Niedziela, 18 lipca 2021Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Wheeler., Night Bike, zz Foto zz
Wycieczka nad Morze Bałtyckie
Rower:
Wheeler210.00 km (13.65km teren) czas jazdy: 10:14 h AVS:20.52km/h praca: 8425 kcal
Na dzisiaj rozpatrywałem dwie możliwości: kierunek południowy na szosie do granicy w Siekierkach lub kierunek północny na góralu. Wybrałem tę drugą opcję, ponieważ wg prognozy miała być tutaj niższa temperatura. Rzeczywiście nie było takiego skwaru jak tydzień temu.
Bardzo dobrze, że pojechałem na rowerze MTB, mimo że prawie sam asfalt, ponieważ ten asfalt był miejscami w bardzo złym stanie i jazda szosą byłaby obrzydliwa. Właściwie, to jak tak jechałem i mijałem miejsca, które rok temu odwiedzałem na szosie i widziałem te dziury w nawierzchni, to doszedłem do wniosku, że rower szosowy nadaje się tylko na jazdę po NRD. Dla mojego stylu jazdy najlepszy chyba byłby rower grawelowy, bo dziurawe asfalty wymagają czegoś bardziej terenowego niż szosowe slicki, a przy tym bruk, szuter czy leśna ścieżka nie byłyby wyzwaniem. No i wydaje mi się, że rower grawelowy to najbardziej przygodowy typ roweru, a do tego oferujący wygodną pozycję jak na szosie.
Jeszcze przed Goleniowem
Kierunek na Stepnicę
Za Stepnicą jest budowa. Kawałek jest już z nową nawierzchnią, ale zdecydowanie nie polecam roweru szosowego, bo we wsiach jeszcze jest dziko. Roboty mają zostac skończone zdaje się w maju 2022.
W końcu na Wolinie
Obowiązkowe zdjęcie
Dzisiaj zabrałem ze sobą 4,5 litra wody i puszkę 0,5 L bezalkoholowego radlera i to ostatnie to był dobry pomysł. Na przyszłość będę brał chyba nawet dwie puszki. W arsenale jeszcze ukatrupione poprzednim wyjazdem wafle w czekoladzie, która się przykleiła do papierka na amen oraz dwie kanapki z kotletem schabowym. Do tego 5 tabletek z potasem po 150 mg/szt. Wszystko dzisiaj robiłem, żeby tylko nie musieć po te kotlety sięgać, ale w końcu poczułem, że nie dam rady i jednego wciągnąłem. Nawet dobry był mimo ponad 8 godzin w ciepełku.
Ponieważ jechałem dzisiaj w miarę szybko jak na porównywalne wycieczki i miałem świadomość, że nieprędko będę w porównywalnej sytuacji, to zdecydowałem się, że nawet kosztem nocnego powrotu podjadę do Międzyzdrojów. Bocznymi drogami. Dziurawymi. Ah, jak dobrze, że nie wziąłem szosy.
Tu mieszkają żubry
Stąd przyjechałem
Ok, morze cyknięte, więc można wracać
Powrót zrobiłem inną drogą. Najpierw po DK3, a potem wzdłuż S3.
Dawna DK3, obecnie chyba jakaś DW. Pusto i dobra nawierzchnia, przyjemny odcinek.
Przejście dla zwierząt
Widok z wiaduktu na nowy odcinek S3
To już koniec zdjęć. Do Goleniowa dojechałem już w totalnej szarówce. Powrót przez Lubczynę i Czarną Łąkę. Jakaś masakra muchowo-ćmowa miała miejsce po zapadnięciu zmroku. Parę razy wjechałem w takie chmary, że zdecydowałem się na jazdę bez światła przedniego, o ile było widać jezdnię i nic nie jechało w moją stronę. Ostatnie około 30 km to też walka ze zgonem. W rezerwie miałem jeszcze drugą kanapkę z kotletem schabowym, ale nie chciało mi się otwierać torby i ryzykować, że tym razem kotlet będzie smakować jak kapeć. Z drugiej strony takie danie sobie w kość zwykle na kolejne wyjazdy procentuje, więc doczołgałem się powolutku do finiszu. Teraz jeszcze nie poszedłem spać do 5 nad ranem, bo wcinam po trochu kolejne tabsy i czuję respekt przed potencjalnymi skurczami. Jeśli wejdzie, to będzie to taki skurcz morderca, a ja będę musiał ostro drzeć ryja, do tego obie łydki sa zagrożone, więc zrobię wszystko byle tylko to zablokować. Tak w ogóle, wyszedł mi rekord życiowy na rowerze MTB. Pomału kończą mi się opony i na próbę kupię sobie chyba opony z bieżnikiem jak do grawela tylko, że 26 cali. Tak w ramach testu jak to się jeździ na małym bieżniku po szosie i w lekkim terenie.
Bardzo dobrze, że pojechałem na rowerze MTB, mimo że prawie sam asfalt, ponieważ ten asfalt był miejscami w bardzo złym stanie i jazda szosą byłaby obrzydliwa. Właściwie, to jak tak jechałem i mijałem miejsca, które rok temu odwiedzałem na szosie i widziałem te dziury w nawierzchni, to doszedłem do wniosku, że rower szosowy nadaje się tylko na jazdę po NRD. Dla mojego stylu jazdy najlepszy chyba byłby rower grawelowy, bo dziurawe asfalty wymagają czegoś bardziej terenowego niż szosowe slicki, a przy tym bruk, szuter czy leśna ścieżka nie byłyby wyzwaniem. No i wydaje mi się, że rower grawelowy to najbardziej przygodowy typ roweru, a do tego oferujący wygodną pozycję jak na szosie.
Jeszcze przed Goleniowem
Kierunek na Stepnicę
Za Stepnicą jest budowa. Kawałek jest już z nową nawierzchnią, ale zdecydowanie nie polecam roweru szosowego, bo we wsiach jeszcze jest dziko. Roboty mają zostac skończone zdaje się w maju 2022.
W końcu na Wolinie
Obowiązkowe zdjęcie
Dzisiaj zabrałem ze sobą 4,5 litra wody i puszkę 0,5 L bezalkoholowego radlera i to ostatnie to był dobry pomysł. Na przyszłość będę brał chyba nawet dwie puszki. W arsenale jeszcze ukatrupione poprzednim wyjazdem wafle w czekoladzie, która się przykleiła do papierka na amen oraz dwie kanapki z kotletem schabowym. Do tego 5 tabletek z potasem po 150 mg/szt. Wszystko dzisiaj robiłem, żeby tylko nie musieć po te kotlety sięgać, ale w końcu poczułem, że nie dam rady i jednego wciągnąłem. Nawet dobry był mimo ponad 8 godzin w ciepełku.
Ponieważ jechałem dzisiaj w miarę szybko jak na porównywalne wycieczki i miałem świadomość, że nieprędko będę w porównywalnej sytuacji, to zdecydowałem się, że nawet kosztem nocnego powrotu podjadę do Międzyzdrojów. Bocznymi drogami. Dziurawymi. Ah, jak dobrze, że nie wziąłem szosy.
Tu mieszkają żubry
Stąd przyjechałem
Ok, morze cyknięte, więc można wracać
Powrót zrobiłem inną drogą. Najpierw po DK3, a potem wzdłuż S3.
Dawna DK3, obecnie chyba jakaś DW. Pusto i dobra nawierzchnia, przyjemny odcinek.
Przejście dla zwierząt
Widok z wiaduktu na nowy odcinek S3
To już koniec zdjęć. Do Goleniowa dojechałem już w totalnej szarówce. Powrót przez Lubczynę i Czarną Łąkę. Jakaś masakra muchowo-ćmowa miała miejsce po zapadnięciu zmroku. Parę razy wjechałem w takie chmary, że zdecydowałem się na jazdę bez światła przedniego, o ile było widać jezdnię i nic nie jechało w moją stronę. Ostatnie około 30 km to też walka ze zgonem. W rezerwie miałem jeszcze drugą kanapkę z kotletem schabowym, ale nie chciało mi się otwierać torby i ryzykować, że tym razem kotlet będzie smakować jak kapeć. Z drugiej strony takie danie sobie w kość zwykle na kolejne wyjazdy procentuje, więc doczołgałem się powolutku do finiszu. Teraz jeszcze nie poszedłem spać do 5 nad ranem, bo wcinam po trochu kolejne tabsy i czuję respekt przed potencjalnymi skurczami. Jeśli wejdzie, to będzie to taki skurcz morderca, a ja będę musiał ostro drzeć ryja, do tego obie łydki sa zagrożone, więc zrobię wszystko byle tylko to zablokować. Tak w ogóle, wyszedł mi rekord życiowy na rowerze MTB. Pomału kończą mi się opony i na próbę kupię sobie chyba opony z bieżnikiem jak do grawela tylko, że 26 cali. Tak w ramach testu jak to się jeździ na małym bieżniku po szosie i w lekkim terenie.
Komentarze
Kolejna super wyprawa ,też mam mega skurcze :( Najgorsze jak łapią z zaskoczenia.
strus - 19:15 poniedziałek, 19 lipca 2021 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!