Informacje

  • Wszystkie kilometry na BS: 75311.03 km
  • Niektóre km w terenie na BS: 8181.95 km
  • Czas na rowerze na BS: 154d 23h 52m
  • Prędkość średnia na BS: 20.24 km/h
  • Więcej informacji

Moje rowery

Tak daję czadu w 2023: button stats bikestats.pl
Tak dawałem czadu wcześniej:

Licznik odwiedzin

od VI 2023

Statystyki zbiorcze na stronę

Szukaj

Znajomi


Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

..>100km

Dystans całkowity:14556.84 km (w terenie 909.98 km; 6.25%)
Czas w ruchu:666:59
Średnia prędkość:21.82 km/h
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:141 (75 %)
Suma kalorii:118063 kcal
Liczba aktywności:95
Średnio na aktywność:153.23 km i 7h 01m
Więcej statystyk
Wtorek, 4 sierpnia 2009Kategoria zz Foto zz, .Trek., ..>100km

Północne okolice Puszczy Wkrzańskiej

Rower:Trek
112.31 km (32.90km teren) czas jazdy: 05:35 h AVS:20.12km/h

Witajcie, Drodzy Czytelnicy!

Jak widzicie strona rozwija się z zaskakująco szybkim tempie. Wspólnie dokonaliśmy już ponad 3000 wejść. Ach, jakże to dużo i jakże to cudowne! A oto najświeższa relacja:

Dzisiaj jeździłem pierwszy raz z Mateuszem=mm85. Ustawiliśmy się na 9:00 na Głębokim. Lubię tak wcześnie sobie wstać i wyjść na rower. Szkoda, że nie wszystkie śpiochy tak potrafią. No, ale nieważne. Ruszyliśmy czerwonym szlakiem przez Bartoszewo i w Tanowie zjechaliśmy z niego. Dalej kontynuowaliśmy asfaltem przez jakieś 4,5km, po czym wjechaliśmy do lasu.

Musieliśmy sobie wciskać dużo kitu, żeby się oszukać, że jesteśmy uczestnikami wyprawy, którą można nazwać esencją MTB (kto z lewobrzeża i zna Puszczę Wkrzańską, ten pewnie zakumał). Piach na przemian z piaskiem, to nie jest to, co lubię najbardziej (kto z prawobrzeża teraz też już musiał zakumać; jeśli jednak nie zakumałeś do teraz, niezależnie gdzie mieszkasz, to znaczy, że lubisz piach i piasek). Po około 3km dojechaliśmy do czerwonego szlaku. Akurat tutaj kończyła się jego asfaltowa część i w prawo szedł szlak zielony, a czerwony dalej po szutrze. My wybraliśmy szuter.

Około 3km dalej na chwilę zboczyliśmy z trasy, żeby zobaczyć Jezioro Piaski i Piaskową Górę (37 m.n.p.m.).














Następnie nieoznakowaną ścieżką tuż obok czerwonego szlaku, która wkrótce się znów z nim pokryła do asfaltowej drogi łączącej Myślibórz Wlk. z Trzebieżą.
Skręciliśmy na Myślibórz, a następnie na beznadziejny asfalt w kierunku Nowego Warpna. Jeszcze jakieś 5km i wjechaliśmy znowu w teren zmierzając na zachód do granicy. Okazuje się, że stary mostek, którego nie miałem przyjemności zobaczyć został zamieniony na nowy, murowany.












Na chwilę zawitaliśmy w Rieth.







I powrót do drogi asfaltowej, a stąd już tylko kawałek do Nowego Warpna. W Karsznie (dzielnica) zobaczyliśmy ryglowy kościół rzymskokatolicki z 1793 roku.






Później znaleźliśmy pałacyk, który można zobaczyć pod linkiem tutaj:
Brama była otwarta, więc wjechaliśmy do środka. Tabliczka na budynku poinformowała nas o tym, iż jest to filia Książnicy Pomorskiej w Nowym Warpnie, natomiast pan konserwator lub majster, lub ktoś w tym guście dał nam do zrozumienia, żebyśmy sobie stąd pojechali, bo tu jest wstęp wzbroniony i więcej nie przyjeżdżali. Na pytanie czy gdzieś coś jest napisane o tym zakazie wstępu, odparł, że na bramie, po czym obrócił jej drzwi o 90* i powiedział coś w stylu „O, teraz widać”. :) A potem się dziwi, że ludzie sięgają po nikotynę i alkohol, jak im się zamyka dostęp do wiedzy i mądrości zawartych na kartach książek..

Do samego centrum Warpna nie dojeżdżaliśmy. Skręciliśmy na Miroszewo.








Stąd jechaliśmy po żelbetowych płytach, zapewne układanych przez Niemców;), aż do Brzózek. Po drodze spotkaliśmy przyczepę kempingową jakiegoś dziwaka. Zrobił sobie z tego dom. Przed wejściem miał ustawioną wiatę z namiotu. Kawałek dalej był rozstawiony jakiś namiot. Oczywiście wszystko na dziko.

W Brzózkach standardowo wstrętny bruk.


A ja już na zgonie jechałem, więc jak tylko się zaczął asfalt jedyne co mogłem zrobić, to usiąść Mateuszowi na kole i pokornie chować się przed wiatrem. A Mateusz tymczasem rozpoczął ostrą zapierdalankę, która trwała aż do dawnych terenów fabryki benzyny syntetycznej.














Stamtąd pojechaliśmy zobaczyć dinozaury.


Dalej już tylko powrót do domu. Do Siedlic, a stąd dojazd na czerwony szlak. Rozdzieliliśmy się na skrzyżowaniu z zielonym szlakiem i wróciłem sobie przez Warszewo, Niebuszewo i centrum do domu.
Piątek, 31 lipca 2009Kategoria ..>100km, ..>200km, zz Foto zz, ..>150km

Pętla wokół Zalewu Kamieńskiego

Rower:Bridgestone
230.00 km (3.00km teren) czas jazdy: 09:23 h AVS:24.51km/h

Dzisiaj wyjechałem ponad dwie godziny wcześniej niż ostatnio, bo około 9:50. Zaplanowałem sobie pętlę wokół Zalewu Kamieńskiego przez Goleniów, Golczewo, Kamień Pomorski, Dziwnówek, Wolin i powrót przez Stepnicę do Szczecina. Taką też trasę pokonałem.

Miało być łatwo, jak ostatnio, a było ciężko. Zjadłem duże śniadanie i nie miałem ochoty pojadać w trakcie jazdy. Do tego piłem też dość niewiele, biorąc pod uwagę, że temperatura była większa od zapowiadanej na meteo , a słoneczko prażyło. W efekcie ostatnie 100km ledwo się czołgałem.

I jeszcze jeden minus to nawierzchnia. Droga do Golczewa to jest masakra, gorzej niż szczecińskie śmieszki rowerowe. Tylko dla mtb i to fulla. Serio. Nie koloryzuje. W drodze powrotnej ze Stepnicy chcąc jechać jakimiś bocznymi drogami, musiałem w efekcie ślimaczyć się po betonowych płytach, a później po żużlu. :D

Ale co zobaczyłem, to moje. Tylko, że.. za wiele ciekawych widoków nie było. Chyba jedynie Kamień Pomorski należy do ładnych miejscowości spośród tych przez, które dzisiaj jechałem, a akurat do miasta nie zajeżdżałem.

Sam ruch, jaki mi towarzyszył na drogach był bardzo skromny. Do Goleniowa trochę samochodów było, tak jak zwykle, ale od Goleniowa już puściutko, jeden samochód na kilka, kilkanaście minut. I tak aż do Golczewa. Potem wjechałem na DW, nie była to odnoga żadnej DK, więc ruch mniejszy lub porówna z tym na trasie do Goleniowa. Od Kamienia Pomorskiego do Dziwnówka za to było ostro. A później już do końca spokojnie raczej.

Golczewo






Dziwnówek












Szybki niebieki rower.


Dziwnów












Wolin






Nie wiem jak to prawidłowo nazwać, ale ten most ma obracane przęsło, tak żeby statki mogły przepływać.






Zawsze w okolicy końca lipca i początku sierpnia odbywają się w Wolinie plenerowy festiwal. Uczestnicy przebierając się w starodawne stroje i bawią w Wikingów. Wszystko przy czuwaniu strażaków.






Widok z mostku na kanał irygacyjny w okolicy Moracza i Komarowa


Właśnie w takie coś się tam wpakowałem. Później płyty były jeszcze gorsze, bo z otworami.. Całe szczęście, że w Komarowie był czynny sklep, bo bym wykitował z pragnienia. Nie pamiętam czy w sklepie była lodówka. :)




Niedziela, 26 lipca 2009Kategoria ..>100km, ..>200km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>150km

Wycieczka do Angermunde

Rower:Bridgestone
200.00 km (1.00km teren) czas jazdy: 08:43 h AVS:22.94km/h

Postanowiłem, że jak tylko będzie wolny od opadów dzień, to pojadę gdzieś w nieznane. W piątek przejeżdżałem przez Angermunde samochodem i po przeczytaniu później paru rzeczy na Wikipedii uznałem, że to właśnie tutaj zajadę.

Trasa wytyczona wg Google Maps ma 68km w jedną stronę. Jedyny problem to to, że nie wydrukowałem sobie mapy, ani nie wziąłem żadnej choćby kawałek obejmującej trasę. Zabrałem ze jedynie listę miejscowości, przez które będę przejeżdżał. Wcale nie pomogła :) , bo już tuż za granicą za wcześnie skręciłem. Takich złych skrętów było później jeszcze więcej. Ostatecznie pojechałem bardziej lub mniej okrężnie przez Gartz i Schwedt.

Ale nic nie straciłem, bo trasa prowadziła przez malownicze okolice. W prawie każdej wsi znajdowało się mnóstwo zabytkowych budynków: starych magazynów, dworków, kościołów, stajni dla koni, itd. W sumie zrobiłem dzisiaj ponad 240 zdjęć.

Tantow


Kładeczka








Mapa rejonu. Obok był stolik z ławkami i zadaszeniem. Tutaj sobie leżałem w drodze tam i spowrotem.


Pinnow




























Jak zrobiłem „meee”, to obie owce się na mnie spojrzały.


Do Angermunde dojechałem mając na liczniku 83km, czyli +15km w stosunku do zakładanego planu. Albo o czymś nie wiem, albo jest ono jakieś dziwne, bo centrum miasta objechałem szybko. A ogólnie to razem pipidówkami naokoło, które są włączone do niego, Angermunde jest dziewiątym pod względem wielkości powierzchni zabudowy miastem w Niemczech (wg polskiej Wikipedii), a ma tylko 15k mieszkańców.

To już Angermunde i kościół z XIII wieku.








Dziwak.




Budynek o konstrukcji ryglowej. Strasznie dużo tam takich mają i to bez ściemy tylko prawdziwych.






Dworzec kolejowy.










Prawie jak Gocław lub Skolwin. ;)






Posterunek policji.




A tutaj rynek.






Sztywniak.








W drogę powrotną nastał jechać czas. Spróbowałem trasą z kartki. Nie dało rady. :) Coś źle spisałem z monitora chyba.

Koniki. Jak się zatrzymałem, to podeszły do ogrodzenia powiedzieć cześć.






















Teraz najlepsze fotki z całej trasy. Ruiny zamku w Landin z 1862/1863 roku.




Wcale nie pozowane..






Wygląda trochę jak obraz, ale to tylko przypadkowo jakiś niebieski schemat mi się włączył.








Mój profesjonalny sprzęt..


















W Schwedt zakupiłem za 3,39euro Hamburgera Royala Beckona, który był wreszcie bardzo ciepły, a nie zimny jak w polskim McDonald’s-ie. Dobry był, szkoda tylko że niezbyt zdrowy. Ogólnie to w trasie zjadłem jeszcze 6 Snikersów Crancherów i 4 Grześki w czekoladzie.

A to już w Schwedt.




;)


W Gartz obcykałem ruiny kościoła. Pierwotny powstał w XIIIw. W czasie drugiej wojny światowej został zniszczony. Teraz w środku jest pusty plac. W jednej końcowej części stoją zakurzone ławki, w drugiej nie wiem co jest.
















Wieża ma wysokość 37m.




Stamtąd skierowałem się na drogę, którą zwykle jeździłem do Schwedt i tak dojechałem przez las do Mescherin. Później już tylko Gryfino, wioski i sklep. Zatankowałem wodę do bidonów i stwierdziłem, że czuję się tak znakomicie, że dobiję sobie do dwusetki, dlatego powrót z Podjuch był przez Dąbie i przez osiedle Zawadzkiego. Później już tylko kąpiel i kolacja..

No i małe podsumowanie. Fajnie, że sobie zwiedziłem coś nowego. Były momenty, że wmordęwind, który wiał na trasie „do”, stawał się nachalny i dość upierdliwy, ale ogólnie nie było aż tak źle. Duży plus dla siodełka, które tym razem delikatnie mnie potraktowało. Super wygodne nie jest, ale wcześniejsze siodła bije na głowę. Najbardziej bolą mnie mięśnie szyi, ale popracuję nad nimi i będzie ok. Teraz kilka dni na regenerację, a później wypad do Cedynii lub nad morze.
Sobota, 20 września 2008Kategoria ..>100km, Maraton, .Trek., zz Foto zz

Maraton w Wieleniu

Rower:
104.00 km (100.00km teren) czas jazdy: 05:47 h AVS:17.98km/h

Maraton w Wieleniu

Miejsce:
- 15 w M2
- 48 w Open

Zaplanowałem sobie, że w tym dniu przejadę pierwszego Gigacza w życiu, jednak był to już drugi. Tym razem pojechaliśmy pełnym samochodem. Musiałem wstać o 4:40, żeby ze wszystkim zdążyć. Śniadanie, rzeczy do samochodu, rower na dach i parę minut po 6:00 byłem po Kulę. Zapakowaliśmy jego rower do bagażnika i ruszyliśmy po Krzyśka. Jego rower poszedł na dach. Ruszyliśmy jakieś 6:30 z groszami.

Można było jechać trochę ambitniej to może byśmy ominęli wielką kolejkę, a tak przyjechaliśmy i poszliśmy do kolejki, której spędziliśmy ponad pół godziny, po czym ledwo zdążyłem skorzystać z ubikacji i się przebrać. Gdy się ustawiłem na starcie zostało jeszcze jakieś półtorej minuty i ruszyliśmy.

Początek trasy po wyjeździe ze stadionu, to 2,5km odcinek asfaltu. Starałem się, ale nie za wszelką cenę przebić chociaż trochę do przodu, żeby przynajmniej teoretycznie potencjalnie słabszych zawodników mieć za sobą, żeby nie musieć niepotrzebnie tracić czasu w korkach. Była niezła zapierdzielanka. Po km w terenie, średnia dobijała do 30km/h. Oczywiście wkrótce zaczęła spadać, jednak starałem się, żeby pozostała na poziomie ~22km/h, żeby na luzie zmieścić się w limicie czasu na dużą pętlę. Trochę utrudniał to piach, przez który trzeba było prowadzić rower.

Na 27. kilometrze nastąpił rozjazd. Postanowiłem, że od tej pory zwolnię i będę jechał tak, żeby mi starczyło do końca sił. W sumie dwa kilometry później zacząłem żałować, że nie skręciłem w drugą stronę, bo trochę się już zmachałem. Właściwie cała dalsza trasa przebiegała w taki sposób, że jedynie odliczałem kilometry do końca – postępujące zmęczenie w połączeniu z niejedzeniem, gdyż jak zwykle nie miałem ochoty zaowocowało mega zgonem. Do mety oczywiście dojechałem, ale nie obyło się bez prowadzenia roweru parę razy.



Parę razy miałem wrażenie, że jechałem po dzikim lesie, a ścieżka została zrobiona przez ludzi, którzy przejeżdżali tędy przede mną i że żaden człowiek się tutaj nigdy nie zapuszcza, ale to nie było jeszcze takie tragiczne. Gorszy był piach i wszechobecna płaskość. Niestety nie są to zbyt dobre tereny na maraton mtb.

To, co jest fajne na długim dystansie to to, że nie jedzie się w tłoku. Tylko ty i ewentualnie co jakiś czas jedna, dwie osoby. Niestety na krótszych dystansach jest zawsze kupa ludzi (a i końska też się czasami trafi). Minus tego jest taki, że na słabo oznakowanych maratonach można pomylić trasę. Oczywiście nie na BikeMaratonie, gdzie też przejechałem połowę dystansu samemu – tam było genialnie - strzałka na strzałce. W Wieleniu natomiast zgubiłem się trzy razy, dokładając jakieś 3km. Zdecydowanie za mało znaczków, znaczki poukrywane na niewidocznych miejscach. Około 31. kilometra zgubiłem się razem z trzema osobami i dojechaliśmy do kolejnej grupy, która nie wiedziała którędy jechać, tak iż razem było nas z dziesięć osób. Ja i dwaj kolesie zawróciliśmy i znaleźliśmy właściwą drogę, ale tamci faceci tego nie zrobili i biorąc pod uwagę to, że przyjechałem pod sam koniec (jak zwykle zresztą ;)), to ktoś tu sobie chyba przypadkiem lub nie zmienił trasę, bo tych ludków już więcej nie widziałem, a powinni chyba mnie jeszcze wyprzedzić.



Fajna sprawa, że mimo iż dojechałem późno to ludzie od cateringu wciąż przyjeżdżali z ciepłym posiłkiem regeneracyjnym, a na Gryfie 2007 ten, kto przyjechał na końcu mógł się tylko oblizać.

Podsumowując – gdyby nie limitowana liczba znaczków na trasie to byłoby super.
Sobota, 13 września 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>150km

Pętla przez Prenzlau i Schwedt

Rower:
172.92 km (0.00km teren) czas jazdy: 06:39 h AVS:26.00km/h

Zaplanowałem sobie na dzisiaj zrobienie około 150km po szosie z tym, że konkretnie gdzie to nie. Jednak kiedy się obudziłem o jedenastej, czułem się jak po nieprzespanej nocy, a to przez to, że w ramach treningu zasypiania przy hałasie dostałem gratis 2,5h męki od miłośnika napojów alkoholowych z mieszkania w klatce obok – ostro dawał czadu swoim przyjacielem telewizorem do 4:30 nad ranem. Wtedy powiedziałem dość i poszedłem do dużego pokoju, żeby powalić rękoma w ścianę. Pomogło. Od tej pory cisza.

Ok. To był króciutki sielankowy wstęp. Rozwinięcie to rozmowa telefoniczna z Silasem i ustawka na 13:00 u mnie pod domem. Dzwoniłem jeszcze do Kuli i Krzyśka, ale się okazało, że pierwszy już po treningu, a drugi akurat w przeciwną stronę pojechał. No trudno, tak to czasem jest ze spontanami.

Ze względów temperaturowo-pogodowych start nastąpił dopiero kilka minut przed 14:00, ponieważ mieliśmy trochę problem z odpowiednim dobraniem ciuchów, ale jak się okazało przynajmniej ja trafiłem w dziesiątkę.

Ruszyliśmy do Lubieszyna. Po drodze zaliczyłem przed wjazdem na rondo niezłego drifta, kiedy koleś przede mną zawahał się czy aby na pewno chce wjeżdżać. Trochę adrenalinki było.

Z Lubieszyna przed Loecknitz i Brussow w kierunki Prenzlau – naszego pierwszego większego celu podróży. Tutaj popstrykaliśmy trochę fotek. Samo miasteczko jest całkiem, całkiem. Razi natomiast kiepski stan nawierzchni drogowych oraz ścieżki rowerowe robione wybitnie na odczepnego.

W drodze do Prenzlau


W Prenzlau




Skierowaliśmy się na Schwedt.


Byliśmy w nim ok. 18:30. Tutaj nastąpiło pobieżne zwiedzanie. Parę razy już tu byłem, więc nie było jakoś czym się specjalnie zachwycać. Zjedliśmy po kebabie i zakupiliśmy zapasy picia. Później się okazało, że właściwie nawet nie było mi potrzebne, bo zostało mi bardzo dużo wody.


Namówiłem Silasa, żeby zamiast szlakiem Odra-Nysa wracać przez Krajnik Dolny. W sumie dobrze się stało, bo nawierzchnia była tu bardzo znośna i można było bez przeszkód zapodawać, ile tylko sił zostało. Do domu wróciłem o 22:30.

W Krajniku Dolnym


To był fajny wypad, jednak kolejny raz dochodzę do wniosku, że ten nowy SLR nie nadaje się do jazdy. Przed kolejnym większym tripem wywalam go i pakuje z powrotem poklejone taśmą siodło z Wheelera. Oprócz tego brak zastrzeżeń i cały wypad super.

Na sam koniec jeszcze mapka trasy.
Sobota, 6 września 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz, zz Wakacje zz

Wycieczka do Łowicza

Rower:
146.89 km (0.00km teren) czas jazdy: 06:04 h AVS:24.21km/h

Dzisiaj pojechałem sobie na trip do Łowicza. Po wcześniejszym dojechaniu samochodem z Sobótki Starej do Łęczycy naturalnie, gdzie dzień wcześniej za namową wujka zostawiłem rower.

Wystartowałem około jedenastej. Ruszyłem drogą wojewódzką nr 703 na wschód. Zjechałem, żeby przejechać przez Tum oraz Górę Świętej Małgorzaty. Ta ostatnia miejscowość leży w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się Łęczyca, zanim ta ostatnia została przeniesiona na miejsce, w którym znajduje się do dnia dzisiejszego.

Kościół w Tumie.

Usypane wzgórze, na którym ongiś znajdował się gród łęczycki.

Prawie jak w górach.

Ten kościół znajduje się teraz na wzgórzu.

Tutaj część krajoznawcza zrobiła długą pauzę, gdyż właściwie dopiero w Łowiczu było na co popatrzeć, a tak to pola, pola i jeszcze raz pola. Zero lasów = jazda bez przerwy na leśny wucet.

W Łowiczu spędziłem 45 minut. To bardzo ładne i czyste miasteczko. Trochę szkoda, że dałem ciała i nie zauważyłem, że aparat na mniejszy rozmiar zdjęć jest nastawiony, bo tak to bym miał szałowe dwumegapikselówki..

Ok. Zawróciłem w drogę powrotną. Jechało mi się tragicznie. Ciepła woda z nowego bidonu śmierdzi i to dosłownie. Po drodze spotkałem na trzech na oko mastersów na szosach, wszyscy bez kasków.

Ok. Kontynuując wypociny – dowlokłem się do Łęczycy, a stąd kawałek krajową jedynką i skręt na Sobótkę Starą. To było długie dwadzieścia kilometrów. SLR się jak zwykle nie spisał. :)

A tak wygląda nowy kokpit, przed którym spędzam najwięcej czasu. I od razu sorry dla 1024x768-resolution-users, że od czasu do czasu może coś źle wyglądać od tej pory.
Piątek, 22 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, ..>200km, .Trek., zz Foto zz, zz Wakacje zz, ..>150km

Wycieczka do Ciechocinka, Torunia, Kowalewa, Golubia-Dobrzynia

Rower:
202.70 km (0.20km teren) czas jazdy: 08:24 h AVS:24.13km/h

Wycieczka miała być do Ciechocinka i z powrotem. Przewidywany dystans 230km.

Ze bazy wyruszyłem o ~9:00, czyli z godzinnym opóźnieniem w stosunku do planowanego czasu wyjazdu. Jednak tym razem nie był to problem, ponieważ nie musiałem jechać na żadne umówione spotkanie.

Dzisiaj byłem już na slickach i bawiłem się, że mam pseudoszosówkę. Niestety prawda jest taka, że to wciąż tylko mtb i nie ma co liczyć na szybką jazdę jak szosówką.

Trasa mego dzisiejszego tripa leciała przez Kłodawę, Przedecz, Izbicę Kujawską, Osięciny, Ujmę Dolną, Zakrzewo, Aleksandrów Kujawski, aż doprowadziła mnie do Ciechocinka. Po drodze trzaskałem fotki tego, co mi się musiało podobać. Niestety jeśli chodzi o widoki krajobrazów to cieniutko, ale figurek było dosłownie multum, a do nich doszło jeszcze parę kościołów.

Sama trasa prowadziła po dosyć dobrej jakości asfalcie. Większość dróg, jeśli nie wszystkie, to drogi wojewódzkie.

Ciechocinek - miasteczko jest czyściutkie i zadbane, ale to by było na tyle. Co prawda jest dużo odremontowanych budynków, ale i tak całość wydaje się być przereklamowana. Raczej nie przyjechałbym tu na wczasy.

Tężnie

OK. Dość zwierzeń. Miałem w nogach 120km ze 110 teoretycznych km, które powinienem przejechać, gdybym nie minizwiedzanie, a czułem się ekstra. Nie na tyle jednak by chcieć wracać tą samą lub podobną trasą. Bo szczerze mówiąc nie podobały mi się tereny - pola, na nich nie pamiętam co, płasko, względnie czasem faliście, wieś, pięćset metrów przerwy, znowu wieś, zero lasów, nuda po prostu. Jedyny las jaki był, to około sześćdziesiątego kilometra.

Z Ciechocinka wystartowałem na Toruń. Jeszcze tylko za Ciechocinkiem odczekałem aż się podniosą szlabany i ruszyłem dalej mijając około kilometrowy korek samochodów na DK1. :) Dwadzieścia kilometrów z czymś i dotarłem. CPN, znaczy się Shell i stąd na Stare Miasto albo prawie, ale w każdym bądź razie ładne widoki oraz zabytki były.

Prawdopodobny widok na Stare Miasto oraz oficjalnie zatwierdzony, że na most Ernesta MAlinowskiego o długości 997m i rozpiętości przęseł 94,16m, wybudowany w 1872, eksploatowany od 1873.

Nie wiem co to za budowla, ale mi się podoba.

Z Torunia ruszyłem w kierunku miejscowości, w której trzy razy grałem w turnieju szachowym - Kowalewo Pomorskie. Dojechałem bezpiecznie.

Następny kierunek to Golub-Dobrzyń. Można powiedzieć, że tutaj dopadł mnie kryzys i to drugi już. Pierwszy na trasie do Kowalewa. Nie było to coś nagłego i strasznego. Raczej stopniowo postępujące zmęczenie. Szybko zjadłem dwa banany, ale trochę mało mi było. No nic.

Dotarłem pod zamek. Wygląda naprawdę okazale. Tak samo widok ze wzgórza na miasteczko.

W tle zamek w Golubiu-Dobrzyniu

Powrót do domu samochodem.
Czwartek, 7 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz

Wycieczka do Penkun

Rower:
100.08 km (0.00km teren) czas jazdy: 04:10 h AVS:24.02km/h

Umówiliśmy się z Tomkiem, że pojedziemy dzisiaj do Prenzlau. Wg Silasa, który był dzisiaj nieobecny, z lewobrzeża powinno wyjść jakieś 150km. Silas, możesz sobie przybić piątkę z samym sobą, bo i tak nie dojechaliśmy. ;)

Pogoda była dzisiaj strasznie ciężka - upał + wiatr. Beznadziejnie się pedałowało, a mimo wszystko nie byliśmy jakoś strasznie zmęczeni. Dziwne, ciekawe skąd, przecież takie niezachęcające warunki do jazdy.. Nagle wszystko okazało się jasne: avs=25kph.

Anyway, byliśmy dzisiaj w Penkun i posmakowaliśmy penkunowską kostkę brukową. Teoretycznie przejeżdżaliśmy też przez Brussow, ale tak naprawdę jedyna tabliczka, jaką widziałem obracając się przez ramię prowadziła w kierunku jakiejś szutrowej drogi.

Później nie działo się już nic specjalnego. Wjechaliśmy na drogę Pasewalk-Mescherin i przez Lubieszyn, Dobrą, Wołczkowo i Głębokie wróciliśmy do Szczecina. Z Tomkiem pożegnałem się koło Bramy Portowej i dokręciłem jeszcze 10km, żeby przekroczyć setkę.

I byłbym zapomniał napisać. Wyjeżdżając z podporządkowanej pewien TIR na niemieckich blachach wymusił na nas pierwszeństwo. Przez chwilę pomyślałem sobie, że Tomek chce go wyprzedzić, ale tylko siadł mu na koło. No to się przyłączyłem i pod lekką górkę wykręciłem v=67,65km/h, a Tomek 68,0km/h.

Niżej fotki z dzisiaj.

Ja


Tomek


To chyba był pożar.


Kiedy dojechaliśmy do jakiejś wsi, w której jest jednostka Feuerwehr nawet zaczął wyć sygnał alarmowy. Minęło kilka minut i wyjechały wozy strażackie w liczbie sztuk zero.


Tu chyba w przyszłości będą wiatraki



Sobota, 2 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>200km, ..>150km

Wycieczka do Międzyzdrojów

Rower:
242.07 km (0.60km teren) czas jazdy: 08:56 h AVS:27.10km/h

Sam nie wiem od czego zacząć. Geneza wypadu była taka, że przynajmniej ja chciałem ustanowić nowy rekord i sprawdzić czy dam radę okrążyć Zalew. Dzisiaj już wiem, że na luzie tak, jednak musiałbym ukraść Trekowi siodło. Zrobi się.

Anyways, z pierwotnie chętnych na wyprawę, zostało 75% podstawowego "składu". A nasza ekipa to: Tomek, Silas i ja.

Wyruszyliśmy z lewobrzeża o nie pamiętam której godzinie, ale około dziewiątej. Gdy dojechaliśmy do Wolina, miałem AVS=29km/h, a Tomek jeszcze trochę więcej. Tutaj straciliśmy kilkanaście minut na oglądanie festynu, etc. Łaziło trochę kolesi poprzebieranych w starodawne stroje Wikingów. Pstryknąłem parę fot i pojechaliśmy dalej.

Ruszyliśmy na Międzyzdroje. Jako, że byliśmy jeszcze mocno świeży i jechało się bardzo dobrze, przycisnąłem trochę. Trochę zbyt mocno. :) Efektem takiej jazdy było, to że do Międzyzdrojów dojechaliśmy robiąc ponad 120km (ja i Silas) z AVS>29kh/h i wydłużając sobie drogę o jakieś 10km, bowiem jadący na końcu naszej grupki Silas w pewnym momencie zatrzymał się, żeby obczaić mapę i nawet podobno krzyczał, że to robi, jednak nie słyszeliśmy go i zasuwaliśmy dalej. Kiedy się zorientowaliśmy, że jest jakieś 500m za nami, przyspieszyliśmy, żeby jeszcze bardziej mu uciec. ;)

W Międzyzdrojach spędziliśmy trochę czasu. Odpoczynek i fotki na molo, fotki na promenadzie, klapnięcie na ławce w parku, kebaby. Na krajowej trójce byliśmy o wpół do siedemnastej i znów ostro cisnęliśmy. Wracaliśmy inna drogą. Inaczej do Wolina i inaczej z Wolina. Trochę zaczęliśmy przygasać, ale to głównie zasługa niewygodnych siodełek. Mój tyłek przeżywał istne tortury.. Na szczęście na poprawę humorów spadł deszcz. Ulewa to to nie była, ale padało przez 10km.

W drodze powrotnej wieźliśmy się w przeważającej większości na kole Tomka.

Ostatecznie do domu dojechałem chyba dwadzieścia minut po dwudziestej drugiej. Wcześniej rozstaliśmy się z Tomkiem w Zdrojach, a z Silasem pożegnałem się na Jagiellońskiej i zdecydowałem, że dobiję jeszcze trochę km. Dziesięć. Później pomyślałem sobie, że po co się niepotrzebnie katować na niewygodnym siodle, lepiej wracać. Swoje wiem. Teraz wygodne siodło trzeba w końcu upolować. Wróciłem więc.

Gdy dotarłem do domu byłem taki najedzony, że nawet nic nie tknąłem, co akurat dobrze świadczy o tym, że tankowałem organizmowi tyle paliwa, ile potrzebował.

Jeszcze na koniec małe podsumowanie: super wypad, wyrównana ekipa, miejscami także wyrównany asfalt. Dwieście km to łatwizna.

Poniżej fotki z wypadu.

To jeszcze w drodze do celu


Przystanek Wolin

Fajna droga. Znakiem zakazu oznakowana najprawdopodobniej tylko z jednej strony. Nie żebyśmy się czuli z tego powodu w jakiś sposób onieśmieleni (vide Silas :))

Nad Morzem.. Bałtyckim zresztą

Silas

Tomek

Ja

Moja szosa

Miła niespodzianka nawet. :)

Aby przeczytać relację Tomka kliknij tutaj.
Czwartek, 31 lipca 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz

Wycieczka do Schwedt

Rower:
125.18 km (0.00km teren) czas jazdy: 04:40 h AVS:26.82km/h

Wycieczka do Schwedt razem z Tomkiem, który extra pocisnął zwłaszcza na powrotnym odcinku z Gryfina do Szczecina.
Oficjalnie mogę stwierdzić, że jestem gotów jechać w sobotę nad morze. SLR niewygodny, może go przemienię, ale jeśli chodzi o kondycję to spoko. Problemem mogą być pękające szprychy. Dzisiaj po dawce kostki poszła mi kolejna od strony napędowej.

Tym razem nie wjeżdżaliśmy zbyt głęboko w miasto

Słoneczko świeciło dzisiaj mocno...

... tak mocno, że nawet Tomek zaczął kozaczyć

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl