Sobota, 4 lipca 2009Kategoria .Bridgestone., zz Foto zz, zz Wakacje zz
Tour de France: Monako Time Trial
Rower:
Bridgestone49.21 km (0.00km teren) czas jazdy: 02:37 h AVS:18.81km/h
Wyjazd na Tour de France
Pomysł wyjazdu na Tour Silas rzucił w zeszłym roku. Teraz właściwie tylko o tym przypomniałem i oboje zajaraliśmy się na samą myśl, że moglibyśmy pojechać. Jako, że organizatorzy nie przysłali nam imiennych zaproszeń, rozpoczął się etap wazelinowania celem zdobycia aprobacji, tudzież wejścia w tymczasowe posiadanie sprawnego samochodu..
Wyruszyliśmy w piątek około 9:20. Rowery leżały w bagażniku, między kocami, na tym koła, a prawie wszystkie bagaże na tylnych siedzeniach. Prowadził oczywiście najlepszy ze wszystkich kierowców na świecie, czyli nie kto inny tylko ja. Silas, który hamując wrzuca na bieg jałowy i wciska sprzęgło + hamulec, z całą pewnością nim nie jest. ;) Cała trasa autostradami i to był największy plus bo zdecydowanie szybko było.
Niestety z powodu temperatury dosyć szybko poczułem, że zamieniam się w alegorię potu. Klimę oszczędzaliśmy, bo wskazania wskaźnika paliwa okazały się być przerażające, ale to jednak wina wskaźnika. Po prawie 1000km okazało się, że spalanie wynosi 5,67 litra benzyny na 100km , więc nie jest najgorzej.
O drugiej w nocy zatrzymaliśmy się na kimanie, ale takie prowizoryczne tylko, bo w samochodzie. Ja nie mogłem zasnąć, bo się cały czas pociłem i kleiłem. Przedrzemałem mocno w sumie jakieś dwie godziny. Silas znajdował się w stanie bezruchu, więc przynajmniej on coś się podregenerował.
Dwóch kolesi + >25*C + zamknięte szyby..
Następnego dnia ruszyliśmy kilkanaście minut po szóstej. Dało to nam w sam raz czasu, aby dotrzeć do mieścinki niedaleko Monako, gdzie złożyliśmy rowery, ubraliśmy ciuchy rowerowe i zostawiliśmy na parkingu samochód, sami udając się w okolice trasy pierwszego etapu Toura.
Na tle Monako
Wkrótce zorientowałem się, że moje przełożenia mówiąc eufemistycznie są do De, a Silas na swoim Radonie z łatwością mi ucieka. Zszedłem z roweru i zacząłem płakać, że ciężko mi się jedzie. Wtedy z przejeżdżającego autokaru wyszedł Lence (imię specjalnie zmienione, tak aby nikt nie domyślił się o kogo chodzi) i powiedział, że on też tak ma i żebym, się nie martwił, a najlepszym sposobem na rozwiązanie tego problemu jest poranna kaszka z trzeciej pochodnej czwartej generacji alfa beta zeta delta omega EPO, a do tego zastrzyk w pupę z kwantynitroxyomnideltaultratetrapikonanoterciomuchachochinofoloidowej mikstury sporządzonej przez teamowego chemika.
Dotarliśmy do trasy. Trochę ludków już było, ale szczerze mówiąc, to za bardzo się moim zdaniem cieszyli ze wszystkiego, bo jak sobie pomyślę o tym, że miałbym bić brawo dla kolesi na dopingu, to mi trochę opada entuzjazm.
Zanim rozpoczął się etap trochę sobie odczekaliśmy, ponieważ najpierw przejechały samochody sponsorów i rozrzucały jakieś darmowe czapeczki, cukierki, etc., na które ludzie mocno się rzucali. Dalej nastąpił przejazd zawodników, jechali parami, na lajcie, żeby obczaić traskę, która miała 15,5km (jazda indywidualna na czas). I wtedy pojechaliśmy sobie w inne miejsce.
Kolejna wspinaczka, czyli znowu niefajnie. No, ale jakoś dało radę. Widoki całkiem fajne, tylko droga wąska i kręta, a smród od skuterów ponad moją tolerancję. Dobra, trochę w górę to i za chwilę w dół. Rozpoczęła się serpentyna. I to całkiem niezła. Udało nam się nie zabić i dojechać do innego miejsca trasy. Trochę sobie popatrzyliśmy, a później pojechaliśmy pooglądać miasto Monako.
Kasyno
Powrót znowu pod górę. Zdążyliśmy uciec do samochodu na styk przed deszczem i zdecydowaliśmy, że podjedziemy jeszcze raz do Monako samochodem, stamtąd do Nicei i wracamy w drogę powrotną do domu bez noclegu. Szczerze mówiąc to trochę bez sensu, ale atmosfera była ogólnie niezbyt sympatyczna, mówiąc eufemistycznie, więc nawet mi to pasowało. Zahaczyliśmy jeszcze przejazdem o fajne widoczki, właściwie najlepsze z całej trasy (przełęcz Brenner).
Nicea
Pomysł wyjazdu na Tour Silas rzucił w zeszłym roku. Teraz właściwie tylko o tym przypomniałem i oboje zajaraliśmy się na samą myśl, że moglibyśmy pojechać. Jako, że organizatorzy nie przysłali nam imiennych zaproszeń, rozpoczął się etap wazelinowania celem zdobycia aprobacji, tudzież wejścia w tymczasowe posiadanie sprawnego samochodu..
Wyruszyliśmy w piątek około 9:20. Rowery leżały w bagażniku, między kocami, na tym koła, a prawie wszystkie bagaże na tylnych siedzeniach. Prowadził oczywiście najlepszy ze wszystkich kierowców na świecie, czyli nie kto inny tylko ja. Silas, który hamując wrzuca na bieg jałowy i wciska sprzęgło + hamulec, z całą pewnością nim nie jest. ;) Cała trasa autostradami i to był największy plus bo zdecydowanie szybko było.
Niestety z powodu temperatury dosyć szybko poczułem, że zamieniam się w alegorię potu. Klimę oszczędzaliśmy, bo wskazania wskaźnika paliwa okazały się być przerażające, ale to jednak wina wskaźnika. Po prawie 1000km okazało się, że spalanie wynosi 5,67 litra benzyny na 100km , więc nie jest najgorzej.
O drugiej w nocy zatrzymaliśmy się na kimanie, ale takie prowizoryczne tylko, bo w samochodzie. Ja nie mogłem zasnąć, bo się cały czas pociłem i kleiłem. Przedrzemałem mocno w sumie jakieś dwie godziny. Silas znajdował się w stanie bezruchu, więc przynajmniej on coś się podregenerował.
Dwóch kolesi + >25*C + zamknięte szyby..
Następnego dnia ruszyliśmy kilkanaście minut po szóstej. Dało to nam w sam raz czasu, aby dotrzeć do mieścinki niedaleko Monako, gdzie złożyliśmy rowery, ubraliśmy ciuchy rowerowe i zostawiliśmy na parkingu samochód, sami udając się w okolice trasy pierwszego etapu Toura.
Na tle Monako
Wkrótce zorientowałem się, że moje przełożenia mówiąc eufemistycznie są do De, a Silas na swoim Radonie z łatwością mi ucieka. Zszedłem z roweru i zacząłem płakać, że ciężko mi się jedzie. Wtedy z przejeżdżającego autokaru wyszedł Lence (imię specjalnie zmienione, tak aby nikt nie domyślił się o kogo chodzi) i powiedział, że on też tak ma i żebym, się nie martwił, a najlepszym sposobem na rozwiązanie tego problemu jest poranna kaszka z trzeciej pochodnej czwartej generacji alfa beta zeta delta omega EPO, a do tego zastrzyk w pupę z kwantynitroxyomnideltaultratetrapikonanoterciomuchachochinofoloidowej mikstury sporządzonej przez teamowego chemika.
Dotarliśmy do trasy. Trochę ludków już było, ale szczerze mówiąc, to za bardzo się moim zdaniem cieszyli ze wszystkiego, bo jak sobie pomyślę o tym, że miałbym bić brawo dla kolesi na dopingu, to mi trochę opada entuzjazm.
Zanim rozpoczął się etap trochę sobie odczekaliśmy, ponieważ najpierw przejechały samochody sponsorów i rozrzucały jakieś darmowe czapeczki, cukierki, etc., na które ludzie mocno się rzucali. Dalej nastąpił przejazd zawodników, jechali parami, na lajcie, żeby obczaić traskę, która miała 15,5km (jazda indywidualna na czas). I wtedy pojechaliśmy sobie w inne miejsce.
Kolejna wspinaczka, czyli znowu niefajnie. No, ale jakoś dało radę. Widoki całkiem fajne, tylko droga wąska i kręta, a smród od skuterów ponad moją tolerancję. Dobra, trochę w górę to i za chwilę w dół. Rozpoczęła się serpentyna. I to całkiem niezła. Udało nam się nie zabić i dojechać do innego miejsca trasy. Trochę sobie popatrzyliśmy, a później pojechaliśmy pooglądać miasto Monako.
Kasyno
Powrót znowu pod górę. Zdążyliśmy uciec do samochodu na styk przed deszczem i zdecydowaliśmy, że podjedziemy jeszcze raz do Monako samochodem, stamtąd do Nicei i wracamy w drogę powrotną do domu bez noclegu. Szczerze mówiąc to trochę bez sensu, ale atmosfera była ogólnie niezbyt sympatyczna, mówiąc eufemistycznie, więc nawet mi to pasowało. Zahaczyliśmy jeszcze przejazdem o fajne widoczki, właściwie najlepsze z całej trasy (przełęcz Brenner).
Nicea
Komentarze
Super wyjazd sobie zrobiliście ale wam zazdroszczę. W tym roku znowu chciał bym pojechać na Finał Tour... w zeszłym roku też chciałem:-)
mm85 - 16:42 środa, 22 lipca 2009 | linkuj
mm85 - 16:42 środa, 22 lipca 2009 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!