końcu wpadłem na to, co jest przyczyną problemów. Gdy pierwszy raz nawaliły mi kolana, to kilka rzeczy było tego dnia wyjątkowych niż zawsze: dwutygodniowa przerwa od roweru, powrót do starych butów z cieńszą podeszwą, nowe bloki w butach. Następnym razem poluzuję sprężyny w pedałach.
Środa, 11 listopada 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Pechowa wycieczka do Dobrzan

Rower:Bridgestone
176.82 km (12.00km teren) czas jazdy: 09:45 h AVS:18.14km/h

Ależ dzisiaj miałem pechowy dzień. Zaczął się źle właściwie już wczoraj późnym pójściem spać. Z tego powodu, kiedy o 4:00 zadzwonił budzik, przestawiłem na 5:00 i na 6:00. Ostatecznie wstałem właśnie o 6. Zanim się wyszykowałem wybiła godzina 9. W takim wypadku pierwotny plan już nie był do zrealizowania.


Chciałem dzisiaj pojechać przez Stargard, Dobrzany i Ińsko do Drawska Pomorskiego. Powrót był kiepsko zaplanowany niezbadanymi drogami. Niestety późno wystartowałem, kiepsko mi się jechało, było zimno, za lekko się ubrałem. Cały czas czekalem na te 6*C, co widziałem na prognozie, ale maks chyba był poniżej 5 w trasie. Ubrałem dzisiaj najgrubsze ocieplacze jakie mam (Shimano S3000X+ czy coś podobnego), spodziewając się, że najwyżej się przepocę, a tymczasem marzłem.

Nowa trasa do Stargardu okazała się niewypałem. Pojechałem po szalku 20A przez Płonię. Trasa jest bardzo przyjemna, ale na MTB, a ja się bawiłem w małego gravelowca.



Musiałem jechać powoli, ale i tak przesadziłem, a to poskutkowało flakiem. Powietrze zeszło dopiero na węźle Stargard Zachód, mała dziurka w dętce, ale rozcięcie w oponie o długości kilku mm. Całe szczęście flak w przednim kole, czyli mniej roboty, ale 40 minut i tak poszło. Dokleiłem łatkę po wewnętrznej stronie opony i wsadziłem nową dętkę. Po ostatnim flaku w trasie i 3 godzinach w plecy na zabawę w klejenie kilka razy i podchody z psami, które myślałem, że są porzucone, a najprawdopodobniej sobie poszły ze wsi na spacer, dzisiaj miałem ze sobą 2 dętki i od razu zdecydowałem się na wymianę. Przez tego flaka dojazd do Stargardu zabrał mi prawie 4 godziny, a tak zmieściłbym się w 3 pewnie.

W Stargardzie kolejna niespodzianka, bo trasa, którą sobie wyznaczyłem, która miała być krótsza, doprowadziła mnie do furtki na jakąś posesję. Wykombinowałem coś na szybko patrząc na mapę i wkrótce przywitał mnie bruk oraz droga gruntowa.


Tak oto dojechałem do Ulikowa. A tutaj kontynuacja kiepskiej nawierzchni plus czerwone na przejeździe.

Zgaduj, zgadula czy poczekałem:P


Za chwilę zawitałem już na standardowej właściwej trasie.


To charakterystyczne miejsce. Kolejny raz pstrykam tutaj zdjęcie. Teraz ładnie widać jesień.

Gdy dojechałem do Dobrzan, uznałem, że nie ma się co łudzić, że zrealizuję plan na dzisiaj i postanowiłem rozpocząć powrót. Oczywiście inną drogą niż przyjechałem. Tutaj właściwie był kłopot z dobraniem trasy, bo w kierunku zachodnim nie było ciągłości dróg, musiałbym się jeszcze oddalać, żeby dojechać do drogi, którą poprzednio wracałem z Ińska. Planując na komputerze trasę powrotną brałem pod uwagę ewentualną konieczność jazdy drogami polnymi lub gruntowymi i prowadzenia roweru. I tak teraz wyszło mi 3,5 km w terenie po pieszczystej drodze, która potem przeszla w drogę leśną, bardzo rozjechaną traktorami, w koleinach kałuże, dużo błota, trochę prowadziłem. W piachu też trudno było jechać, bo się zakopywałem. W końcu dotarłem do wsi Lisowo, na szczęście nie wybiegł żaden pies. Za to wcześniej w jakiejś wiosce już kolejny raz napotkałem tego samego kurduplopsa, który był puszczony samopas. Opracowałem sposób na takie średnie/mniejsze złośliwe ganiające za rowerzystami: dobieram optymalnie przełożenie, żeby dynamicznie uciekać, ale nie uciekam od razu na bok, tylko jadę centralnie na takiego psa, a jeśli jest noc to dodatkowo oślepiam go na maxa. Pies zawsze robi unik, ale przez to nie jest w stanie nabyć rozpędu i biec w moim kierunku.. Ja robię unik w drugą stronę i rura, a hałhał nie ma szans dogonić. Oczywiście procedura ta nie dotyczy dużych psów, bo one są naprawdę groźne i wtedy wolę się zatrzymać z oddali. Tak w ogóle, pies jest najlepszym przyjacielem człowieka i jednocześnie największym wrogiem rowerzysty.

W Lisowie złapałem asfalt i dwie opcje: DK 20 na Strargard lub DW 142 (berlinka). Obie wersje nieprzyjazne dla rowerzystów. Wybrałem DW 142, bo dawała kilka wariantów do wyboru. Sfrajerowałem się, bo okrężną drogą ostatecznie i tak dojechalem do Stargardu. Zmieniłem zaplanowany na kompie powrót, bo nie chciałem już w nocy kombinować bocznymi drogami.

Wracając ze Stargardu, kiedy byłem już w Kobylance i marzyłem, że już niedługo wypiję ciepłą herbatkę w domu, wyrzuciłem papierki po wafelkach i zrobiłem przegląd zawartości torebki. Okazało sie, że zgubiłem kabelek usb, którym ładuję na wycieczkach komputerek (w opisie było, że wytrzymuje 16 godzin, a to ściema, bo realnie to pada mi po maksymalnie 10, a minimalnie 8). Ponieważ to najbardziej ergonomiczny, bo bardzo krótki kabalek, to uznałem, że przejadę się do Stargardu i poszukam go. Na wyjeździe ze Stargardu koło Shella robilem małą przerwę, jadlem, podnosilem papierki z ziemi, wtedy też odłączyłem ładowanie i pomyślałem, że pewnie tam upadł mi na ziemię. Na szczęście w rzeczywistości nie musiałem jechać aż tak daleko, bo kabelek leżał jeszcze przez tymi wywijasami przed kładką. Opłacało się zrobić te dodatkowe 11 km.

Wróciłem do Kobylanki, dalej Motaniec. Powrót oczywiście po DK10. Jazda w nocy przez Niedźwiedź i Zdunowo jest taka nieprzyjemna, że chyba już nigdy nie wybiorę takiego powrotu. Na DK 10 mały ruch był dzisiaj. Pare razy poczekałem na poboczu, gdy było wąsko, a tak to bardzo bezpiecznie było. Dodatkowo wiadukt na węźle DK10 z S3/S6 jest już całkiem przejezdny, ale nadal jest w budowie, więc na spokojnie mogłem sobie pojechać w odosobnieniu od aut.

Do domu wróciłem przed 22:30 oczywiście, że z niedosytem.


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl