Sobota, 13 lutego 2021Kategoria .Wheeler., zz Foto zz
Rekonesans południowych okolic Szczecina
Rower:
Wheeler86.61 km (25.00km teren) czas jazdy: 05:33 h AVS:15.61km/h
Dzisiaj postanowiłem wybrać się terenem na południe z zamiarem zobaczenia nowych miejsc i przetestowania nowych rękawiczek. Analiza pogodowa wykazała, że sobota będzie lepszym dniem niż niedziela, chociaż nie jestem pewien czy tak do końca wyszło. Zamierzałem wstać o 6 i wyjechać około 9, a wstałem po 10 i wyjechałem przed 13. Cenne godziny bez ultra mrozu mnie ominęły. Mrozu, który w drodze powrotnej nieźle dał mi się we znaki.
Z lewobrzeżnej części Szczecina przyjechałem przez ul. Floriana Krygiera do Podjuch. Po drodze mogłem podelektować się zamarzniętym krajobrazem. Na zdjęciach zamarznięta Odra Zachodnia.
Z Podjuch można rzec, że "klasycznie" już ulicą Smoczą do Puszczy Bukowej. Tym razem zaraz za autostradą skręciłem w prawo w Chlebowską Drogę. Wyglądała znajomo, ponieważ wracałem tędy z Uroczyska Mosty kilka wyjazdów temu. Na terenie jednostki wojskowej trwała wycinka drzew, spotkałem też pięcioro spacerowiczów (raz troje, raz dwoje). Poprzednimi razy osób spacerujących w Puszczy Bukowej było wielokrotnie więcej.
Chlebowska Droga
Po kilku km bruk (którego na zdjęciu nie widać, ponieważ jest pod śniegiem) się skończył i od tej pory jechałem po drodze gruntowej. Był to odcinek zupełnie nienawiedzany przez spacerowiczów. W śniegu było za to widać całe mnóstwo śladów, zgaduję, jelenich i sarenich racic. Jazda po tej drodze gruntowej była męcząca, ramiona miały niezły wycisk łapiąc równowagę i pokonując opory, który stawiał śnieg. Kiedy dojechałem w końcu do drogi asfaltowej pod Chlebowem, to na liczniku miałem średnią jazdy 12,10 km/h. Kawałek pojechałem po asfalcie, przekroczyłem drogę ekspresową S3 wiaduktem i zrobiłem krótką pauzę na kontemplację czy wybieram wygodny asfalt czy cierpienie w śniegu. Chwile wcześniej powiedziałem sobie, że dzisiaj nie wjeżdżam już w kolejny śnieg (o nie, o nie! dosyć śniegu na dzisiaj!), ale nie mogąc dojść do ładu na mini ekranie GPSa zdecydowałem, że będę się trzymał wytyczonej w domu na komputerze trasy.
Widok na MOP Wysoka kilka km przez węzłem Klucz
Ponowny wjazd w teren dosyć szybko oceniłem jako błąd, ale postanowiłem, że powalczę. O ile jechało się ciężko, to widoki nie były złe. Pagórkowaty teren, zieleni zero bo zima, ale jest potencjał na piękne krajobrazy na wiosnę i w lecie. Nieco zmieniłem trasę względem planowanego przebiegu, ponieważ okazało się, że trafiłem na ogrodzone pole i nie chciałem ryzykować, że z drugiej strony spotka mnie zamknięta brama, zawrócę i trafię znowu na zamkniętą bramę.
Ten odcinek objazdowy wzdłuż płotu był bardzo irytujący, miałem kłopoty z trakcją, no i było jedno podejście pod wzniesienie, a chwilę potem stromy jak na warunki zimowe zjazd. Na szczęście hamulce dały radę, chociaż ja oczyma wyobraźni i tak widziałem już glebę i czułem śnieg na twarzy. Musiałem też niestety poprawiać ocieplacze, bo zsunęły mi się z czubków butów pod wpływem prowadzenia pieszo. Nienawidzę tego robić i dotykać tego mokrego brudu. Ocieplacze pomocnicze właściwie są już śmieciami (stawiam tezę, że po 10 wyjściach nie będę mógł ich już ubrać, bo się nie umiejscowią na bucie, jeszcze mam czas, żeby na allegro ocenić je na jedną gwiazdkę). Nie robiłem już zdjęć, bo po prostu antycypowałem już, że w dalszej drodze spotkają mnie nieprzyjemności termiczne oraz walka ze zmęczeniem i głodem, ale w lecie przyjadę tutaj na pewno jeszcze raz. Mijałem z dosyć bliska zamarznięte jeziora i gdyby jakieś okno między gałęziami drzew było, to bym coś pstryknął, ale niczego takiego nie znalazłem.
Skończył się teren i dotarłem do Wełtynia. Tutaj chwila namysłu, chwila miziania palcem po ekranie i przeglądania mapy, i szybka decyzja, żeby jechać dalej po zaplanowanej trasie. Opcji skrócenia trasy miało być po drodze jeszcze sporo. Minąłem Jezioro Wełtyń i dotarłem do Wirowa. Złapałem drogę asfaltową, która zaprowadziła mnie do Wirówka. Następne było Bartkowo i Gajki. Tutaj ponownie zadumałem się na krótką chwilę.
Oczywiście rozsądniej byłoby pojechać tą relatywnie dobrze odśnieżoną drogą w kierunku jak na zdjęciu wyżej. To jest DW 121 Gryfino-Banie. Kierunek na zdjęciu to kierunek na Gryfino. Jechałem tą drogą w ubiegłym roku na szosie i dlatego teraz uwzględniając ruch samochodowy oraz niedosyt jaki bym czuł po takim skróceniu trasy, wybrałem jazdę śnieżnym terenem do Steklinka.
Jakieś 500 m przed Steklinkiem zrobiłem pauzę na "schudnięcie" oraz zjedzenie kanapki i podładowanie komputerka.
Tam będę za chwilę jechał
Stamtąd przyjechałem
Zbliżała się godzina 17. Temperatura spadła już do -3,5 *C, miałem jeszcze jakieś 30-45 minut końcówki światła dziennego, a potem miał uderzyć mroźny atak. W tym momencie okazało się, że komputerek się nie ładuje, a telefon ma tylko 2 kreski z 5. I to pewnie mój błąd, bo wszystkie te elektroniczne fanty wiozłem w torbach bikepackingowych. Od tej pory w takim mrozie będę wozić te rzeczy w kieszonkach koszulki lub kurtki. Przestraszyłem się, że nie dam rady dojechać na baterii i będę musiał zrobić sejwa, a resztę trasy jechać bez licznika. Byłem prawie w połowie drogi dopiero, a zasoby energii spadły do ~35%. Od tej pory jechałem na przyciemniony lub zgaszonym ekranie, a gdy kawałek później dojechałem już do znajomych miejsc to wyłączyłem nawigację po śladzie i zgasiłem ekran na dobre. Koniec, końców do domu wróciłem mając 10 procent baterii i nie wiedząc co zaszwankowało - czy akumulator w power banku, obudowa power banku, kabelek czy wreszcie komputerek nie był w stanie w takiej temperaturze przyjąć energii.
Wracając do tej pauzy. Do tego momentu jechałem w rękawiczkach Authora, takich z windstopperem i dłuższym mankietem. Nie było mi jeszcze zimno i nie ubierałem pod spód drugich dzianinowych rękawiczek a i tak mocno się zaskoczyłem, że tak ciepło było w dłonie. Teraz jednak zdecydowałem się na przebranie w nowe rękawiczki Shimano Gore Tex i szczelnie wsunąłem kurtkę do mankietu rękawiczek. Początkowo było mi zimno w dłonie, ale to dlatego, że w czasie przerwy trzymałem je bez osłony, a potem umyłem lodowatą wodą. Jednak jadąc żywiołowo już po pół godziny w dłonie zrobiło się najzwyczajniej w świecie ciepło! Niezależnie od temperatury. -6 *C, -7 *C. Whatever. To bardzo dobrze świadczy o tych rękawiczkach. Zupełnie nie przepuszczały wiatru, no i miałem szczelnie zakryty otwór rękawów, czego nigdy do tej pory nie uświadczyłem, bo mój styl to chowanie rękawiczek w rękawie kurtki, a nie na odwrót. Te nowe rękawiczki mają dosyć długie mankiety zakończone ściągaczami, jestem bardzo zadowolony z tego zakupu.
Około kilometr dalej teren się na chwilę skończył, a zaczęła się wąska droga asfaltowa. Tak oto dotarłem do najbardziej na południe wysuniętego punktu dzisiejszej wyprawy czyli do Czarnówka. Tutaj odbiłem na zachód w kierunku DK 31. Wg planów miałem po drodze łapać teren i nim dojechać do DK 31 kawałek bardziej na północy, ale to już nie były warunki na kolejne wjazdy w śniegową otchłań. Gdy tylko dojechałem do drogi krajowej, to wiedziałem, że już jestem prawie w domu. Chociaż łudziłem się, że będzie bliżej niż było. Żwawa jazda, która miała za zadanie rozgrzać dłonie bardzo mnie zmęczyła, musiałem odpuścić. Ostatnie 30 km jechałem już zdecydowanie wolniej. Zacząłem marznąć zarówno w dłonie jak i w stopy. Dodatkowo zaczęło mi odcinać prąd. Zbyt mało jedzenia zabrałem, jak na takie wyczerpujące siłowanie się ze śniegiem i koleinami. Do domu przyjechałem totalnie wyczerpany, ale przygoda była super.
Podsumowując: sobotnie wczesne wstanie jest dla mnie problematyczne, kiedy połączę to z odespaniem tygodnia. Gdyby nie późny start, to obyłoby się bez dostania kopa od pana mroza. Druga sprawa, to zacząłem się zastanawiać nad kompletem kół i hamulcami tarczowymi mechanicznymi Avid BB7, ale tylko na zimę. Śnieg praktycznie unicestwia hamulce obręczowe, klocki redukują się bardzo szybko, a skuteczność hamowania jest mizerna. Gdybym jednak złożył jakieś fajne lekkie koła, to mógłbym tak nawet jeździć w lecie. Jeśli po epidemii nie przejdzie mi ochota na pedałowanie, to dłużej się zastanowię nad przejściem na tarcze. No i wtedy oczywiście sztywny widelec.
Z lewobrzeżnej części Szczecina przyjechałem przez ul. Floriana Krygiera do Podjuch. Po drodze mogłem podelektować się zamarzniętym krajobrazem. Na zdjęciach zamarznięta Odra Zachodnia.
Z Podjuch można rzec, że "klasycznie" już ulicą Smoczą do Puszczy Bukowej. Tym razem zaraz za autostradą skręciłem w prawo w Chlebowską Drogę. Wyglądała znajomo, ponieważ wracałem tędy z Uroczyska Mosty kilka wyjazdów temu. Na terenie jednostki wojskowej trwała wycinka drzew, spotkałem też pięcioro spacerowiczów (raz troje, raz dwoje). Poprzednimi razy osób spacerujących w Puszczy Bukowej było wielokrotnie więcej.
Chlebowska Droga
Po kilku km bruk (którego na zdjęciu nie widać, ponieważ jest pod śniegiem) się skończył i od tej pory jechałem po drodze gruntowej. Był to odcinek zupełnie nienawiedzany przez spacerowiczów. W śniegu było za to widać całe mnóstwo śladów, zgaduję, jelenich i sarenich racic. Jazda po tej drodze gruntowej była męcząca, ramiona miały niezły wycisk łapiąc równowagę i pokonując opory, który stawiał śnieg. Kiedy dojechałem w końcu do drogi asfaltowej pod Chlebowem, to na liczniku miałem średnią jazdy 12,10 km/h. Kawałek pojechałem po asfalcie, przekroczyłem drogę ekspresową S3 wiaduktem i zrobiłem krótką pauzę na kontemplację czy wybieram wygodny asfalt czy cierpienie w śniegu. Chwile wcześniej powiedziałem sobie, że dzisiaj nie wjeżdżam już w kolejny śnieg (o nie, o nie! dosyć śniegu na dzisiaj!), ale nie mogąc dojść do ładu na mini ekranie GPSa zdecydowałem, że będę się trzymał wytyczonej w domu na komputerze trasy.
Widok na MOP Wysoka kilka km przez węzłem Klucz
Ponowny wjazd w teren dosyć szybko oceniłem jako błąd, ale postanowiłem, że powalczę. O ile jechało się ciężko, to widoki nie były złe. Pagórkowaty teren, zieleni zero bo zima, ale jest potencjał na piękne krajobrazy na wiosnę i w lecie. Nieco zmieniłem trasę względem planowanego przebiegu, ponieważ okazało się, że trafiłem na ogrodzone pole i nie chciałem ryzykować, że z drugiej strony spotka mnie zamknięta brama, zawrócę i trafię znowu na zamkniętą bramę.
Ten odcinek objazdowy wzdłuż płotu był bardzo irytujący, miałem kłopoty z trakcją, no i było jedno podejście pod wzniesienie, a chwilę potem stromy jak na warunki zimowe zjazd. Na szczęście hamulce dały radę, chociaż ja oczyma wyobraźni i tak widziałem już glebę i czułem śnieg na twarzy. Musiałem też niestety poprawiać ocieplacze, bo zsunęły mi się z czubków butów pod wpływem prowadzenia pieszo. Nienawidzę tego robić i dotykać tego mokrego brudu. Ocieplacze pomocnicze właściwie są już śmieciami (stawiam tezę, że po 10 wyjściach nie będę mógł ich już ubrać, bo się nie umiejscowią na bucie, jeszcze mam czas, żeby na allegro ocenić je na jedną gwiazdkę). Nie robiłem już zdjęć, bo po prostu antycypowałem już, że w dalszej drodze spotkają mnie nieprzyjemności termiczne oraz walka ze zmęczeniem i głodem, ale w lecie przyjadę tutaj na pewno jeszcze raz. Mijałem z dosyć bliska zamarznięte jeziora i gdyby jakieś okno między gałęziami drzew było, to bym coś pstryknął, ale niczego takiego nie znalazłem.
Skończył się teren i dotarłem do Wełtynia. Tutaj chwila namysłu, chwila miziania palcem po ekranie i przeglądania mapy, i szybka decyzja, żeby jechać dalej po zaplanowanej trasie. Opcji skrócenia trasy miało być po drodze jeszcze sporo. Minąłem Jezioro Wełtyń i dotarłem do Wirowa. Złapałem drogę asfaltową, która zaprowadziła mnie do Wirówka. Następne było Bartkowo i Gajki. Tutaj ponownie zadumałem się na krótką chwilę.
Oczywiście rozsądniej byłoby pojechać tą relatywnie dobrze odśnieżoną drogą w kierunku jak na zdjęciu wyżej. To jest DW 121 Gryfino-Banie. Kierunek na zdjęciu to kierunek na Gryfino. Jechałem tą drogą w ubiegłym roku na szosie i dlatego teraz uwzględniając ruch samochodowy oraz niedosyt jaki bym czuł po takim skróceniu trasy, wybrałem jazdę śnieżnym terenem do Steklinka.
Jakieś 500 m przed Steklinkiem zrobiłem pauzę na "schudnięcie" oraz zjedzenie kanapki i podładowanie komputerka.
Tam będę za chwilę jechał
Stamtąd przyjechałem
Zbliżała się godzina 17. Temperatura spadła już do -3,5 *C, miałem jeszcze jakieś 30-45 minut końcówki światła dziennego, a potem miał uderzyć mroźny atak. W tym momencie okazało się, że komputerek się nie ładuje, a telefon ma tylko 2 kreski z 5. I to pewnie mój błąd, bo wszystkie te elektroniczne fanty wiozłem w torbach bikepackingowych. Od tej pory w takim mrozie będę wozić te rzeczy w kieszonkach koszulki lub kurtki. Przestraszyłem się, że nie dam rady dojechać na baterii i będę musiał zrobić sejwa, a resztę trasy jechać bez licznika. Byłem prawie w połowie drogi dopiero, a zasoby energii spadły do ~35%. Od tej pory jechałem na przyciemniony lub zgaszonym ekranie, a gdy kawałek później dojechałem już do znajomych miejsc to wyłączyłem nawigację po śladzie i zgasiłem ekran na dobre. Koniec, końców do domu wróciłem mając 10 procent baterii i nie wiedząc co zaszwankowało - czy akumulator w power banku, obudowa power banku, kabelek czy wreszcie komputerek nie był w stanie w takiej temperaturze przyjąć energii.
Wracając do tej pauzy. Do tego momentu jechałem w rękawiczkach Authora, takich z windstopperem i dłuższym mankietem. Nie było mi jeszcze zimno i nie ubierałem pod spód drugich dzianinowych rękawiczek a i tak mocno się zaskoczyłem, że tak ciepło było w dłonie. Teraz jednak zdecydowałem się na przebranie w nowe rękawiczki Shimano Gore Tex i szczelnie wsunąłem kurtkę do mankietu rękawiczek. Początkowo było mi zimno w dłonie, ale to dlatego, że w czasie przerwy trzymałem je bez osłony, a potem umyłem lodowatą wodą. Jednak jadąc żywiołowo już po pół godziny w dłonie zrobiło się najzwyczajniej w świecie ciepło! Niezależnie od temperatury. -6 *C, -7 *C. Whatever. To bardzo dobrze świadczy o tych rękawiczkach. Zupełnie nie przepuszczały wiatru, no i miałem szczelnie zakryty otwór rękawów, czego nigdy do tej pory nie uświadczyłem, bo mój styl to chowanie rękawiczek w rękawie kurtki, a nie na odwrót. Te nowe rękawiczki mają dosyć długie mankiety zakończone ściągaczami, jestem bardzo zadowolony z tego zakupu.
Około kilometr dalej teren się na chwilę skończył, a zaczęła się wąska droga asfaltowa. Tak oto dotarłem do najbardziej na południe wysuniętego punktu dzisiejszej wyprawy czyli do Czarnówka. Tutaj odbiłem na zachód w kierunku DK 31. Wg planów miałem po drodze łapać teren i nim dojechać do DK 31 kawałek bardziej na północy, ale to już nie były warunki na kolejne wjazdy w śniegową otchłań. Gdy tylko dojechałem do drogi krajowej, to wiedziałem, że już jestem prawie w domu. Chociaż łudziłem się, że będzie bliżej niż było. Żwawa jazda, która miała za zadanie rozgrzać dłonie bardzo mnie zmęczyła, musiałem odpuścić. Ostatnie 30 km jechałem już zdecydowanie wolniej. Zacząłem marznąć zarówno w dłonie jak i w stopy. Dodatkowo zaczęło mi odcinać prąd. Zbyt mało jedzenia zabrałem, jak na takie wyczerpujące siłowanie się ze śniegiem i koleinami. Do domu przyjechałem totalnie wyczerpany, ale przygoda była super.
Podsumowując: sobotnie wczesne wstanie jest dla mnie problematyczne, kiedy połączę to z odespaniem tygodnia. Gdyby nie późny start, to obyłoby się bez dostania kopa od pana mroza. Druga sprawa, to zacząłem się zastanawiać nad kompletem kół i hamulcami tarczowymi mechanicznymi Avid BB7, ale tylko na zimę. Śnieg praktycznie unicestwia hamulce obręczowe, klocki redukują się bardzo szybko, a skuteczność hamowania jest mizerna. Gdybym jednak złożył jakieś fajne lekkie koła, to mógłbym tak nawet jeździć w lecie. Jeśli po epidemii nie przejdzie mi ochota na pedałowanie, to dłużej się zastanowię nad przejściem na tarcze. No i wtedy oczywiście sztywny widelec.
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!