Wpisy archiwalne w kategorii
..>200km
Dystans całkowity: | 3734.65 km (w terenie 74.10 km; 1.98%) |
Czas w ruchu: | 166:28 |
Średnia prędkość: | 22.43 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 135 (72 %) |
Suma kalorii: | 53248 kcal |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 219.69 km i 9h 47m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 10 lipca 2011Kategoria ..>100km, ..>200km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>300km, ..>150km, ..>250km
Wycieczka nad morze z ekipą z BS
Rower:
Bridgestone300.00 km (0.05km teren) czas jazdy: 11:00 h AVS:27.27km/h
Plan wycieczki był taki, żeby pojechać do Goleniowa i dalej DK 6 do Płotów, następnie Gryfice, Pogorzelica, Niechorze, Kamień Pomorski, Wolin, Stepnica, znów Goleniów i powrót do domu. Wybraliśmy się ekipą w alfabetycznym składzie: Adam, Krzysiek, Łukasz, Magda, Romek, Tomek.
Punktualnie o 7:40 ruszyliśmy z dziesięciominutowym opóźnieniem ze stacji pewnej sieci paliw znajdującej się w Dąbiu. Początek trasy był super - szybko, lekko i przyjemnie. Kryzys złapał mnie po zakupach w sklepie dla niezwykle majętnych jednostek, czyli tzw. biedronce i następującym chwilę potem pościgu za grupą uciekinierów, z którego odpadłem, ale za to jako bonusa dostałem flaka w przednim kole. Oczywiście, że kleiłem. :) W Niechorzu po zjedzeniu kebaba dostałem nowych sił. To właśnie kebab okazał się być dzisiaj izotonikiem lepszym od tego za 1,50zł/500ml z biedronki.
Na koniec będąc już w Szczecinie zdecydowałem, że dokręcę jeszcze 30km do rekordu i tak się też stało. To był najgorszy fragment całej wycieczki, bo kolano, które trafiłem niedawno niefortunnie ileś tam dni temu drzwiami od domofonu, zaczęło boleć na maxa, no ale kit z nim i tak jest lewe.
Podsumowując: wycieczka była fajna, ciekawe jakie zakwasy będą jutro. A i w czasie kąpieli prawie zasnąłem w wannie. :)
Kilka fotek z dzisiaj:
Prawie kompletna ekipa tuż przed startem. Od lewej: Adamicki, Widmo, Łukasz, Kfiatek13m, Wober (C) maccacus
(C) maccacaus
Gdzieś przed, albo za Kliniskami (C) maccacus
Dobre suple to podstawa każdego treningu (C) maccacus
Punktualnie o 7:40 ruszyliśmy z dziesięciominutowym opóźnieniem ze stacji pewnej sieci paliw znajdującej się w Dąbiu. Początek trasy był super - szybko, lekko i przyjemnie. Kryzys złapał mnie po zakupach w sklepie dla niezwykle majętnych jednostek, czyli tzw. biedronce i następującym chwilę potem pościgu za grupą uciekinierów, z którego odpadłem, ale za to jako bonusa dostałem flaka w przednim kole. Oczywiście, że kleiłem. :) W Niechorzu po zjedzeniu kebaba dostałem nowych sił. To właśnie kebab okazał się być dzisiaj izotonikiem lepszym od tego za 1,50zł/500ml z biedronki.
Na koniec będąc już w Szczecinie zdecydowałem, że dokręcę jeszcze 30km do rekordu i tak się też stało. To był najgorszy fragment całej wycieczki, bo kolano, które trafiłem niedawno niefortunnie ileś tam dni temu drzwiami od domofonu, zaczęło boleć na maxa, no ale kit z nim i tak jest lewe.
Podsumowując: wycieczka była fajna, ciekawe jakie zakwasy będą jutro. A i w czasie kąpieli prawie zasnąłem w wannie. :)
Kilka fotek z dzisiaj:
Na budowie obwodnicy Nowogardu 1© Adamicki
Na budowie obwodnicy Nowogardu 2© Adamicki
Na budowie obwodnicy miasta Nowogardu 3© Adamicki
Na budowie obwodnicy Nowogardu 4© Adamicki
Na rynku w Gryficach© Adamicki
Latarnia morska w Niechorzu© Adamicki
Ekipa przy balustradzie© Adamicki
Widok na plażę© Adamicki
Ruiny ostatniej ściany kościoła w Trzęsaczu© Adamicki
Trzęsacz plaża 2© Adamicki
Trzęsacz plaża 3© Adamicki
Laureat konkursu o "laur z dziurawej dętki" Adam i pierwsza przebita przez niego dzisiaj dętka© Adamicki
Miszcz zmieniania gumy :)© wober
Pomocnicy Liderki :)© wober
panorama Trzęsacz© wober
Prawie kompletna ekipa tuż przed startem. Od lewej: Adamicki, Widmo, Łukasz, Kfiatek13m, Wober (C) maccacus
(C) maccacaus
Gdzieś przed, albo za Kliniskami (C) maccacus
Dobre suple to podstawa każdego treningu (C) maccacus
Czwartek, 23 czerwca 2011Kategoria ..>100km, ..>200km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>150km
Wycieczka z ekipą z Bikestats do NRD
Rower:
Bridgestone200.62 km (0.50km teren) czas jazdy: 07:44 h AVS:25.94km/h
Dzisiaj wycieczka z ekipą z BS: Magdą (Kfiatek13m), Adrianem (Gryf), Pawłem (Sargath), Piotrkiem (Exit87), Romkiem (Wober), Tomkiem (Widmo). Umówiliśmy się na spotkanie o 8 na (jak napisałby Mickiewicz) Głębokiem, ale niestety rano musiałem zrobić dwa razy nr 2, więc skróciłem sobie trasę i pojechałem od razu na granicę w Lubieszynie. Tutaj ekipa przywitała mnie brechtami za to, że przykleiłem sobie taśmą klejącą butelki z piciem do sztycy i ramy, a także dwa z ośmiu bananów. :P Fota będzie na blogu u Romka. No pewnie, już jest:
Ruszyliśmy na Loecknitz. Tempo spokojne, bo wind wiał we wszystkich kierunkach, z czego najbardziej w mordę, a najmniej w dupę. Przed Pasewalkiem Paweł złapał flaka, ale pomogliśmy mu i szybko się uporał z przebita dętką. No dobra żartowałem, tak naprawdę to oparliśmy nasze wielkie tyłki o rowery i palcem nie kiwnęliśmy, żeby cokolwiek przyspieszyć. Bardzo podobnie, jak przy kopaniu rowów - jeden działa, sześciu patrzy.
Z Pasewalku dalej kierunek zachód. Przez Strasburg dotarliśmy do Mollenbeck (pkt. C na mapie) i skręciliśmy na południowey wschód. Kawałek dalej przewodnik pomylił drogę, ale ostatecznie niczego w dystansie to nie zmieniło.
Minimalnie inną trasą dojechaliśmy do Prenzlau. Tutaj odłączył się od nas Adrian, który pojechał przez Penkun do Gryfina, a my przez Brussow do Loecknitz. Potem jeszcze tylko Lubieszyn, rozbicie grupy, szamanie zmielonych kopyt i krowich wymion w kanapce z mac'donalda i powrót na chatę z dobiciem paru km do dwusetki. Było fajnie, dzięki za wspólny wypad!
Mistrzowskie bidony Adamickiego, banany też na tasmie przyklejone do ramy :)© wober
Ruszyliśmy na Loecknitz. Tempo spokojne, bo wind wiał we wszystkich kierunkach, z czego najbardziej w mordę, a najmniej w dupę. Przed Pasewalkiem Paweł złapał flaka, ale pomogliśmy mu i szybko się uporał z przebita dętką. No dobra żartowałem, tak naprawdę to oparliśmy nasze wielkie tyłki o rowery i palcem nie kiwnęliśmy, żeby cokolwiek przyspieszyć. Bardzo podobnie, jak przy kopaniu rowów - jeden działa, sześciu patrzy.
Pomagamy Pawłowi wymienić dętkę© Adamicki
Niektórzy udają bardziej niż inni;)© Adamicki
Blablabla..© Adamicki
Z Pasewalku dalej kierunek zachód. Przez Strasburg dotarliśmy do Mollenbeck (pkt. C na mapie) i skręciliśmy na południowey wschód. Kawałek dalej przewodnik pomylił drogę, ale ostatecznie niczego w dystansie to nie zmieniło.
Przepust nad ciekiem wodnym© Adamicki
Widok na ciek© Adamicki
Jezioro pełne mokrej wody© Adamicki
Motorówka na jeziorze pełnym mokrej wody© Adamicki
Takie tam...© Adamicki
Zabytkowe cuś© Adamicki
Kolejny przepust© Adamicki
Ciek wodny, (chlup, plusk)© Adamicki
Ten sam przepust© Adamicki
Magda na tle trzynawowej bazyliki Nikolaikirche w Prenzlau© Adamicki
Jezioro w Prenzlau (znowu mokra woda)© Adamicki
To samo jezioro i ta sama mokra woda© Adamicki
Atrakcja turystyczna dla Polaków© Adamicki
Adamicki i wober atakują :)© wober
Dzieci na rowerze- para nr 2© Adamicki
Dzieci na rowerze - para nr 3© Adamicki
Minimalnie inną trasą dojechaliśmy do Prenzlau. Tutaj odłączył się od nas Adrian, który pojechał przez Penkun do Gryfina, a my przez Brussow do Loecknitz. Potem jeszcze tylko Lubieszyn, rozbicie grupy, szamanie zmielonych kopyt i krowich wymion w kanapce z mac'donalda i powrót na chatę z dobiciem paru km do dwusetki. Było fajnie, dzięki za wspólny wypad!
Piątek, 31 lipca 2009Kategoria ..>100km, ..>200km, zz Foto zz, ..>150km
Pętla wokół Zalewu Kamieńskiego
Rower:
Bridgestone230.00 km (3.00km teren) czas jazdy: 09:23 h AVS:24.51km/h
Dzisiaj wyjechałem ponad dwie godziny wcześniej niż ostatnio, bo około 9:50. Zaplanowałem sobie pętlę wokół Zalewu Kamieńskiego przez Goleniów, Golczewo, Kamień Pomorski, Dziwnówek, Wolin i powrót przez Stepnicę do Szczecina. Taką też trasę pokonałem.
Miało być łatwo, jak ostatnio, a było ciężko. Zjadłem duże śniadanie i nie miałem ochoty pojadać w trakcie jazdy. Do tego piłem też dość niewiele, biorąc pod uwagę, że temperatura była większa od zapowiadanej na meteo , a słoneczko prażyło. W efekcie ostatnie 100km ledwo się czołgałem.
I jeszcze jeden minus to nawierzchnia. Droga do Golczewa to jest masakra, gorzej niż szczecińskie śmieszki rowerowe. Tylko dla mtb i to fulla. Serio. Nie koloryzuje. W drodze powrotnej ze Stepnicy chcąc jechać jakimiś bocznymi drogami, musiałem w efekcie ślimaczyć się po betonowych płytach, a później po żużlu. :D
Ale co zobaczyłem, to moje. Tylko, że.. za wiele ciekawych widoków nie było. Chyba jedynie Kamień Pomorski należy do ładnych miejscowości spośród tych przez, które dzisiaj jechałem, a akurat do miasta nie zajeżdżałem.
Sam ruch, jaki mi towarzyszył na drogach był bardzo skromny. Do Goleniowa trochę samochodów było, tak jak zwykle, ale od Goleniowa już puściutko, jeden samochód na kilka, kilkanaście minut. I tak aż do Golczewa. Potem wjechałem na DW, nie była to odnoga żadnej DK, więc ruch mniejszy lub porówna z tym na trasie do Goleniowa. Od Kamienia Pomorskiego do Dziwnówka za to było ostro. A później już do końca spokojnie raczej.
Golczewo
Dziwnówek
Szybki niebieki rower.
Dziwnów
Wolin
Nie wiem jak to prawidłowo nazwać, ale ten most ma obracane przęsło, tak żeby statki mogły przepływać.
Zawsze w okolicy końca lipca i początku sierpnia odbywają się w Wolinie plenerowy festiwal. Uczestnicy przebierając się w starodawne stroje i bawią w Wikingów. Wszystko przy czuwaniu strażaków.
Widok z mostku na kanał irygacyjny w okolicy Moracza i Komarowa
Właśnie w takie coś się tam wpakowałem. Później płyty były jeszcze gorsze, bo z otworami.. Całe szczęście, że w Komarowie był czynny sklep, bo bym wykitował z pragnienia. Nie pamiętam czy w sklepie była lodówka. :)
Miało być łatwo, jak ostatnio, a było ciężko. Zjadłem duże śniadanie i nie miałem ochoty pojadać w trakcie jazdy. Do tego piłem też dość niewiele, biorąc pod uwagę, że temperatura była większa od zapowiadanej na meteo , a słoneczko prażyło. W efekcie ostatnie 100km ledwo się czołgałem.
I jeszcze jeden minus to nawierzchnia. Droga do Golczewa to jest masakra, gorzej niż szczecińskie śmieszki rowerowe. Tylko dla mtb i to fulla. Serio. Nie koloryzuje. W drodze powrotnej ze Stepnicy chcąc jechać jakimiś bocznymi drogami, musiałem w efekcie ślimaczyć się po betonowych płytach, a później po żużlu. :D
Ale co zobaczyłem, to moje. Tylko, że.. za wiele ciekawych widoków nie było. Chyba jedynie Kamień Pomorski należy do ładnych miejscowości spośród tych przez, które dzisiaj jechałem, a akurat do miasta nie zajeżdżałem.
Sam ruch, jaki mi towarzyszył na drogach był bardzo skromny. Do Goleniowa trochę samochodów było, tak jak zwykle, ale od Goleniowa już puściutko, jeden samochód na kilka, kilkanaście minut. I tak aż do Golczewa. Potem wjechałem na DW, nie była to odnoga żadnej DK, więc ruch mniejszy lub porówna z tym na trasie do Goleniowa. Od Kamienia Pomorskiego do Dziwnówka za to było ostro. A później już do końca spokojnie raczej.
Golczewo
Dziwnówek
Szybki niebieki rower.
Dziwnów
Wolin
Nie wiem jak to prawidłowo nazwać, ale ten most ma obracane przęsło, tak żeby statki mogły przepływać.
Zawsze w okolicy końca lipca i początku sierpnia odbywają się w Wolinie plenerowy festiwal. Uczestnicy przebierając się w starodawne stroje i bawią w Wikingów. Wszystko przy czuwaniu strażaków.
Widok z mostku na kanał irygacyjny w okolicy Moracza i Komarowa
Właśnie w takie coś się tam wpakowałem. Później płyty były jeszcze gorsze, bo z otworami.. Całe szczęście, że w Komarowie był czynny sklep, bo bym wykitował z pragnienia. Nie pamiętam czy w sklepie była lodówka. :)
Niedziela, 26 lipca 2009Kategoria ..>100km, ..>200km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>150km
Wycieczka do Angermunde
Rower:
Bridgestone200.00 km (1.00km teren) czas jazdy: 08:43 h AVS:22.94km/h
Postanowiłem, że jak tylko będzie wolny od opadów dzień, to pojadę gdzieś w nieznane. W piątek przejeżdżałem przez Angermunde samochodem i po przeczytaniu później paru rzeczy na Wikipedii uznałem, że to właśnie tutaj zajadę.
Trasa wytyczona wg Google Maps ma 68km w jedną stronę. Jedyny problem to to, że nie wydrukowałem sobie mapy, ani nie wziąłem żadnej choćby kawałek obejmującej trasę. Zabrałem ze jedynie listę miejscowości, przez które będę przejeżdżał. Wcale nie pomogła :) , bo już tuż za granicą za wcześnie skręciłem. Takich złych skrętów było później jeszcze więcej. Ostatecznie pojechałem bardziej lub mniej okrężnie przez Gartz i Schwedt.
Ale nic nie straciłem, bo trasa prowadziła przez malownicze okolice. W prawie każdej wsi znajdowało się mnóstwo zabytkowych budynków: starych magazynów, dworków, kościołów, stajni dla koni, itd. W sumie zrobiłem dzisiaj ponad 240 zdjęć.
Tantow
Kładeczka
Mapa rejonu. Obok był stolik z ławkami i zadaszeniem. Tutaj sobie leżałem w drodze tam i spowrotem.
Pinnow
Jak zrobiłem „meee”, to obie owce się na mnie spojrzały.
Do Angermunde dojechałem mając na liczniku 83km, czyli +15km w stosunku do zakładanego planu. Albo o czymś nie wiem, albo jest ono jakieś dziwne, bo centrum miasta objechałem szybko. A ogólnie to razem pipidówkami naokoło, które są włączone do niego, Angermunde jest dziewiątym pod względem wielkości powierzchni zabudowy miastem w Niemczech (wg polskiej Wikipedii), a ma tylko 15k mieszkańców.
To już Angermunde i kościół z XIII wieku.
Dziwak.
Budynek o konstrukcji ryglowej. Strasznie dużo tam takich mają i to bez ściemy tylko prawdziwych.
Dworzec kolejowy.
Prawie jak Gocław lub Skolwin. ;)
Posterunek policji.
A tutaj rynek.
Sztywniak.
W drogę powrotną nastał jechać czas. Spróbowałem trasą z kartki. Nie dało rady. :) Coś źle spisałem z monitora chyba.
Koniki. Jak się zatrzymałem, to podeszły do ogrodzenia powiedzieć cześć.
Teraz najlepsze fotki z całej trasy. Ruiny zamku w Landin z 1862/1863 roku.
Wcale nie pozowane..
Wygląda trochę jak obraz, ale to tylko przypadkowo jakiś niebieski schemat mi się włączył.
Mój profesjonalny sprzęt..
W Schwedt zakupiłem za 3,39euro Hamburgera Royala Beckona, który był wreszcie bardzo ciepły, a nie zimny jak w polskim McDonald’s-ie. Dobry był, szkoda tylko że niezbyt zdrowy. Ogólnie to w trasie zjadłem jeszcze 6 Snikersów Crancherów i 4 Grześki w czekoladzie.
A to już w Schwedt.
;)
W Gartz obcykałem ruiny kościoła. Pierwotny powstał w XIIIw. W czasie drugiej wojny światowej został zniszczony. Teraz w środku jest pusty plac. W jednej końcowej części stoją zakurzone ławki, w drugiej nie wiem co jest.
Wieża ma wysokość 37m.
Stamtąd skierowałem się na drogę, którą zwykle jeździłem do Schwedt i tak dojechałem przez las do Mescherin. Później już tylko Gryfino, wioski i sklep. Zatankowałem wodę do bidonów i stwierdziłem, że czuję się tak znakomicie, że dobiję sobie do dwusetki, dlatego powrót z Podjuch był przez Dąbie i przez osiedle Zawadzkiego. Później już tylko kąpiel i kolacja..
No i małe podsumowanie. Fajnie, że sobie zwiedziłem coś nowego. Były momenty, że wmordęwind, który wiał na trasie „do”, stawał się nachalny i dość upierdliwy, ale ogólnie nie było aż tak źle. Duży plus dla siodełka, które tym razem delikatnie mnie potraktowało. Super wygodne nie jest, ale wcześniejsze siodła bije na głowę. Najbardziej bolą mnie mięśnie szyi, ale popracuję nad nimi i będzie ok. Teraz kilka dni na regenerację, a później wypad do Cedynii lub nad morze.
Trasa wytyczona wg Google Maps ma 68km w jedną stronę. Jedyny problem to to, że nie wydrukowałem sobie mapy, ani nie wziąłem żadnej choćby kawałek obejmującej trasę. Zabrałem ze jedynie listę miejscowości, przez które będę przejeżdżał. Wcale nie pomogła :) , bo już tuż za granicą za wcześnie skręciłem. Takich złych skrętów było później jeszcze więcej. Ostatecznie pojechałem bardziej lub mniej okrężnie przez Gartz i Schwedt.
Ale nic nie straciłem, bo trasa prowadziła przez malownicze okolice. W prawie każdej wsi znajdowało się mnóstwo zabytkowych budynków: starych magazynów, dworków, kościołów, stajni dla koni, itd. W sumie zrobiłem dzisiaj ponad 240 zdjęć.
Tantow
Kładeczka
Mapa rejonu. Obok był stolik z ławkami i zadaszeniem. Tutaj sobie leżałem w drodze tam i spowrotem.
Pinnow
Jak zrobiłem „meee”, to obie owce się na mnie spojrzały.
Do Angermunde dojechałem mając na liczniku 83km, czyli +15km w stosunku do zakładanego planu. Albo o czymś nie wiem, albo jest ono jakieś dziwne, bo centrum miasta objechałem szybko. A ogólnie to razem pipidówkami naokoło, które są włączone do niego, Angermunde jest dziewiątym pod względem wielkości powierzchni zabudowy miastem w Niemczech (wg polskiej Wikipedii), a ma tylko 15k mieszkańców.
To już Angermunde i kościół z XIII wieku.
Dziwak.
Budynek o konstrukcji ryglowej. Strasznie dużo tam takich mają i to bez ściemy tylko prawdziwych.
Dworzec kolejowy.
Prawie jak Gocław lub Skolwin. ;)
Posterunek policji.
A tutaj rynek.
Sztywniak.
W drogę powrotną nastał jechać czas. Spróbowałem trasą z kartki. Nie dało rady. :) Coś źle spisałem z monitora chyba.
Koniki. Jak się zatrzymałem, to podeszły do ogrodzenia powiedzieć cześć.
Teraz najlepsze fotki z całej trasy. Ruiny zamku w Landin z 1862/1863 roku.
Wcale nie pozowane..
Wygląda trochę jak obraz, ale to tylko przypadkowo jakiś niebieski schemat mi się włączył.
Mój profesjonalny sprzęt..
W Schwedt zakupiłem za 3,39euro Hamburgera Royala Beckona, który był wreszcie bardzo ciepły, a nie zimny jak w polskim McDonald’s-ie. Dobry był, szkoda tylko że niezbyt zdrowy. Ogólnie to w trasie zjadłem jeszcze 6 Snikersów Crancherów i 4 Grześki w czekoladzie.
A to już w Schwedt.
;)
W Gartz obcykałem ruiny kościoła. Pierwotny powstał w XIIIw. W czasie drugiej wojny światowej został zniszczony. Teraz w środku jest pusty plac. W jednej końcowej części stoją zakurzone ławki, w drugiej nie wiem co jest.
Wieża ma wysokość 37m.
Stamtąd skierowałem się na drogę, którą zwykle jeździłem do Schwedt i tak dojechałem przez las do Mescherin. Później już tylko Gryfino, wioski i sklep. Zatankowałem wodę do bidonów i stwierdziłem, że czuję się tak znakomicie, że dobiję sobie do dwusetki, dlatego powrót z Podjuch był przez Dąbie i przez osiedle Zawadzkiego. Później już tylko kąpiel i kolacja..
No i małe podsumowanie. Fajnie, że sobie zwiedziłem coś nowego. Były momenty, że wmordęwind, który wiał na trasie „do”, stawał się nachalny i dość upierdliwy, ale ogólnie nie było aż tak źle. Duży plus dla siodełka, które tym razem delikatnie mnie potraktowało. Super wygodne nie jest, ale wcześniejsze siodła bije na głowę. Najbardziej bolą mnie mięśnie szyi, ale popracuję nad nimi i będzie ok. Teraz kilka dni na regenerację, a później wypad do Cedynii lub nad morze.
Piątek, 22 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, ..>200km, .Trek., zz Foto zz, zz Wakacje zz, ..>150km
Wycieczka do Ciechocinka, Torunia, Kowalewa, Golubia-Dobrzynia
Rower:
202.70 km (0.20km teren) czas jazdy: 08:24 h AVS:24.13km/h
Wycieczka miała być do Ciechocinka i z powrotem. Przewidywany dystans 230km.
Ze bazy wyruszyłem o ~9:00, czyli z godzinnym opóźnieniem w stosunku do planowanego czasu wyjazdu. Jednak tym razem nie był to problem, ponieważ nie musiałem jechać na żadne umówione spotkanie.
Dzisiaj byłem już na slickach i bawiłem się, że mam pseudoszosówkę. Niestety prawda jest taka, że to wciąż tylko mtb i nie ma co liczyć na szybką jazdę jak szosówką.
Trasa mego dzisiejszego tripa leciała przez Kłodawę, Przedecz, Izbicę Kujawską, Osięciny, Ujmę Dolną, Zakrzewo, Aleksandrów Kujawski, aż doprowadziła mnie do Ciechocinka. Po drodze trzaskałem fotki tego, co mi się musiało podobać. Niestety jeśli chodzi o widoki krajobrazów to cieniutko, ale figurek było dosłownie multum, a do nich doszło jeszcze parę kościołów.
Sama trasa prowadziła po dosyć dobrej jakości asfalcie. Większość dróg, jeśli nie wszystkie, to drogi wojewódzkie.
Ciechocinek - miasteczko jest czyściutkie i zadbane, ale to by było na tyle. Co prawda jest dużo odremontowanych budynków, ale i tak całość wydaje się być przereklamowana. Raczej nie przyjechałbym tu na wczasy.
Tężnie
OK. Dość zwierzeń. Miałem w nogach 120km ze 110 teoretycznych km, które powinienem przejechać, gdybym nie minizwiedzanie, a czułem się ekstra. Nie na tyle jednak by chcieć wracać tą samą lub podobną trasą. Bo szczerze mówiąc nie podobały mi się tereny - pola, na nich nie pamiętam co, płasko, względnie czasem faliście, wieś, pięćset metrów przerwy, znowu wieś, zero lasów, nuda po prostu. Jedyny las jaki był, to około sześćdziesiątego kilometra.
Z Ciechocinka wystartowałem na Toruń. Jeszcze tylko za Ciechocinkiem odczekałem aż się podniosą szlabany i ruszyłem dalej mijając około kilometrowy korek samochodów na DK1. :) Dwadzieścia kilometrów z czymś i dotarłem. CPN, znaczy się Shell i stąd na Stare Miasto albo prawie, ale w każdym bądź razie ładne widoki oraz zabytki były.
Prawdopodobny widok na Stare Miasto oraz oficjalnie zatwierdzony, że na most Ernesta MAlinowskiego o długości 997m i rozpiętości przęseł 94,16m, wybudowany w 1872, eksploatowany od 1873.
Nie wiem co to za budowla, ale mi się podoba.
Z Torunia ruszyłem w kierunku miejscowości, w której trzy razy grałem w turnieju szachowym - Kowalewo Pomorskie. Dojechałem bezpiecznie.
Następny kierunek to Golub-Dobrzyń. Można powiedzieć, że tutaj dopadł mnie kryzys i to drugi już. Pierwszy na trasie do Kowalewa. Nie było to coś nagłego i strasznego. Raczej stopniowo postępujące zmęczenie. Szybko zjadłem dwa banany, ale trochę mało mi było. No nic.
Dotarłem pod zamek. Wygląda naprawdę okazale. Tak samo widok ze wzgórza na miasteczko.
W tle zamek w Golubiu-Dobrzyniu
Powrót do domu samochodem.
Ze bazy wyruszyłem o ~9:00, czyli z godzinnym opóźnieniem w stosunku do planowanego czasu wyjazdu. Jednak tym razem nie był to problem, ponieważ nie musiałem jechać na żadne umówione spotkanie.
Dzisiaj byłem już na slickach i bawiłem się, że mam pseudoszosówkę. Niestety prawda jest taka, że to wciąż tylko mtb i nie ma co liczyć na szybką jazdę jak szosówką.
Trasa mego dzisiejszego tripa leciała przez Kłodawę, Przedecz, Izbicę Kujawską, Osięciny, Ujmę Dolną, Zakrzewo, Aleksandrów Kujawski, aż doprowadziła mnie do Ciechocinka. Po drodze trzaskałem fotki tego, co mi się musiało podobać. Niestety jeśli chodzi o widoki krajobrazów to cieniutko, ale figurek było dosłownie multum, a do nich doszło jeszcze parę kościołów.
Sama trasa prowadziła po dosyć dobrej jakości asfalcie. Większość dróg, jeśli nie wszystkie, to drogi wojewódzkie.
Ciechocinek - miasteczko jest czyściutkie i zadbane, ale to by było na tyle. Co prawda jest dużo odremontowanych budynków, ale i tak całość wydaje się być przereklamowana. Raczej nie przyjechałbym tu na wczasy.
Tężnie
OK. Dość zwierzeń. Miałem w nogach 120km ze 110 teoretycznych km, które powinienem przejechać, gdybym nie minizwiedzanie, a czułem się ekstra. Nie na tyle jednak by chcieć wracać tą samą lub podobną trasą. Bo szczerze mówiąc nie podobały mi się tereny - pola, na nich nie pamiętam co, płasko, względnie czasem faliście, wieś, pięćset metrów przerwy, znowu wieś, zero lasów, nuda po prostu. Jedyny las jaki był, to około sześćdziesiątego kilometra.
Z Ciechocinka wystartowałem na Toruń. Jeszcze tylko za Ciechocinkiem odczekałem aż się podniosą szlabany i ruszyłem dalej mijając około kilometrowy korek samochodów na DK1. :) Dwadzieścia kilometrów z czymś i dotarłem. CPN, znaczy się Shell i stąd na Stare Miasto albo prawie, ale w każdym bądź razie ładne widoki oraz zabytki były.
Prawdopodobny widok na Stare Miasto oraz oficjalnie zatwierdzony, że na most Ernesta MAlinowskiego o długości 997m i rozpiętości przęseł 94,16m, wybudowany w 1872, eksploatowany od 1873.
Nie wiem co to za budowla, ale mi się podoba.
Z Torunia ruszyłem w kierunku miejscowości, w której trzy razy grałem w turnieju szachowym - Kowalewo Pomorskie. Dojechałem bezpiecznie.
Następny kierunek to Golub-Dobrzyń. Można powiedzieć, że tutaj dopadł mnie kryzys i to drugi już. Pierwszy na trasie do Kowalewa. Nie było to coś nagłego i strasznego. Raczej stopniowo postępujące zmęczenie. Szybko zjadłem dwa banany, ale trochę mało mi było. No nic.
Dotarłem pod zamek. Wygląda naprawdę okazale. Tak samo widok ze wzgórza na miasteczko.
W tle zamek w Golubiu-Dobrzyniu
Powrót do domu samochodem.
Sobota, 2 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>200km, ..>150km
Wycieczka do Międzyzdrojów
Rower:
242.07 km (0.60km teren) czas jazdy: 08:56 h AVS:27.10km/h
Sam nie wiem od czego zacząć. Geneza wypadu była taka, że przynajmniej ja chciałem ustanowić nowy rekord i sprawdzić czy dam radę okrążyć Zalew. Dzisiaj już wiem, że na luzie tak, jednak musiałbym ukraść Trekowi siodło. Zrobi się.
Anyways, z pierwotnie chętnych na wyprawę, zostało 75% podstawowego "składu". A nasza ekipa to: Tomek, Silas i ja.
Wyruszyliśmy z lewobrzeża o nie pamiętam której godzinie, ale około dziewiątej. Gdy dojechaliśmy do Wolina, miałem AVS=29km/h, a Tomek jeszcze trochę więcej. Tutaj straciliśmy kilkanaście minut na oglądanie festynu, etc. Łaziło trochę kolesi poprzebieranych w starodawne stroje Wikingów. Pstryknąłem parę fot i pojechaliśmy dalej.
Ruszyliśmy na Międzyzdroje. Jako, że byliśmy jeszcze mocno świeży i jechało się bardzo dobrze, przycisnąłem trochę. Trochę zbyt mocno. :) Efektem takiej jazdy było, to że do Międzyzdrojów dojechaliśmy robiąc ponad 120km (ja i Silas) z AVS>29kh/h i wydłużając sobie drogę o jakieś 10km, bowiem jadący na końcu naszej grupki Silas w pewnym momencie zatrzymał się, żeby obczaić mapę i nawet podobno krzyczał, że to robi, jednak nie słyszeliśmy go i zasuwaliśmy dalej. Kiedy się zorientowaliśmy, że jest jakieś 500m za nami, przyspieszyliśmy, żeby jeszcze bardziej mu uciec. ;)
W Międzyzdrojach spędziliśmy trochę czasu. Odpoczynek i fotki na molo, fotki na promenadzie, klapnięcie na ławce w parku, kebaby. Na krajowej trójce byliśmy o wpół do siedemnastej i znów ostro cisnęliśmy. Wracaliśmy inna drogą. Inaczej do Wolina i inaczej z Wolina. Trochę zaczęliśmy przygasać, ale to głównie zasługa niewygodnych siodełek. Mój tyłek przeżywał istne tortury.. Na szczęście na poprawę humorów spadł deszcz. Ulewa to to nie była, ale padało przez 10km.
W drodze powrotnej wieźliśmy się w przeważającej większości na kole Tomka.
Ostatecznie do domu dojechałem chyba dwadzieścia minut po dwudziestej drugiej. Wcześniej rozstaliśmy się z Tomkiem w Zdrojach, a z Silasem pożegnałem się na Jagiellońskiej i zdecydowałem, że dobiję jeszcze trochę km. Dziesięć. Później pomyślałem sobie, że po co się niepotrzebnie katować na niewygodnym siodle, lepiej wracać. Swoje wiem. Teraz wygodne siodło trzeba w końcu upolować. Wróciłem więc.
Gdy dotarłem do domu byłem taki najedzony, że nawet nic nie tknąłem, co akurat dobrze świadczy o tym, że tankowałem organizmowi tyle paliwa, ile potrzebował.
Jeszcze na koniec małe podsumowanie: super wypad, wyrównana ekipa, miejscami także wyrównany asfalt. Dwieście km to łatwizna.
Poniżej fotki z wypadu.
To jeszcze w drodze do celu
Przystanek Wolin
Fajna droga. Znakiem zakazu oznakowana najprawdopodobniej tylko z jednej strony. Nie żebyśmy się czuli z tego powodu w jakiś sposób onieśmieleni (vide Silas :))
Nad Morzem.. Bałtyckim zresztą
Silas
Tomek
Ja
Moja szosa
Miła niespodzianka nawet. :)
Aby przeczytać relację Tomka kliknij tutaj.
Anyways, z pierwotnie chętnych na wyprawę, zostało 75% podstawowego "składu". A nasza ekipa to: Tomek, Silas i ja.
Wyruszyliśmy z lewobrzeża o nie pamiętam której godzinie, ale około dziewiątej. Gdy dojechaliśmy do Wolina, miałem AVS=29km/h, a Tomek jeszcze trochę więcej. Tutaj straciliśmy kilkanaście minut na oglądanie festynu, etc. Łaziło trochę kolesi poprzebieranych w starodawne stroje Wikingów. Pstryknąłem parę fot i pojechaliśmy dalej.
Ruszyliśmy na Międzyzdroje. Jako, że byliśmy jeszcze mocno świeży i jechało się bardzo dobrze, przycisnąłem trochę. Trochę zbyt mocno. :) Efektem takiej jazdy było, to że do Międzyzdrojów dojechaliśmy robiąc ponad 120km (ja i Silas) z AVS>29kh/h i wydłużając sobie drogę o jakieś 10km, bowiem jadący na końcu naszej grupki Silas w pewnym momencie zatrzymał się, żeby obczaić mapę i nawet podobno krzyczał, że to robi, jednak nie słyszeliśmy go i zasuwaliśmy dalej. Kiedy się zorientowaliśmy, że jest jakieś 500m za nami, przyspieszyliśmy, żeby jeszcze bardziej mu uciec. ;)
W Międzyzdrojach spędziliśmy trochę czasu. Odpoczynek i fotki na molo, fotki na promenadzie, klapnięcie na ławce w parku, kebaby. Na krajowej trójce byliśmy o wpół do siedemnastej i znów ostro cisnęliśmy. Wracaliśmy inna drogą. Inaczej do Wolina i inaczej z Wolina. Trochę zaczęliśmy przygasać, ale to głównie zasługa niewygodnych siodełek. Mój tyłek przeżywał istne tortury.. Na szczęście na poprawę humorów spadł deszcz. Ulewa to to nie była, ale padało przez 10km.
W drodze powrotnej wieźliśmy się w przeważającej większości na kole Tomka.
Ostatecznie do domu dojechałem chyba dwadzieścia minut po dwudziestej drugiej. Wcześniej rozstaliśmy się z Tomkiem w Zdrojach, a z Silasem pożegnałem się na Jagiellońskiej i zdecydowałem, że dobiję jeszcze trochę km. Dziesięć. Później pomyślałem sobie, że po co się niepotrzebnie katować na niewygodnym siodle, lepiej wracać. Swoje wiem. Teraz wygodne siodło trzeba w końcu upolować. Wróciłem więc.
Gdy dotarłem do domu byłem taki najedzony, że nawet nic nie tknąłem, co akurat dobrze świadczy o tym, że tankowałem organizmowi tyle paliwa, ile potrzebował.
Jeszcze na koniec małe podsumowanie: super wypad, wyrównana ekipa, miejscami także wyrównany asfalt. Dwieście km to łatwizna.
Poniżej fotki z wypadu.
To jeszcze w drodze do celu
Przystanek Wolin
Fajna droga. Znakiem zakazu oznakowana najprawdopodobniej tylko z jednej strony. Nie żebyśmy się czuli z tego powodu w jakiś sposób onieśmieleni (vide Silas :))
Nad Morzem.. Bałtyckim zresztą
Silas
Tomek
Ja
Moja szosa
Miła niespodzianka nawet. :)
Aby przeczytać relację Tomka kliknij tutaj.
Sobota, 13 października 2007Kategoria .Bridgestone., ..>100km, ..>200km, zz Foto zz, ..>150km
Wycieczka do Gryfic
Rower:
Bridgestone226.30 km (0.00km teren) czas jazdy: 09:23 h AVS:24.12km/h
Uf, to był dopiero dzień. Najpierw o 7 pobudeczka, śniadanko, szybkie roweru szykowanko, ubieranko i na 8oo byłem na pl. Kościuszki. Oczywiście Silas zaspał, więc pojechałem do niego do domu i obudziłem wszystkich. :D I ponad 30 minut w plecy.
Oczekiwanie na klatce
W końcu wyszedł, zatankowaliśmy bidony do pełna i ruszyliśmy. Oficjalnie zatwierdzony plan był taki, że jedziemy do Gryfic, tam wchodzę popatrzeć na turniej szachowy, następnie jedziemy nad morze, np. do Mrzeżyna, wracamy do Gryfic i o 19:55 łapiemy szynobusa, ale jednak trochę nie wyszło. :)
Jechaliśmy przez Dąbie, dalej Goleniów, Nowogard, Płoty aż dojechaliśmy do Gryfic. Po drodze kilka małych przystanków na oddanie ciekłej energii w lesie i pstryknięcie fot. Podjechaliśmy na salę gry, wszedłem, pogadałem i zniknęliśmy pozwiedzać miasto i zakupić bilety. Tutaj na szczęście okazało się, że kasy nieczynne, rozkład jazdy zupełnie inny, niż ten w internecie (Silent sprawdzał :D ) i najlepsze: nie jedziemy nad morze, tylko wracamy bikami przez Golczewo do Szczecina! Zahaczyliśmy jeszcze raz o salę gry i najedzeni wyjechaliśmy.
Gdzieś na trasie
W Płotach
Gryfice
Droga powrotna była całkiem ok. Około 120km miałem dosyć długotrwały kryzys, ale kiedy przeszedł można było dalej jechać normalnie. Do Szczecina dotarliśmy około godziny 20, ale oczywiście stuknęliśmy jeszcze około dwudziestkę po mieście, co dało mi końcowy dystans 222km, a Silentowi o 6 mniej. ;-)
Ogólnie wypad udany, chociaż niezbyt ciekawy. Słaby stan dróg oraz niewielka ilość atrakcji to jednak nie to, co lubię.
Dobra, kończę, bo mi głowa daje się we znaki po całym dniu, a i tak pewnie nikt tego nie czyta. :-)
Oczekiwanie na klatce
W końcu wyszedł, zatankowaliśmy bidony do pełna i ruszyliśmy. Oficjalnie zatwierdzony plan był taki, że jedziemy do Gryfic, tam wchodzę popatrzeć na turniej szachowy, następnie jedziemy nad morze, np. do Mrzeżyna, wracamy do Gryfic i o 19:55 łapiemy szynobusa, ale jednak trochę nie wyszło. :)
Jechaliśmy przez Dąbie, dalej Goleniów, Nowogard, Płoty aż dojechaliśmy do Gryfic. Po drodze kilka małych przystanków na oddanie ciekłej energii w lesie i pstryknięcie fot. Podjechaliśmy na salę gry, wszedłem, pogadałem i zniknęliśmy pozwiedzać miasto i zakupić bilety. Tutaj na szczęście okazało się, że kasy nieczynne, rozkład jazdy zupełnie inny, niż ten w internecie (Silent sprawdzał :D ) i najlepsze: nie jedziemy nad morze, tylko wracamy bikami przez Golczewo do Szczecina! Zahaczyliśmy jeszcze raz o salę gry i najedzeni wyjechaliśmy.
Gdzieś na trasie
W Płotach
Gryfice
Droga powrotna była całkiem ok. Około 120km miałem dosyć długotrwały kryzys, ale kiedy przeszedł można było dalej jechać normalnie. Do Szczecina dotarliśmy około godziny 20, ale oczywiście stuknęliśmy jeszcze około dwudziestkę po mieście, co dało mi końcowy dystans 222km, a Silentowi o 6 mniej. ;-)
Ogólnie wypad udany, chociaż niezbyt ciekawy. Słaby stan dróg oraz niewielka ilość atrakcji to jednak nie to, co lubię.
Dobra, kończę, bo mi głowa daje się we znaki po całym dniu, a i tak pewnie nikt tego nie czyta. :-)