Sobota, 24 lipca 2021Kategoria ..>100km, .Wheeler., zz Foto zz
Puszcza Bukowa
Rower:
Wheeler104.38 km (31.25km teren) czas jazdy: 06:06 h AVS:17.11km/h praca: 4814 kcal
Zaplanowałem sobie na dzisiaj trasę na 215 km na południe, ale gdy się obudziłem to było tak duszno, że odechciało mi się szykowania. Prawdopodobnie błędnie chciałem jeszcze zmienić opony na nowe semislicki i wizja męczenia się z kołami zmieniła inspirację na trasę. Dobrze wyszło, bo gdybym jednak zdjął opony terenowe i pojechał w tę zaplanowaną trasę, to pewnie bym się zniesmaczył brakiem przejezdności. A tak zrobiłem spory objazd Puszczy i odwiedziłem miejsca, w których byłem pierwszy lub drugi raz w życiu. Niektóre mi się przypominały wraz z konkretnymi wyjazdami ze starą ekipą.
Początek to dojazd około 13 km do Jeziora Szmaragdowego, a stąd już tylko pod górkę. Zawsze tak jest. To jest minus Puszczy, że zawsze jest pod górkę. Tym razem górka była taka hardkorowa, że nie dałem rady wydolnościowo i podprowadziłem, a teraz widzę że tętno dobiło wtedy do 184 ud/min. Nie mogłem jechać na 1x1, ani 1x2, dopiero na 1x3. Łańcuch nie pracuje dobrze ze skrajnymi zębatkami, powoli napęd umiera. Kaseta i łańcuch mają 11 tys. km przebiegu. Nowy napęd już czeka.
Po wjechaniowejściu na pierwszy szczyt. Zdjęcie robione na szybko jak wszystkie dzisiejsze. Była masa komarów i much. I tak nieźle zostałem pogryziony. Upierdliwe te owady na podjazdach, bo moje tempo wolniejsze od ich tempa.
Dojeżdżając do autostrady A6 zobaczyłem korek. Teraz już wiem, że to jakiś wypadek był.
Tutaj szuter, ale dzisiaj było wszystko: bruk, gruz, kamienie, piasek, ubite ścieżki, rozjechane ścieżki, korzenie drzew, błoto, pole i zboże, gałęzie, cieki wodne.
Niestety nie udało mi się złapać ostrości, bo nie chciałem się zatrzymywać, żeby zostać zjedzonym.
Jezioro Binowskie
Przerwa na przelanie wody do bidonu, czyli poszukiwanie miejsca z dala od drzew, aby nie być narażonym na atak komarów i muszydeł
Dla tego i następnego zdjęcia postanowiłem się poświęcić. Niech mnie gryzą.
Przyjemny zjazd. Niestety jak się okazało po chwili, sfrajerowałem się, bo jechałem na wyłączonym ekranie i gadającej nawigacji. Po chwili musiałem tędy podjeżdżać.
Oczywiście, że tutaj też było pełno much.
Taka prowizoryczna samozwańcza kładka. Motywacja, żeby nie wpaść samemu lub nie puścić roweru do wody spora. Głębokość pewnie z kilkadziesiąt cm, ale utrata honoru i elektroniki byłaby niemierzalna. Czarny szlak, które notabene jest bardzo zaniedbany na początkowym fragmentem, którym dzisiaj jechałem. Wydaje mi się, że kiedyś jadąc wg papierowej mapy nie mogłem się nim przedostać, bo istniał tylko na archiwalnych oznaczeniach farbą na drzewach i drukiem na mapie. Dzisiaj chyba też tak trochę było, ale pojechałem trochę obok i ponownie na niego wjechałem za jakiś czas. Szlak idzie na wschód w kierunku od Owczych Gór na mapie.
Sukces, w końcu znalazłem bezpieczną miejscówkę na schudnięcie, gdzie nie byłem atakowany przez żadne owady!
To okolice Glinnej, po chwili zawrotka i kontynuacja na północ.
Kościół w Dobropolu Gryfińskim
Zaczynało się już robić późno i po chwili ostatni raz wjechałem w teren. Chciałem jeszcze kontynuować wg planu, ale nie mogłem znaleźć ścieżki w pewnym momencie, a ponieważ z buta musiałbym się przedzierać przez trawę by jej szukać, bo tak zarosło, to uznałem, że zmiana planów, że i tak za godzinę w lesie zostanie wyłączone światło i zrobię powrót inaczej. Tak na dobrą sprawę to nie przejechałem nawet połowy zaplanowanej trasy, bo w planie był powrotny rozbudowany zygzak w terenie w obrębie na północ od drogi asfaltowej Podjuchy-Dobropole Gryfińskie. Tymczasem powoli zaczynałem czuć, że już nie chce mi się jechać, a bardziej chce mi się jeść. Bardzo się zatem ucieszyłem, gdy dojechałem do asfaltowego zjazdu, który doprowadził mnie do ulicy Pyrzyckiej w Szczecinie. Tutaj wsiadłem na szlak rowerowy i bez fajerwerków wróciłem do cywilizacji. Po mieście dokręciłem jeszcze 20 km by wyszła setka.
Podsumowanie: w piątek jadłem i jadłem i jadłem, żeby być przygotowanym na duży wydatek energetyczny w sobotę, a jeszcze do tego w sobotę przed wyjazdem zjadłem dwa śniadania. Efekty były takie, że nie dopadł mnie tzw. zgon, mimo że w czasie całej wycieczki, która trwała 6 godzin 40 minut nie zjadłem nic a nic. Picia miałem tylko dwa litry i to było za mało o co najmniej 500 ml jak na dzisiejsze warunki. Zapomniałem też tabletek z potasem, co spodziewałem się, że może być problemem w drugiej połowie drogi, ale nie było. W przyszłym tygodniu zacznę się objadać już dwa dni przed rowerem i podjąłem decyzję, że przechodzę w Wheelerze na te semislicki, w sumie raczej bardziej slicki niż nieslicki i doprowadzam do używalności Treka, który będzie jedynym rowerem stricte w teren od tej pory. Wheeler zostanie pseudogravelem, bo wstawię mu sztywny widelec, co obniży mu masę o jakieś 1,2 kg, bo obecne kowadło to ponad 2,0 kg, a sztywny alu widelec to jakieś 0,8 kg. Wheeler będzie rowerem do turystyki po Polsce, a Bridgestone będzie rowerem do jazdy po równych asfaltach, czyli głównie do wyjazdów na stronę niemiecką.
Początek to dojazd około 13 km do Jeziora Szmaragdowego, a stąd już tylko pod górkę. Zawsze tak jest. To jest minus Puszczy, że zawsze jest pod górkę. Tym razem górka była taka hardkorowa, że nie dałem rady wydolnościowo i podprowadziłem, a teraz widzę że tętno dobiło wtedy do 184 ud/min. Nie mogłem jechać na 1x1, ani 1x2, dopiero na 1x3. Łańcuch nie pracuje dobrze ze skrajnymi zębatkami, powoli napęd umiera. Kaseta i łańcuch mają 11 tys. km przebiegu. Nowy napęd już czeka.
Po wjechaniowejściu na pierwszy szczyt. Zdjęcie robione na szybko jak wszystkie dzisiejsze. Była masa komarów i much. I tak nieźle zostałem pogryziony. Upierdliwe te owady na podjazdach, bo moje tempo wolniejsze od ich tempa.
Dojeżdżając do autostrady A6 zobaczyłem korek. Teraz już wiem, że to jakiś wypadek był.
Tutaj szuter, ale dzisiaj było wszystko: bruk, gruz, kamienie, piasek, ubite ścieżki, rozjechane ścieżki, korzenie drzew, błoto, pole i zboże, gałęzie, cieki wodne.
Niestety nie udało mi się złapać ostrości, bo nie chciałem się zatrzymywać, żeby zostać zjedzonym.
Jezioro Binowskie
Przerwa na przelanie wody do bidonu, czyli poszukiwanie miejsca z dala od drzew, aby nie być narażonym na atak komarów i muszydeł
Dla tego i następnego zdjęcia postanowiłem się poświęcić. Niech mnie gryzą.
Przyjemny zjazd. Niestety jak się okazało po chwili, sfrajerowałem się, bo jechałem na wyłączonym ekranie i gadającej nawigacji. Po chwili musiałem tędy podjeżdżać.
Oczywiście, że tutaj też było pełno much.
Taka prowizoryczna samozwańcza kładka. Motywacja, żeby nie wpaść samemu lub nie puścić roweru do wody spora. Głębokość pewnie z kilkadziesiąt cm, ale utrata honoru i elektroniki byłaby niemierzalna. Czarny szlak, które notabene jest bardzo zaniedbany na początkowym fragmentem, którym dzisiaj jechałem. Wydaje mi się, że kiedyś jadąc wg papierowej mapy nie mogłem się nim przedostać, bo istniał tylko na archiwalnych oznaczeniach farbą na drzewach i drukiem na mapie. Dzisiaj chyba też tak trochę było, ale pojechałem trochę obok i ponownie na niego wjechałem za jakiś czas. Szlak idzie na wschód w kierunku od Owczych Gór na mapie.
Sukces, w końcu znalazłem bezpieczną miejscówkę na schudnięcie, gdzie nie byłem atakowany przez żadne owady!
To okolice Glinnej, po chwili zawrotka i kontynuacja na północ.
Kościół w Dobropolu Gryfińskim
Zaczynało się już robić późno i po chwili ostatni raz wjechałem w teren. Chciałem jeszcze kontynuować wg planu, ale nie mogłem znaleźć ścieżki w pewnym momencie, a ponieważ z buta musiałbym się przedzierać przez trawę by jej szukać, bo tak zarosło, to uznałem, że zmiana planów, że i tak za godzinę w lesie zostanie wyłączone światło i zrobię powrót inaczej. Tak na dobrą sprawę to nie przejechałem nawet połowy zaplanowanej trasy, bo w planie był powrotny rozbudowany zygzak w terenie w obrębie na północ od drogi asfaltowej Podjuchy-Dobropole Gryfińskie. Tymczasem powoli zaczynałem czuć, że już nie chce mi się jechać, a bardziej chce mi się jeść. Bardzo się zatem ucieszyłem, gdy dojechałem do asfaltowego zjazdu, który doprowadził mnie do ulicy Pyrzyckiej w Szczecinie. Tutaj wsiadłem na szlak rowerowy i bez fajerwerków wróciłem do cywilizacji. Po mieście dokręciłem jeszcze 20 km by wyszła setka.
Podsumowanie: w piątek jadłem i jadłem i jadłem, żeby być przygotowanym na duży wydatek energetyczny w sobotę, a jeszcze do tego w sobotę przed wyjazdem zjadłem dwa śniadania. Efekty były takie, że nie dopadł mnie tzw. zgon, mimo że w czasie całej wycieczki, która trwała 6 godzin 40 minut nie zjadłem nic a nic. Picia miałem tylko dwa litry i to było za mało o co najmniej 500 ml jak na dzisiejsze warunki. Zapomniałem też tabletek z potasem, co spodziewałem się, że może być problemem w drugiej połowie drogi, ale nie było. W przyszłym tygodniu zacznę się objadać już dwa dni przed rowerem i podjąłem decyzję, że przechodzę w Wheelerze na te semislicki, w sumie raczej bardziej slicki niż nieslicki i doprowadzam do używalności Treka, który będzie jedynym rowerem stricte w teren od tej pory. Wheeler zostanie pseudogravelem, bo wstawię mu sztywny widelec, co obniży mu masę o jakieś 1,2 kg, bo obecne kowadło to ponad 2,0 kg, a sztywny alu widelec to jakieś 0,8 kg. Wheeler będzie rowerem do turystyki po Polsce, a Bridgestone będzie rowerem do jazdy po równych asfaltach, czyli głównie do wyjazdów na stronę niemiecką.
Komentarze
To dopytam jeszcze - kontrolujesz wagę przed i po? Czy takie futrowanie na zapas i trening wpływają w jakiś sposób na masę ciała?
tanova - 17:37 niedziela, 25 lipca 2021 | linkuj
Zaskoczyła mnie Twoja taktyka, aby jeść dzień wcześniej "na zapas" - u mnie raczej to nie działa, ja muszę na dłuższej trasie uzupełniać co jakiś czas kalorie, żeby nie mieć "odcięcia". Puszcza Bukowa piękna i ciekawa o każdej porze roku - ale raczej chodziłam tam pieszo, a nie jeździłam rowerem. Super wycieczka.
tanova - 13:10 niedziela, 25 lipca 2021 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!