Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2007
Dystans całkowity: | 1083.13 km (w terenie 72.00 km; 6.65%) |
Czas w ruchu: | 49:00 |
Średnia prędkość: | 22.10 km/h |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 51.58 km i 2h 20m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 1 lipca 2007Kategoria .Wheeler., Maraton, zz Foto zz
Maraton w Łobzie
Rower:
Wheeler76.24 km (72.00km teren) czas jazdy: 03:35 h AVS:21.28km/h
Maraton w Łobzie
Miejsce:
-5 w M2
-13 w Open
Mój trzeci tegoroczny maraton odbył się w Łobzie. Frekwencja z tego, co mi wiadomo wynosiła około 80 osób. Na miejsce startu ostrego przejechaliśmy w eskorcie policji. Po kilku minutach, w czasie których sędzia sprawdził listę obecności oraz przypomniał o zasadach, wreszcie ruszyliśmy. Niestety już na początkowych kilometrach czekały wszystkich głębokie kałuże. Co za syf! Przejeżdżałem przez nie zanurzając się po kostki w błocie. Jednak nie ma co ukrywać, gdyby nie te warunki, pewnie jeszcze nie zmusiłbym się do przesmarowania piast. Po przejechaniu kilku km kałuż trasa wkrótce uspokoiła się i była raczej łatwa do pokonania z nielicznymi wyjątkami (mam tu na myśli dwa solidne podjazdy), aby pod koniec okrążenia zafundować porządną dawkę piachu i wyglebić paru ludków. Ostatecznie mimo, iż na drugim okrążeniu zachowałem się jak na prawdziwego twardziela przystało i próbowałem (z nawet niezłym skutkiem) przenosić rower nad i obok kałuż, to jednak do mety i tak dojechałem z kompletnie przemoczonymi butami. Skarpetek nie dało się już doprać. :-) Brak żarełka na bufetach znakomicie zrekompensowało mi błoto, które zlizywałem z ustnika bidonów oraz pyszna zupka na koniec.
Start wyścigu © Adamicki
Miejsce:
-5 w M2
-13 w Open
Mój trzeci tegoroczny maraton odbył się w Łobzie. Frekwencja z tego, co mi wiadomo wynosiła około 80 osób. Na miejsce startu ostrego przejechaliśmy w eskorcie policji. Po kilku minutach, w czasie których sędzia sprawdził listę obecności oraz przypomniał o zasadach, wreszcie ruszyliśmy. Niestety już na początkowych kilometrach czekały wszystkich głębokie kałuże. Co za syf! Przejeżdżałem przez nie zanurzając się po kostki w błocie. Jednak nie ma co ukrywać, gdyby nie te warunki, pewnie jeszcze nie zmusiłbym się do przesmarowania piast. Po przejechaniu kilku km kałuż trasa wkrótce uspokoiła się i była raczej łatwa do pokonania z nielicznymi wyjątkami (mam tu na myśli dwa solidne podjazdy), aby pod koniec okrążenia zafundować porządną dawkę piachu i wyglebić paru ludków. Ostatecznie mimo, iż na drugim okrążeniu zachowałem się jak na prawdziwego twardziela przystało i próbowałem (z nawet niezłym skutkiem) przenosić rower nad i obok kałuż, to jednak do mety i tak dojechałem z kompletnie przemoczonymi butami. Skarpetek nie dało się już doprać. :-) Brak żarełka na bufetach znakomicie zrekompensowało mi błoto, które zlizywałem z ustnika bidonów oraz pyszna zupka na koniec.
Start wyścigu © Adamicki