Wpisy archiwalne w kategorii
.Wheeler.
| Dystans całkowity: | 24623.55 km (w terenie 3626.71 km; 14.73%) |
| Czas w ruchu: | 1297:33 |
| Średnia prędkość: | 18.98 km/h |
| Maks. tętno maksymalne: | 184 (98 %) |
| Maks. tętno średnie: | 139 (74 %) |
| Suma kalorii: | 85090 kcal |
| Liczba aktywności: | 477 |
| Średnio na aktywność: | 51.62 km i 2h 43m |
| Więcej statystyk | |
Poniedziałek, 20 grudnia 2021Kategoria .Wheeler., Night Bike, zz Foto zz
Okolice Szczecina
Rower:Wheeler72.97 km (5.33km teren) czas jazdy: 04:12 h AVS:17.37km/h praca: 3310 kcal
Udało mi się wystartować dopiero, gdy na zegarku zbliżała się godzina piętnasta. Z tego powodu niewiele światła dziennego przed sobą miałem, ale zawsze to jednak pewna odmiana. Ostatnio większość wyjść jest krótkie, wieczorne i bardzo powtarzalne jeśli chodzi o trasy. Gdybym wyjechał wcześniej, to prawdopodobnie skierowałbym się na wschód, jak to miało miejsce dwa tygodnie temu. Wtedy to zostałem pokonany przez marznącą wodę, która spenetrowała wnętrze moich butów wpływając przez szpary w startych podeszwach oraz prawdopodobnie przez inne nieszczelności również od strony podeszwy.
Tym razem to ja byłbym górą. W końcu przymusiłem się do przyklejenia miniaturowych zelówek na starte fragmenty obcasów/fleków i wypustek śródstopia oraz uszczelnienie otworów. Fantastycznie się teraz chodzi! Jest tarcie, nie ma ślizgania się blokami po schodach ani kaflach. Przechodzący obok ludzie musieli mieć niezły ubaw biorąc mnie za kretyna, który fotografuje kał na podeszwach. Tymczasem to żółtawe to butapren. Bardzo upierdliwy klej na etapie stosowania.

Dzisiaj pojechałem na północ. Okrążyłem Jezioro Głębokie od strony wschodniej i następnie kierunek na Wołczkowo.



Kupiłem sobie nową torebkę na górną rurę. Podpytałem Strusia, jaki model ma u siebie, bo mi się spodobała tamta torebka, gdy ją zobaczyłem na zdjęciu. Jest o wiele pojemniejsza niż poprzednia torebka, której używałem. Dodatkowo do starej nie mieścił się smartfon, a tutaj owszem. Tak samo power bank mieści się bez problemu. Bardzo udany zakup. Docelowo gdy znowu przestanę jeździć ze smartfonem, to wrócę do mniejszej torebki, która jest węższa. Teraz czasami mam kolizję z kolanami.
W Wołczkowie skierowałem się przez osiedle, a potem drogą gruntową do Wąwelnicy. Dalej poszło na południe: Dołuje, Stobno, Bobolin, Warnik i odbicie na wschód.
Z Warnika przejechałem do Przecławia po ścieżce rowerowej. Pierwszy raz "po całości" starej i nowej części. Na zdjęciach widok zaraz za Karwowem na nowym fragmencie ścieżki.

1200 lm

0 lm
Po dojechaniu do "cywilizacji", pokręciłem się jeszcze po mieście i dopiero potem wróciłem do domu. Prawie zapomniałem wspomnieć o tym, że pulsometr jednak działa. Mam teorię, że to niska temperatura była przyczyną utraty łączności. Dzisiaj było cały czas ok.
Tym razem to ja byłbym górą. W końcu przymusiłem się do przyklejenia miniaturowych zelówek na starte fragmenty obcasów/fleków i wypustek śródstopia oraz uszczelnienie otworów. Fantastycznie się teraz chodzi! Jest tarcie, nie ma ślizgania się blokami po schodach ani kaflach. Przechodzący obok ludzie musieli mieć niezły ubaw biorąc mnie za kretyna, który fotografuje kał na podeszwach. Tymczasem to żółtawe to butapren. Bardzo upierdliwy klej na etapie stosowania.

Dzisiaj pojechałem na północ. Okrążyłem Jezioro Głębokie od strony wschodniej i następnie kierunek na Wołczkowo.



Kupiłem sobie nową torebkę na górną rurę. Podpytałem Strusia, jaki model ma u siebie, bo mi się spodobała tamta torebka, gdy ją zobaczyłem na zdjęciu. Jest o wiele pojemniejsza niż poprzednia torebka, której używałem. Dodatkowo do starej nie mieścił się smartfon, a tutaj owszem. Tak samo power bank mieści się bez problemu. Bardzo udany zakup. Docelowo gdy znowu przestanę jeździć ze smartfonem, to wrócę do mniejszej torebki, która jest węższa. Teraz czasami mam kolizję z kolanami.
W Wołczkowie skierowałem się przez osiedle, a potem drogą gruntową do Wąwelnicy. Dalej poszło na południe: Dołuje, Stobno, Bobolin, Warnik i odbicie na wschód.
Z Warnika przejechałem do Przecławia po ścieżce rowerowej. Pierwszy raz "po całości" starej i nowej części. Na zdjęciach widok zaraz za Karwowem na nowym fragmencie ścieżki.

1200 lm

0 lm
Po dojechaniu do "cywilizacji", pokręciłem się jeszcze po mieście i dopiero potem wróciłem do domu. Prawie zapomniałem wspomnieć o tym, że pulsometr jednak działa. Mam teorię, że to niska temperatura była przyczyną utraty łączności. Dzisiaj było cały czas ok.
Niedziela, 5 grudnia 2021Kategoria .Wheeler., zz Foto zz
Zimowy niewypał
Rower:Wheeler38.75 km (2.70km teren) czas jazdy: 02:23 h AVS:16.26km/h
Cały mijający tydzień, a szczególnie weekend zapiszą się jako niewypalone rowerowo. Szczególnie żałuję, że wczoraj okoliczności nie przypasowały i dzisiaj musiałem jeździć przy takiej kiepskiej aurze.

Postanowiłem zrobić pętlę. Przejechać od południa szlakiem 20A do Motańca, przekroczyć S10 i wrócić nieco terenem do Szczecina. Niestety jeszcze prawie na samym początku przy wyjeździe z miasta buty wciągnęły mi wodę przez podeszwę i to tak konkretnie. Zupełnie nie spodziewałem się tego, a tym bardziej w takiej skali. Cała jazda była przez to nieprzyjemna. Liczyłem, że wyschnie, ale chyba w czasie jazdy po kałużach zaczęło się jeszcze większe wciąganie wilgoci. Gdy poczułem, że nie dam już rady jechać zgodnie z planem, to skróciłem. Ten kawałek z Płoni był nieciekawy, bo z samochodami. Finalnie wytrzymałem zimno, a kierowcy moje tempo jazdy. Teraz czekam aż buty podeschną i w następnych dniach je sobie nieco uszczelnię. Już dawno miałem to uczynić, ale z lenistwa mi się nie chciało. Na plus, że rękawiczki z Goretexem, które w ubiegłym sezonie użyłem tylko jeden raz, dzisiaj się spisały. Ostatni słaby punkt w zimowych ciuchach to już tylko buty. No tak, zapomniałem jeszcze o tym, że w drodze powrotnej przestał funkcjonować pulsometr. Pobawię się zmieniając znowu baterie i zobaczymy czy nie pójdzie na gwarancję.

Postanowiłem zrobić pętlę. Przejechać od południa szlakiem 20A do Motańca, przekroczyć S10 i wrócić nieco terenem do Szczecina. Niestety jeszcze prawie na samym początku przy wyjeździe z miasta buty wciągnęły mi wodę przez podeszwę i to tak konkretnie. Zupełnie nie spodziewałem się tego, a tym bardziej w takiej skali. Cała jazda była przez to nieprzyjemna. Liczyłem, że wyschnie, ale chyba w czasie jazdy po kałużach zaczęło się jeszcze większe wciąganie wilgoci. Gdy poczułem, że nie dam już rady jechać zgodnie z planem, to skróciłem. Ten kawałek z Płoni był nieciekawy, bo z samochodami. Finalnie wytrzymałem zimno, a kierowcy moje tempo jazdy. Teraz czekam aż buty podeschną i w następnych dniach je sobie nieco uszczelnię. Już dawno miałem to uczynić, ale z lenistwa mi się nie chciało. Na plus, że rękawiczki z Goretexem, które w ubiegłym sezonie użyłem tylko jeden raz, dzisiaj się spisały. Ostatni słaby punkt w zimowych ciuchach to już tylko buty. No tak, zapomniałem jeszcze o tym, że w drodze powrotnej przestał funkcjonować pulsometr. Pobawię się zmieniając znowu baterie i zobaczymy czy nie pójdzie na gwarancję.
Niedziela, 28 listopada 2021Kategoria .Wheeler., zz Foto zz
Terenem do Trzebieży
Rower:Wheeler84.85 km (33.50km teren) czas jazdy: 04:54 h AVS:17.32km/h praca: 4140 kcal
Dzisiaj wybrałem się do Trzebieży chcąc przejechać jak najbardziej przez Puszczę Wkrzańską drogami niewyasfaltowanymi. Powrót też miał taki być, ale zmodyfikowałem trasę widząc, że zjeżdżając z zaplanowanej trasy mam perspektywę dużych kilku km świetnej szutrowej drogi. Dobrze, że tak zrobiłem, bo pod koniec temperatura spadła poniżej komfortowego minimum.

Z domu wystartowałem kilka minut przed godziną 12. Pozwoliłem, żeby gps prowadził po jakiejś dziwnej trasie między osiedlowymi uliczkami. Mniej lub bardziej znanymi zakamarkami dojechałem do Jeziora Głębokiego.

Tutaj poszedłem na łatwiznę i w teren wjechałem tak, żeby ominąć wąskie ścieżki spacerowe. Bardzo nie lubię tego odcinka od jeziora do wsi Żółtew. Mam wrażenie, że zawsze jest pod górkę (niezależnie od kierunku jazdy), a oprócz tego ten piach jest do bani. Żółtew ominąłem, bo z kolei tam jest wąskie gardło, a szczekają tam czasem psy.
Zanim dojechałem do Sławoszewa był przyjemny kawałek (ale najpierw nieprzyjemny bo piach vel. nieubita droga gruntowa). Za Sławoszewem skręciłem do lasu w drogę, którą na pewno nigdy nie jechałem. Oczywiście początek to co? Piach vel. nieubita droga gruntowa. Potem, gdy nawierzchnia zrobiła się twardsza, było już przyjemnie. W pewnym momencie przekraczałem ciek wodny przechodząc przez kładkę taką na słowo honoru trochę, ale dałem radę. W Puszczy Bukowej chyba na czarnym szlaku była jeszcze mniej wiarygodna. Dzisiaj aż tak nie powiało grozą.


To samo miejsce, ale spojrzenie w innym kierunku

To samo miejsce, ale spojrzenie na ocieplacze na palce. W kieszonce kurtki zabrałem ze sobą takie pełne ocieplacze, które przy tych skarpetkach i wkładkach zimowych powinny się sprawdzić do temperatury 1*C, a taka miała minimalnie być w drodze powrotnej. Plan był taki, żeby przetestować jak się sprawdzą te ocieplacze częściowe. Temperatura dzisiaj to poniżej 3 *C. Poniżej 2 *C już było mi za zimno, ale z lenistwa i świadomości, że już zaraz finisz nie przebierałem się. Przez chwilę spadło minimalnie do 0,6 *C.
Kontynuując opis trasy: od południa dojechałem do Węgornika. Pierwszy raz z tego kierunku. Pod koniec wsi widzę, że stoi sobie luzem pies na poboczu. Widzę jego oczy i już wiem, co się za chwilę wydarzy. Jeżdżąc do i z Goleniowa i będąc kilka razy goniony przez jakiegoś psa we wsi opracowałem na to strategię obronną. Polega na tym, żeby przestraszyć kudłatego agresora krzykiem. To go wybija z rytmu i przerywa scenariusz, który miał w głowie. Ten ułamek sekundy i opóźnienie powodują, że moje szanse na ucieczkę rosną i mogę go łatwiej ominąć. Zdecydowanie wolę spotykać biegające luzem koty. Żaden kot we wsi nigdy na mnie nie szczekał ani mnie nie gonił.
Dalej kierunek Zalesie. Jeszcze zanim tam dojechałem, to na drodze szutrowej minąłem rodzinkę z dzieckiem i psem. Pies młody i mały, ale musiałem się zatrzymać i przesłonić rowerem, bo mi groził, a nie miałem jak uciekać, ponieważ musiałem zwolnić wcześniej z szacunku dla pieszych. Potem już bez niespodzianek.
Z Podbrzezia asfaltem przez las. Wrzucam kilka zdjęć z przerwy na sąsiedniej ścieżce.



Po dojechaniu do drogi asfaltowej prowadzącej na Trzebież skręt w prawo i za chwilę skręt w lewo w teren. Ten teren to była rozjechana droga leśna z błotem. Znowu ciężko się jechało. Widoki za to były ładne. Najciekawszy krajobrazowo fragment zaczął się po przekroczeniu drogi Brzózki-Trzebież.
W Trzebieradzu zrobilem zdjęcie pałacu, a potem na kilka km znowu ani psów, ani ludzi.

Zmieniłem nieco zaplanowaną trasę i przybliżyłem się do Zalewu. Jechałem ścieżką na skarpie i miałem ciekawe widoki.





Ciemniało już i dzień miał się ku zachodowi, więc z Trzebieży ewakuowałem się bez zwiedzania miejscowości. Kierunek Drogoradz. Początek drogą asfaltową, która dopiero przed wsią zmienia nawierzchnię na twardą niewyasfaltowaną. Potem trochę asfaltu do Nowej Jasienicy i znowu teren. GPS chciał mnie przerzucić ze świetnej drogi szutrowej, więc biorąc pod uwagę krótki zapas światła dziennego uznałem, że nie będę się pchał w nieznane. Jeszcze w Gunicach przez chwilę łudziłem się, że może podjadę terenem do Bartoszewa, ale zniechęciła mnie wizja piaskowej jazdy w ciemności. Poza tym było już zimno. Temperatura wg licznika spadła do 1,5 *C. Zawróciłem z lasu i resztę trasy pokonałem w wersji szosowej.
Do domu przyjechałem mocno zmęczony i z przemarzniętymi stopami. Głowa i szyja ok. Dłonie także. W drodze powrotnej w Tanowie przebrałem rękawiczki na cieplejsze. Następnym razem w takiej temperaturze ubiorę pełne ocieplacze i najwyżej będę kombinować z drugimi ocieplaczami dodatkowo. Następna weekendowa wyprawa to chyba już może być setka w płaskim terenie.

Z domu wystartowałem kilka minut przed godziną 12. Pozwoliłem, żeby gps prowadził po jakiejś dziwnej trasie między osiedlowymi uliczkami. Mniej lub bardziej znanymi zakamarkami dojechałem do Jeziora Głębokiego.

Tutaj poszedłem na łatwiznę i w teren wjechałem tak, żeby ominąć wąskie ścieżki spacerowe. Bardzo nie lubię tego odcinka od jeziora do wsi Żółtew. Mam wrażenie, że zawsze jest pod górkę (niezależnie od kierunku jazdy), a oprócz tego ten piach jest do bani. Żółtew ominąłem, bo z kolei tam jest wąskie gardło, a szczekają tam czasem psy.
Zanim dojechałem do Sławoszewa był przyjemny kawałek (ale najpierw nieprzyjemny bo piach vel. nieubita droga gruntowa). Za Sławoszewem skręciłem do lasu w drogę, którą na pewno nigdy nie jechałem. Oczywiście początek to co? Piach vel. nieubita droga gruntowa. Potem, gdy nawierzchnia zrobiła się twardsza, było już przyjemnie. W pewnym momencie przekraczałem ciek wodny przechodząc przez kładkę taką na słowo honoru trochę, ale dałem radę. W Puszczy Bukowej chyba na czarnym szlaku była jeszcze mniej wiarygodna. Dzisiaj aż tak nie powiało grozą.


To samo miejsce, ale spojrzenie w innym kierunku

To samo miejsce, ale spojrzenie na ocieplacze na palce. W kieszonce kurtki zabrałem ze sobą takie pełne ocieplacze, które przy tych skarpetkach i wkładkach zimowych powinny się sprawdzić do temperatury 1*C, a taka miała minimalnie być w drodze powrotnej. Plan był taki, żeby przetestować jak się sprawdzą te ocieplacze częściowe. Temperatura dzisiaj to poniżej 3 *C. Poniżej 2 *C już było mi za zimno, ale z lenistwa i świadomości, że już zaraz finisz nie przebierałem się. Przez chwilę spadło minimalnie do 0,6 *C.
Kontynuując opis trasy: od południa dojechałem do Węgornika. Pierwszy raz z tego kierunku. Pod koniec wsi widzę, że stoi sobie luzem pies na poboczu. Widzę jego oczy i już wiem, co się za chwilę wydarzy. Jeżdżąc do i z Goleniowa i będąc kilka razy goniony przez jakiegoś psa we wsi opracowałem na to strategię obronną. Polega na tym, żeby przestraszyć kudłatego agresora krzykiem. To go wybija z rytmu i przerywa scenariusz, który miał w głowie. Ten ułamek sekundy i opóźnienie powodują, że moje szanse na ucieczkę rosną i mogę go łatwiej ominąć. Zdecydowanie wolę spotykać biegające luzem koty. Żaden kot we wsi nigdy na mnie nie szczekał ani mnie nie gonił.
Dalej kierunek Zalesie. Jeszcze zanim tam dojechałem, to na drodze szutrowej minąłem rodzinkę z dzieckiem i psem. Pies młody i mały, ale musiałem się zatrzymać i przesłonić rowerem, bo mi groził, a nie miałem jak uciekać, ponieważ musiałem zwolnić wcześniej z szacunku dla pieszych. Potem już bez niespodzianek.
Z Podbrzezia asfaltem przez las. Wrzucam kilka zdjęć z przerwy na sąsiedniej ścieżce.



Po dojechaniu do drogi asfaltowej prowadzącej na Trzebież skręt w prawo i za chwilę skręt w lewo w teren. Ten teren to była rozjechana droga leśna z błotem. Znowu ciężko się jechało. Widoki za to były ładne. Najciekawszy krajobrazowo fragment zaczął się po przekroczeniu drogi Brzózki-Trzebież.
W Trzebieradzu zrobilem zdjęcie pałacu, a potem na kilka km znowu ani psów, ani ludzi.

Zmieniłem nieco zaplanowaną trasę i przybliżyłem się do Zalewu. Jechałem ścieżką na skarpie i miałem ciekawe widoki.





Ciemniało już i dzień miał się ku zachodowi, więc z Trzebieży ewakuowałem się bez zwiedzania miejscowości. Kierunek Drogoradz. Początek drogą asfaltową, która dopiero przed wsią zmienia nawierzchnię na twardą niewyasfaltowaną. Potem trochę asfaltu do Nowej Jasienicy i znowu teren. GPS chciał mnie przerzucić ze świetnej drogi szutrowej, więc biorąc pod uwagę krótki zapas światła dziennego uznałem, że nie będę się pchał w nieznane. Jeszcze w Gunicach przez chwilę łudziłem się, że może podjadę terenem do Bartoszewa, ale zniechęciła mnie wizja piaskowej jazdy w ciemności. Poza tym było już zimno. Temperatura wg licznika spadła do 1,5 *C. Zawróciłem z lasu i resztę trasy pokonałem w wersji szosowej.
Do domu przyjechałem mocno zmęczony i z przemarzniętymi stopami. Głowa i szyja ok. Dłonie także. W drodze powrotnej w Tanowie przebrałem rękawiczki na cieplejsze. Następnym razem w takiej temperaturze ubiorę pełne ocieplacze i najwyżej będę kombinować z drugimi ocieplaczami dodatkowo. Następna weekendowa wyprawa to chyba już może być setka w płaskim terenie.
Poniedziałek, 15 listopada 2021Kategoria .Wheeler., Night Bike
Okolice Szczecina wieczoro-nocną porą
Rower:Wheeler30.29 km (8.55km teren) czas jazdy: 02:04 h AVS:14.66km/h praca: 1400 kcal
Wieczorne wyjście. Przez Arkonkę do Głębokiego. Pół okrążenia przeciwnie do ruchu wskazówek zegara i kontynuacja ścieżką asfaltową do Wołczkowa, a dalej do Bezrzecza. Stąd przez boczne drogi, a potem trawiaste ścieżki łąk i wśród leśnych drzew w kierunku Mierzyna. Potem jeszcze trochę pultania się po mieście i do domu. A wszystko to w ciemności rozświetlając sobie drogę tą mocniejsza lampką. I wcale się nie bałem potworów czyhających w mroku (a będąc już ponownie w mieście to totalnie zero bojaźni!).
W drodze powrotnej pulsometr przestał rejestrować sygnał. Pewnie bateria w opasce się wyczerpała. A jeśli nie, to znaczy, że Garmin jest bliżej niż myślałem, a także, że nie kupię już nigdy czegokolwiek bezprzewodowego od Sigmy. Właściwie to ostatnie stwierdzenie już dzisiaj jest prawdziwe. A szkoda, bo Rox 12, bardzo mi odpowiadał. Był świetny do niesportowej nawigacji i miał możliwość zrobienia chyba większej liczby różnych ekranów z mapami niż Garmin.
Gdy wyszedłem dzisiaj z domu, to było wilgotno i trwał niewielki opad. Na tyle skromny, że nie utrudniał mi widoczności przez okulary, ale na tyle upierdliwy, że ze względów prewencyjnych nie wsadziłem w uchwyt telefonu. I to właśnie jest główny powód dla, którego prawdziwa nawigacja musi się niedługo pojawić - nie da się myśleć nad trasą z telefonem na plecach! Chociaż jeden plus był za to dzisiaj: zmieniłem rękawiczki na cieplejsze i lepiej radziły sobie z ekranem dotykowym. Niniejszym wpis do pamiętniczka ogłaszam za zakończony!
W drodze powrotnej pulsometr przestał rejestrować sygnał. Pewnie bateria w opasce się wyczerpała. A jeśli nie, to znaczy, że Garmin jest bliżej niż myślałem, a także, że nie kupię już nigdy czegokolwiek bezprzewodowego od Sigmy. Właściwie to ostatnie stwierdzenie już dzisiaj jest prawdziwe. A szkoda, bo Rox 12, bardzo mi odpowiadał. Był świetny do niesportowej nawigacji i miał możliwość zrobienia chyba większej liczby różnych ekranów z mapami niż Garmin.
Gdy wyszedłem dzisiaj z domu, to było wilgotno i trwał niewielki opad. Na tyle skromny, że nie utrudniał mi widoczności przez okulary, ale na tyle upierdliwy, że ze względów prewencyjnych nie wsadziłem w uchwyt telefonu. I to właśnie jest główny powód dla, którego prawdziwa nawigacja musi się niedługo pojawić - nie da się myśleć nad trasą z telefonem na plecach! Chociaż jeden plus był za to dzisiaj: zmieniłem rękawiczki na cieplejsze i lepiej radziły sobie z ekranem dotykowym. Niniejszym wpis do pamiętniczka ogłaszam za zakończony!
Sobota, 13 listopada 2021Kategoria .Wheeler., zz Foto zz
Zachodnie okolice Szczecina
Rower:Wheeler35.21 km (10.84km teren) czas jazdy: 02:25 h AVS:14.57km/h praca: 1746 kcal
Miałem wyjść jutro, ale okoliczności były sprzyjające, więc jednak dzisiaj. Zaplanowałem sobie krótką trasę z założeniem pokręcenia po nieznanych okolicznych drogach nieasfaltowych. Szybko jednak trafiłem na nieistniejące w terenie ścieżki lub błoto, więc zacząłem improwizować, żeby się nie zmęczyć za bardzo ani nie ubrudzić.

Nawigowanie telefonem to jednak nie jest pierwsza liga luksusu. Dzisiaj postanowiłem testowo rejestrować ślad w programie, który używam do nawigowania i na dystansie 2 km zeszło prawie 20 procent baterii. Pewnie to wina tego, że ustawiłem częstą rejestrację pozycji. Po takim fo pa, wyłączyłem zapisywanie i kontynuowałem z samym nawigowaniem. Ślad rysował inny program, który się do tego sprawdza i baterii nie zżera tak mocno. Tak czy siak będzie małe przemeblowanie na kierownicy, bo ekran jest ustawiony pod nieergonomicznym kątem. Jestem też bardzo niezadowolony z reakcji ekranu na dotyk w rękawiczkach. Zacznę wozić długopis z gumką, żeby nie musieć ściągać rękawiczek.

Kawałek za Wąwelnicą. Smętna aura.

Widok w kierunku Wołczkowa.

Jadąc na zachód w kierunku jakiegoś toru motocrossowego lub czegoś podobnego.
Przetestowałem dzisiaj ocieplacze na przednią połowę butów. Mają obszycie kewlarowe i pasek na rzep do ściśnięcia stopy. Zdecydowanie dobry zakup i w sam raz na taką temperaturę. Liczę, że za tydzień będzie dobra pogoda i że kondycja pozwoli na przejechanie czegoś powyżej 50 km.

Nawigowanie telefonem to jednak nie jest pierwsza liga luksusu. Dzisiaj postanowiłem testowo rejestrować ślad w programie, który używam do nawigowania i na dystansie 2 km zeszło prawie 20 procent baterii. Pewnie to wina tego, że ustawiłem częstą rejestrację pozycji. Po takim fo pa, wyłączyłem zapisywanie i kontynuowałem z samym nawigowaniem. Ślad rysował inny program, który się do tego sprawdza i baterii nie zżera tak mocno. Tak czy siak będzie małe przemeblowanie na kierownicy, bo ekran jest ustawiony pod nieergonomicznym kątem. Jestem też bardzo niezadowolony z reakcji ekranu na dotyk w rękawiczkach. Zacznę wozić długopis z gumką, żeby nie musieć ściągać rękawiczek.

Kawałek za Wąwelnicą. Smętna aura.

Widok w kierunku Wołczkowa.

Jadąc na zachód w kierunku jakiegoś toru motocrossowego lub czegoś podobnego.
Przetestowałem dzisiaj ocieplacze na przednią połowę butów. Mają obszycie kewlarowe i pasek na rzep do ściśnięcia stopy. Zdecydowanie dobry zakup i w sam raz na taką temperaturę. Liczę, że za tydzień będzie dobra pogoda i że kondycja pozwoli na przejechanie czegoś powyżej 50 km.
Sobota, 6 listopada 2021Kategoria .Wheeler., zz Foto zz
Nowe oblicze Wheelera
Rower:Wheeler30.10 km (0.30km teren) czas jazdy: 01:56 h AVS:15.57km/h praca: 1178 kcal
W końcu! Wyszedłem na normalny rower! I to nie byle jaki, bo z nowymi częściami. Ponieważ zmiany spore, a części ładne i czyste (bo nówki sztuki nieśmigane), to postanowiłem, że nie obędzie się wcześniej bez wielkiego mycia reszty roweru (takiego Mycia jak raz na 10 lat) i pamiątkowych zdjęć. Wszystkie fotki (oprócz ostatniej, która jest z dzisiaj) zostały zrobione ponad miesiąc wcześniej.
Jeśli chodzi o jazdę, to dzisiaj było dreptanie po mieście wieczorową porą. Znowu po przerwie baaardzo, ale to bardzo dziwnie się czułem wsiadając na rower. Jakby brakowało bocznych kółek. Ale ostatecznie było ok.

W czasie przerwy od jeżdżenia na spokojnie wymieniłem napęd. 8 speed został zamieniony na 9 speed, co z wąskim stopniowaniem kasety jest mi bardzo na rękę. Tylna przerzutka Alivio została zastąpiona przez Deore. Teraz każdy bieg wchodzi idealnie. Na starym napędzie nie mogłem jeździć na dwóch największych zębatkach kasety (obstawiam, że to wina luzów tylnej przerzutki).

Wjechała kaseta szosowa 11-26 od Srama (łańcuch też jest tej firmy). Dobrałem ten zakres analizując najczęściej używane przełożenia i uzupełniając braki między dwoma najmniejszymi zębatkami starej 8-rzędowej kasety. Wbrew pozorom na przełożeniu 1x1 mam bardziej miękko niż ze starą kaseta 11-30, gdyż z uwagi na kłopoty z działaniem napędu tam musiałem jeździć na 1x3.

Prawa manetka to Alivio (lewej jeszcze nie chciało mi się wymieniać, płynny obrót jest bardzo praktyczny mimo swej toporności gabarytowej samej dźwigni). Pojawiła się też do pary druga klamka hamulcowa Avida.

Wymieniłem też pedały na teoretycznie sporo lżejsze (praktycznie nie aż tak bardzo), linki i pancerze hamulców i przerzutek (tym razem cięcie to była sama przyjemność, bo sprawiłem sobie obcinaczki Park Toola). Doszły nowe opony (stara przednia się zużyła, więc wziąłem od razu komplet licząc na zmniejszenie oporów toczenia tylnego koła) i lekkie dętki.


Koszyki na bidony też są nowe. Spodobało mi się pójście w kierunku czerni. Czarne koła i kokpit też by pasowały.


Kupiłem też nowy licznik Sigmy (kablowy, bo z tymi nie miałem nigdy problemu), a ponieważ bardzo ciasno mi na kierownicy ze wszystkimi akcesoriami do pomiarów, oświetlenia i nawigacji, to zagościł też tzw. uchwyt/przedłużenie kierownicy z Allegro. Tragicznie to wygląda, ale zamierzam w takiej konfiguracji przez jakiś czas jeździć i póki co nie wiem jeszcze czy będę kupować stricte rowerową nawigację. Jeśli możliwości tego zestawu się wyczerpią (słabym punktem jest prądożerność aplikacji), a moje rowerowe chęci i możliwości nie zmaleją, to zapewne pojawi się porządny sprzęt.

Jeśli chodzi o jazdę, to dzisiaj było dreptanie po mieście wieczorową porą. Znowu po przerwie baaardzo, ale to bardzo dziwnie się czułem wsiadając na rower. Jakby brakowało bocznych kółek. Ale ostatecznie było ok.

W czasie przerwy od jeżdżenia na spokojnie wymieniłem napęd. 8 speed został zamieniony na 9 speed, co z wąskim stopniowaniem kasety jest mi bardzo na rękę. Tylna przerzutka Alivio została zastąpiona przez Deore. Teraz każdy bieg wchodzi idealnie. Na starym napędzie nie mogłem jeździć na dwóch największych zębatkach kasety (obstawiam, że to wina luzów tylnej przerzutki).

Wjechała kaseta szosowa 11-26 od Srama (łańcuch też jest tej firmy). Dobrałem ten zakres analizując najczęściej używane przełożenia i uzupełniając braki między dwoma najmniejszymi zębatkami starej 8-rzędowej kasety. Wbrew pozorom na przełożeniu 1x1 mam bardziej miękko niż ze starą kaseta 11-30, gdyż z uwagi na kłopoty z działaniem napędu tam musiałem jeździć na 1x3.

Prawa manetka to Alivio (lewej jeszcze nie chciało mi się wymieniać, płynny obrót jest bardzo praktyczny mimo swej toporności gabarytowej samej dźwigni). Pojawiła się też do pary druga klamka hamulcowa Avida.

Wymieniłem też pedały na teoretycznie sporo lżejsze (praktycznie nie aż tak bardzo), linki i pancerze hamulców i przerzutek (tym razem cięcie to była sama przyjemność, bo sprawiłem sobie obcinaczki Park Toola). Doszły nowe opony (stara przednia się zużyła, więc wziąłem od razu komplet licząc na zmniejszenie oporów toczenia tylnego koła) i lekkie dętki.


Koszyki na bidony też są nowe. Spodobało mi się pójście w kierunku czerni. Czarne koła i kokpit też by pasowały.


Kupiłem też nowy licznik Sigmy (kablowy, bo z tymi nie miałem nigdy problemu), a ponieważ bardzo ciasno mi na kierownicy ze wszystkimi akcesoriami do pomiarów, oświetlenia i nawigacji, to zagościł też tzw. uchwyt/przedłużenie kierownicy z Allegro. Tragicznie to wygląda, ale zamierzam w takiej konfiguracji przez jakiś czas jeździć i póki co nie wiem jeszcze czy będę kupować stricte rowerową nawigację. Jeśli możliwości tego zestawu się wyczerpią (słabym punktem jest prądożerność aplikacji), a moje rowerowe chęci i możliwości nie zmaleją, to zapewne pojawi się porządny sprzęt.

Niedziela, 1 sierpnia 2021Kategoria zz Foto zz, .Wheeler., ..>150km, ..>100km
Terenowa wycieczka na południe
Rower:Wheeler150.26 km (61.35km teren) czas jazdy: 08:18 h AVS:18.10km/h praca: 7018 kcal
Dzisiaj wreszcie coś większego. Poprzedni weekend był jednak słaby, bo się nie zajechałem. Dzisiaj też przyjechałem do domu z podniesioną głową, ale za to bardziej zmęczony. Znowu wybrałem kierunek południowy, ale inny początek trasy.

Tym razem Puszczę Bukową przejechałem tzw. Drogą Górską. Podjazd ulica Chłopską, a potem 1,5 km podjazdu dosyć stromego po szutrze. To o wiele lepsza wersja niż jechać ulicą Smoczą po bruku, chodniku, asfalcie i robić jeszcze większe przewyższenia, żeby finalnie i tak dotrzeć do Kołowa. Dzisiaj było szybciej, możliwe że także krócej i teraz tak będę jeździć na MTB.

Początek podjazdu i koniec terenu zabudowanego, można grzać 90 km/h

Malownicze widoki (przynajmniej w realu) na Drodze Górskiej
Za Kołowem dosyć szybko skręciłem w teren. To jest jakaś zaniedbana, ale prawie przejezdna droga. W pewnym momencie musiałem ominąć leżące w poprzek drzewo. Oprócz tego koleiny prawdopodobnie od sprzętu leśników.


Chyba Jezioro Glinno

Na pewno Jezioro Glinno
Okrążając jezioro zgubiłem na chwilę trasę. Znowu ten czarny nieprzejezdny zaniedbany szlak. Wąski, jak single track i do tego zarośnięty. Kiedy wydostałem się już do cywilizacji, czyli do bruku, to skierowałem się na południe do Żelisławca. Tutaj na jakiś czas wsiadłem na asfalt.

Kawałek za Żelisławcem

Nie wiem gdzie to

Chyba za Sobieradzem

Wiadukt w ciągu S3

Około 1-2 km wzdłuż S3

Widok w kierunku Gorzowa

Dalszy kierunek mojej jazdy

Szutrowy podjazd

Na szlaku nr 3 w kierunku na południe, za Borzymiem

Szlak nr 3, za Małym Borzymiem

Ruiny Zamku Joanitów w Swobnicy. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że w ubiegłym roku kilka razy byłem bardzo blisko tego miejsca.



Przewróciło się? Niech leży!


Widok z drogi gruntowej za Swobnicą

Jadąc na zachód

Nadal kierunek zachód

Widok na Odrę w Widuchowej

Krowy muu

Ostatnie zdjęcie z dzisiaj. Gdzieś między Widuchową, a Marwicami na szlaku MTB
Około 70-80 km poczułem, że z przodu robi mi się miękko. Okazało się, że złapałem flaka, ale powietrze schodzi powoli. Przednia opona już właściwie dokonała swego żywota, następczyni czeka. Na szczęście wystarczyło dopompować. To mi dało dodatkowe 10 km jazdy. Krótkie dopompowanie, bo komary mocno atakowały. Z kolei w Gryfinie miałem trochę sprzyjających okoliczności. Złapał mnie deszcz, który po chwili ewoluował w oberwanie chmury, ale schowałem się pod budynkowiaduktem. Dobre 20 minut czekałem. Z Gryfina na mokro powrót trochę. Gdzie się dało to jechałem po chodniku, żeby się nie zachlapać. Jeszcze jedno pompowanie zrobiłem na wyjeździe z Gryfina i to już wystarczyło do końca. Z niefajnych rzeczy, to przeskoczył mi parę razy łańcuch, gdy stanąłem na pedały, więc za tydzień będę już na nowym napędzie lub na szosie, gdybym nie zdążył się z tym uporać.
Dzisiejsza trasa była bardzo interesująca. Sporo km w terenie z czego też sporo przez lasy. Różnorodna nawierzchnia, piachu relatywnie mało. Żadnego niebezpiecznego psa w jakiejkolwiek wsi i żadnego kierowcy wariata.

Tym razem Puszczę Bukową przejechałem tzw. Drogą Górską. Podjazd ulica Chłopską, a potem 1,5 km podjazdu dosyć stromego po szutrze. To o wiele lepsza wersja niż jechać ulicą Smoczą po bruku, chodniku, asfalcie i robić jeszcze większe przewyższenia, żeby finalnie i tak dotrzeć do Kołowa. Dzisiaj było szybciej, możliwe że także krócej i teraz tak będę jeździć na MTB.

Początek podjazdu i koniec terenu zabudowanego, można grzać 90 km/h

Malownicze widoki (przynajmniej w realu) na Drodze Górskiej
Za Kołowem dosyć szybko skręciłem w teren. To jest jakaś zaniedbana, ale prawie przejezdna droga. W pewnym momencie musiałem ominąć leżące w poprzek drzewo. Oprócz tego koleiny prawdopodobnie od sprzętu leśników.


Chyba Jezioro Glinno

Na pewno Jezioro Glinno
Okrążając jezioro zgubiłem na chwilę trasę. Znowu ten czarny nieprzejezdny zaniedbany szlak. Wąski, jak single track i do tego zarośnięty. Kiedy wydostałem się już do cywilizacji, czyli do bruku, to skierowałem się na południe do Żelisławca. Tutaj na jakiś czas wsiadłem na asfalt.

Kawałek za Żelisławcem

Nie wiem gdzie to

Chyba za Sobieradzem

Wiadukt w ciągu S3

Około 1-2 km wzdłuż S3

Widok w kierunku Gorzowa

Dalszy kierunek mojej jazdy

Szutrowy podjazd

Na szlaku nr 3 w kierunku na południe, za Borzymiem

Szlak nr 3, za Małym Borzymiem

Ruiny Zamku Joanitów w Swobnicy. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że w ubiegłym roku kilka razy byłem bardzo blisko tego miejsca.



Przewróciło się? Niech leży!


Widok z drogi gruntowej za Swobnicą

Jadąc na zachód

Nadal kierunek zachód

Widok na Odrę w Widuchowej

Krowy muu

Ostatnie zdjęcie z dzisiaj. Gdzieś między Widuchową, a Marwicami na szlaku MTB
Około 70-80 km poczułem, że z przodu robi mi się miękko. Okazało się, że złapałem flaka, ale powietrze schodzi powoli. Przednia opona już właściwie dokonała swego żywota, następczyni czeka. Na szczęście wystarczyło dopompować. To mi dało dodatkowe 10 km jazdy. Krótkie dopompowanie, bo komary mocno atakowały. Z kolei w Gryfinie miałem trochę sprzyjających okoliczności. Złapał mnie deszcz, który po chwili ewoluował w oberwanie chmury, ale schowałem się pod budynkowiaduktem. Dobre 20 minut czekałem. Z Gryfina na mokro powrót trochę. Gdzie się dało to jechałem po chodniku, żeby się nie zachlapać. Jeszcze jedno pompowanie zrobiłem na wyjeździe z Gryfina i to już wystarczyło do końca. Z niefajnych rzeczy, to przeskoczył mi parę razy łańcuch, gdy stanąłem na pedały, więc za tydzień będę już na nowym napędzie lub na szosie, gdybym nie zdążył się z tym uporać.
Dzisiejsza trasa była bardzo interesująca. Sporo km w terenie z czego też sporo przez lasy. Różnorodna nawierzchnia, piachu relatywnie mało. Żadnego niebezpiecznego psa w jakiejkolwiek wsi i żadnego kierowcy wariata.
Sobota, 24 lipca 2021Kategoria ..>100km, .Wheeler., zz Foto zz
Puszcza Bukowa
Rower:Wheeler104.38 km (31.25km teren) czas jazdy: 06:06 h AVS:17.11km/h praca: 4814 kcal
Zaplanowałem sobie na dzisiaj trasę na 215 km na południe, ale gdy się obudziłem to było tak duszno, że odechciało mi się szykowania. Prawdopodobnie błędnie chciałem jeszcze zmienić opony na nowe semislicki i wizja męczenia się z kołami zmieniła inspirację na trasę. Dobrze wyszło, bo gdybym jednak zdjął opony terenowe i pojechał w tę zaplanowaną trasę, to pewnie bym się zniesmaczył brakiem przejezdności. A tak zrobiłem spory objazd Puszczy i odwiedziłem miejsca, w których byłem pierwszy lub drugi raz w życiu. Niektóre mi się przypominały wraz z konkretnymi wyjazdami ze starą ekipą.

Początek to dojazd około 13 km do Jeziora Szmaragdowego, a stąd już tylko pod górkę. Zawsze tak jest. To jest minus Puszczy, że zawsze jest pod górkę. Tym razem górka była taka hardkorowa, że nie dałem rady wydolnościowo i podprowadziłem, a teraz widzę że tętno dobiło wtedy do 184 ud/min. Nie mogłem jechać na 1x1, ani 1x2, dopiero na 1x3. Łańcuch nie pracuje dobrze ze skrajnymi zębatkami, powoli napęd umiera. Kaseta i łańcuch mają 11 tys. km przebiegu. Nowy napęd już czeka.


Po wjechaniowejściu na pierwszy szczyt. Zdjęcie robione na szybko jak wszystkie dzisiejsze. Była masa komarów i much. I tak nieźle zostałem pogryziony. Upierdliwe te owady na podjazdach, bo moje tempo wolniejsze od ich tempa.

Dojeżdżając do autostrady A6 zobaczyłem korek. Teraz już wiem, że to jakiś wypadek był.

Tutaj szuter, ale dzisiaj było wszystko: bruk, gruz, kamienie, piasek, ubite ścieżki, rozjechane ścieżki, korzenie drzew, błoto, pole i zboże, gałęzie, cieki wodne.

Niestety nie udało mi się złapać ostrości, bo nie chciałem się zatrzymywać, żeby zostać zjedzonym.

Jezioro Binowskie

Przerwa na przelanie wody do bidonu, czyli poszukiwanie miejsca z dala od drzew, aby nie być narażonym na atak komarów i muszydeł

Dla tego i następnego zdjęcia postanowiłem się poświęcić. Niech mnie gryzą.

Przyjemny zjazd. Niestety jak się okazało po chwili, sfrajerowałem się, bo jechałem na wyłączonym ekranie i gadającej nawigacji. Po chwili musiałem tędy podjeżdżać.

Oczywiście, że tutaj też było pełno much.

Taka prowizoryczna samozwańcza kładka. Motywacja, żeby nie wpaść samemu lub nie puścić roweru do wody spora. Głębokość pewnie z kilkadziesiąt cm, ale utrata honoru i elektroniki byłaby niemierzalna. Czarny szlak, które notabene jest bardzo zaniedbany na początkowym fragmentem, którym dzisiaj jechałem. Wydaje mi się, że kiedyś jadąc wg papierowej mapy nie mogłem się nim przedostać, bo istniał tylko na archiwalnych oznaczeniach farbą na drzewach i drukiem na mapie. Dzisiaj chyba też tak trochę było, ale pojechałem trochę obok i ponownie na niego wjechałem za jakiś czas. Szlak idzie na wschód w kierunku od Owczych Gór na mapie.


Sukces, w końcu znalazłem bezpieczną miejscówkę na schudnięcie, gdzie nie byłem atakowany przez żadne owady!

To okolice Glinnej, po chwili zawrotka i kontynuacja na północ.

Kościół w Dobropolu Gryfińskim

Zaczynało się już robić późno i po chwili ostatni raz wjechałem w teren. Chciałem jeszcze kontynuować wg planu, ale nie mogłem znaleźć ścieżki w pewnym momencie, a ponieważ z buta musiałbym się przedzierać przez trawę by jej szukać, bo tak zarosło, to uznałem, że zmiana planów, że i tak za godzinę w lesie zostanie wyłączone światło i zrobię powrót inaczej. Tak na dobrą sprawę to nie przejechałem nawet połowy zaplanowanej trasy, bo w planie był powrotny rozbudowany zygzak w terenie w obrębie na północ od drogi asfaltowej Podjuchy-Dobropole Gryfińskie. Tymczasem powoli zaczynałem czuć, że już nie chce mi się jechać, a bardziej chce mi się jeść. Bardzo się zatem ucieszyłem, gdy dojechałem do asfaltowego zjazdu, który doprowadził mnie do ulicy Pyrzyckiej w Szczecinie. Tutaj wsiadłem na szlak rowerowy i bez fajerwerków wróciłem do cywilizacji. Po mieście dokręciłem jeszcze 20 km by wyszła setka.
Podsumowanie: w piątek jadłem i jadłem i jadłem, żeby być przygotowanym na duży wydatek energetyczny w sobotę, a jeszcze do tego w sobotę przed wyjazdem zjadłem dwa śniadania. Efekty były takie, że nie dopadł mnie tzw. zgon, mimo że w czasie całej wycieczki, która trwała 6 godzin 40 minut nie zjadłem nic a nic. Picia miałem tylko dwa litry i to było za mało o co najmniej 500 ml jak na dzisiejsze warunki. Zapomniałem też tabletek z potasem, co spodziewałem się, że może być problemem w drugiej połowie drogi, ale nie było. W przyszłym tygodniu zacznę się objadać już dwa dni przed rowerem i podjąłem decyzję, że przechodzę w Wheelerze na te semislicki, w sumie raczej bardziej slicki niż nieslicki i doprowadzam do używalności Treka, który będzie jedynym rowerem stricte w teren od tej pory. Wheeler zostanie pseudogravelem, bo wstawię mu sztywny widelec, co obniży mu masę o jakieś 1,2 kg, bo obecne kowadło to ponad 2,0 kg, a sztywny alu widelec to jakieś 0,8 kg. Wheeler będzie rowerem do turystyki po Polsce, a Bridgestone będzie rowerem do jazdy po równych asfaltach, czyli głównie do wyjazdów na stronę niemiecką.

Początek to dojazd około 13 km do Jeziora Szmaragdowego, a stąd już tylko pod górkę. Zawsze tak jest. To jest minus Puszczy, że zawsze jest pod górkę. Tym razem górka była taka hardkorowa, że nie dałem rady wydolnościowo i podprowadziłem, a teraz widzę że tętno dobiło wtedy do 184 ud/min. Nie mogłem jechać na 1x1, ani 1x2, dopiero na 1x3. Łańcuch nie pracuje dobrze ze skrajnymi zębatkami, powoli napęd umiera. Kaseta i łańcuch mają 11 tys. km przebiegu. Nowy napęd już czeka.


Po wjechaniowejściu na pierwszy szczyt. Zdjęcie robione na szybko jak wszystkie dzisiejsze. Była masa komarów i much. I tak nieźle zostałem pogryziony. Upierdliwe te owady na podjazdach, bo moje tempo wolniejsze od ich tempa.

Dojeżdżając do autostrady A6 zobaczyłem korek. Teraz już wiem, że to jakiś wypadek był.

Tutaj szuter, ale dzisiaj było wszystko: bruk, gruz, kamienie, piasek, ubite ścieżki, rozjechane ścieżki, korzenie drzew, błoto, pole i zboże, gałęzie, cieki wodne.

Niestety nie udało mi się złapać ostrości, bo nie chciałem się zatrzymywać, żeby zostać zjedzonym.

Jezioro Binowskie

Przerwa na przelanie wody do bidonu, czyli poszukiwanie miejsca z dala od drzew, aby nie być narażonym na atak komarów i muszydeł

Dla tego i następnego zdjęcia postanowiłem się poświęcić. Niech mnie gryzą.

Przyjemny zjazd. Niestety jak się okazało po chwili, sfrajerowałem się, bo jechałem na wyłączonym ekranie i gadającej nawigacji. Po chwili musiałem tędy podjeżdżać.

Oczywiście, że tutaj też było pełno much.

Taka prowizoryczna samozwańcza kładka. Motywacja, żeby nie wpaść samemu lub nie puścić roweru do wody spora. Głębokość pewnie z kilkadziesiąt cm, ale utrata honoru i elektroniki byłaby niemierzalna. Czarny szlak, które notabene jest bardzo zaniedbany na początkowym fragmentem, którym dzisiaj jechałem. Wydaje mi się, że kiedyś jadąc wg papierowej mapy nie mogłem się nim przedostać, bo istniał tylko na archiwalnych oznaczeniach farbą na drzewach i drukiem na mapie. Dzisiaj chyba też tak trochę było, ale pojechałem trochę obok i ponownie na niego wjechałem za jakiś czas. Szlak idzie na wschód w kierunku od Owczych Gór na mapie.


Sukces, w końcu znalazłem bezpieczną miejscówkę na schudnięcie, gdzie nie byłem atakowany przez żadne owady!

To okolice Glinnej, po chwili zawrotka i kontynuacja na północ.

Kościół w Dobropolu Gryfińskim

Zaczynało się już robić późno i po chwili ostatni raz wjechałem w teren. Chciałem jeszcze kontynuować wg planu, ale nie mogłem znaleźć ścieżki w pewnym momencie, a ponieważ z buta musiałbym się przedzierać przez trawę by jej szukać, bo tak zarosło, to uznałem, że zmiana planów, że i tak za godzinę w lesie zostanie wyłączone światło i zrobię powrót inaczej. Tak na dobrą sprawę to nie przejechałem nawet połowy zaplanowanej trasy, bo w planie był powrotny rozbudowany zygzak w terenie w obrębie na północ od drogi asfaltowej Podjuchy-Dobropole Gryfińskie. Tymczasem powoli zaczynałem czuć, że już nie chce mi się jechać, a bardziej chce mi się jeść. Bardzo się zatem ucieszyłem, gdy dojechałem do asfaltowego zjazdu, który doprowadził mnie do ulicy Pyrzyckiej w Szczecinie. Tutaj wsiadłem na szlak rowerowy i bez fajerwerków wróciłem do cywilizacji. Po mieście dokręciłem jeszcze 20 km by wyszła setka.
Podsumowanie: w piątek jadłem i jadłem i jadłem, żeby być przygotowanym na duży wydatek energetyczny w sobotę, a jeszcze do tego w sobotę przed wyjazdem zjadłem dwa śniadania. Efekty były takie, że nie dopadł mnie tzw. zgon, mimo że w czasie całej wycieczki, która trwała 6 godzin 40 minut nie zjadłem nic a nic. Picia miałem tylko dwa litry i to było za mało o co najmniej 500 ml jak na dzisiejsze warunki. Zapomniałem też tabletek z potasem, co spodziewałem się, że może być problemem w drugiej połowie drogi, ale nie było. W przyszłym tygodniu zacznę się objadać już dwa dni przed rowerem i podjąłem decyzję, że przechodzę w Wheelerze na te semislicki, w sumie raczej bardziej slicki niż nieslicki i doprowadzam do używalności Treka, który będzie jedynym rowerem stricte w teren od tej pory. Wheeler zostanie pseudogravelem, bo wstawię mu sztywny widelec, co obniży mu masę o jakieś 1,2 kg, bo obecne kowadło to ponad 2,0 kg, a sztywny alu widelec to jakieś 0,8 kg. Wheeler będzie rowerem do turystyki po Polsce, a Bridgestone będzie rowerem do jazdy po równych asfaltach, czyli głównie do wyjazdów na stronę niemiecką.
Czwartek, 22 lipca 2021Kategoria .Wheeler., zz Foto zz
Puszcza Wkrzańska
Rower:Wheeler41.74 km (9.55km teren) czas jazdy: 02:07 h AVS:19.72km/h
Wieczorne wyjście, żeby się nie zardzewieć przed weekendem. Trochę Puszczy Wkrzańskiej i zdecydowanie więcej miasta. Planowałem, że wczoraj i dzisiaj zrobię po 20 km na Romecie, a w sobotę jakieś 200+ Wheelerem w kierunku Cedynii z domieszką terenu i czegoś nowego, ale przez wczorajszego flaka dzisiaj zmiana planów.

Widok na Jezioro Głębokie

Widok na Jezioro Głębokie
Niedziela, 18 lipca 2021Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Wheeler., Night Bike, zz Foto zz
Wycieczka nad Morze Bałtyckie
Rower:Wheeler210.00 km (13.65km teren) czas jazdy: 10:14 h AVS:20.52km/h praca: 8425 kcal
Na dzisiaj rozpatrywałem dwie możliwości: kierunek południowy na szosie do granicy w Siekierkach lub kierunek północny na góralu. Wybrałem tę drugą opcję, ponieważ wg prognozy miała być tutaj niższa temperatura. Rzeczywiście nie było takiego skwaru jak tydzień temu.

Bardzo dobrze, że pojechałem na rowerze MTB, mimo że prawie sam asfalt, ponieważ ten asfalt był miejscami w bardzo złym stanie i jazda szosą byłaby obrzydliwa. Właściwie, to jak tak jechałem i mijałem miejsca, które rok temu odwiedzałem na szosie i widziałem te dziury w nawierzchni, to doszedłem do wniosku, że rower szosowy nadaje się tylko na jazdę po NRD. Dla mojego stylu jazdy najlepszy chyba byłby rower grawelowy, bo dziurawe asfalty wymagają czegoś bardziej terenowego niż szosowe slicki, a przy tym bruk, szuter czy leśna ścieżka nie byłyby wyzwaniem. No i wydaje mi się, że rower grawelowy to najbardziej przygodowy typ roweru, a do tego oferujący wygodną pozycję jak na szosie.

Jeszcze przed Goleniowem

Kierunek na Stepnicę

Za Stepnicą jest budowa. Kawałek jest już z nową nawierzchnią, ale zdecydowanie nie polecam roweru szosowego, bo we wsiach jeszcze jest dziko. Roboty mają zostac skończone zdaje się w maju 2022.


W końcu na Wolinie

Obowiązkowe zdjęcie

Dzisiaj zabrałem ze sobą 4,5 litra wody i puszkę 0,5 L bezalkoholowego radlera i to ostatnie to był dobry pomysł. Na przyszłość będę brał chyba nawet dwie puszki. W arsenale jeszcze ukatrupione poprzednim wyjazdem wafle w czekoladzie, która się przykleiła do papierka na amen oraz dwie kanapki z kotletem schabowym. Do tego 5 tabletek z potasem po 150 mg/szt. Wszystko dzisiaj robiłem, żeby tylko nie musieć po te kotlety sięgać, ale w końcu poczułem, że nie dam rady i jednego wciągnąłem. Nawet dobry był mimo ponad 8 godzin w ciepełku.

Ponieważ jechałem dzisiaj w miarę szybko jak na porównywalne wycieczki i miałem świadomość, że nieprędko będę w porównywalnej sytuacji, to zdecydowałem się, że nawet kosztem nocnego powrotu podjadę do Międzyzdrojów. Bocznymi drogami. Dziurawymi. Ah, jak dobrze, że nie wziąłem szosy.



Tu mieszkają żubry

Stąd przyjechałem



Ok, morze cyknięte, więc można wracać

Powrót zrobiłem inną drogą. Najpierw po DK3, a potem wzdłuż S3.











Dawna DK3, obecnie chyba jakaś DW. Pusto i dobra nawierzchnia, przyjemny odcinek.

Przejście dla zwierząt

Widok z wiaduktu na nowy odcinek S3
To już koniec zdjęć. Do Goleniowa dojechałem już w totalnej szarówce. Powrót przez Lubczynę i Czarną Łąkę. Jakaś masakra muchowo-ćmowa miała miejsce po zapadnięciu zmroku. Parę razy wjechałem w takie chmary, że zdecydowałem się na jazdę bez światła przedniego, o ile było widać jezdnię i nic nie jechało w moją stronę. Ostatnie około 30 km to też walka ze zgonem. W rezerwie miałem jeszcze drugą kanapkę z kotletem schabowym, ale nie chciało mi się otwierać torby i ryzykować, że tym razem kotlet będzie smakować jak kapeć. Z drugiej strony takie danie sobie w kość zwykle na kolejne wyjazdy procentuje, więc doczołgałem się powolutku do finiszu. Teraz jeszcze nie poszedłem spać do 5 nad ranem, bo wcinam po trochu kolejne tabsy i czuję respekt przed potencjalnymi skurczami. Jeśli wejdzie, to będzie to taki skurcz morderca, a ja będę musiał ostro drzeć ryja, do tego obie łydki sa zagrożone, więc zrobię wszystko byle tylko to zablokować. Tak w ogóle, wyszedł mi rekord życiowy na rowerze MTB. Pomału kończą mi się opony i na próbę kupię sobie chyba opony z bieżnikiem jak do grawela tylko, że 26 cali. Tak w ramach testu jak to się jeździ na małym bieżniku po szosie i w lekkim terenie.

Bardzo dobrze, że pojechałem na rowerze MTB, mimo że prawie sam asfalt, ponieważ ten asfalt był miejscami w bardzo złym stanie i jazda szosą byłaby obrzydliwa. Właściwie, to jak tak jechałem i mijałem miejsca, które rok temu odwiedzałem na szosie i widziałem te dziury w nawierzchni, to doszedłem do wniosku, że rower szosowy nadaje się tylko na jazdę po NRD. Dla mojego stylu jazdy najlepszy chyba byłby rower grawelowy, bo dziurawe asfalty wymagają czegoś bardziej terenowego niż szosowe slicki, a przy tym bruk, szuter czy leśna ścieżka nie byłyby wyzwaniem. No i wydaje mi się, że rower grawelowy to najbardziej przygodowy typ roweru, a do tego oferujący wygodną pozycję jak na szosie.

Jeszcze przed Goleniowem

Kierunek na Stepnicę

Za Stepnicą jest budowa. Kawałek jest już z nową nawierzchnią, ale zdecydowanie nie polecam roweru szosowego, bo we wsiach jeszcze jest dziko. Roboty mają zostac skończone zdaje się w maju 2022.


W końcu na Wolinie

Obowiązkowe zdjęcie

Dzisiaj zabrałem ze sobą 4,5 litra wody i puszkę 0,5 L bezalkoholowego radlera i to ostatnie to był dobry pomysł. Na przyszłość będę brał chyba nawet dwie puszki. W arsenale jeszcze ukatrupione poprzednim wyjazdem wafle w czekoladzie, która się przykleiła do papierka na amen oraz dwie kanapki z kotletem schabowym. Do tego 5 tabletek z potasem po 150 mg/szt. Wszystko dzisiaj robiłem, żeby tylko nie musieć po te kotlety sięgać, ale w końcu poczułem, że nie dam rady i jednego wciągnąłem. Nawet dobry był mimo ponad 8 godzin w ciepełku.

Ponieważ jechałem dzisiaj w miarę szybko jak na porównywalne wycieczki i miałem świadomość, że nieprędko będę w porównywalnej sytuacji, to zdecydowałem się, że nawet kosztem nocnego powrotu podjadę do Międzyzdrojów. Bocznymi drogami. Dziurawymi. Ah, jak dobrze, że nie wziąłem szosy.



Tu mieszkają żubry

Stąd przyjechałem



Ok, morze cyknięte, więc można wracać

Powrót zrobiłem inną drogą. Najpierw po DK3, a potem wzdłuż S3.











Dawna DK3, obecnie chyba jakaś DW. Pusto i dobra nawierzchnia, przyjemny odcinek.

Przejście dla zwierząt

Widok z wiaduktu na nowy odcinek S3
To już koniec zdjęć. Do Goleniowa dojechałem już w totalnej szarówce. Powrót przez Lubczynę i Czarną Łąkę. Jakaś masakra muchowo-ćmowa miała miejsce po zapadnięciu zmroku. Parę razy wjechałem w takie chmary, że zdecydowałem się na jazdę bez światła przedniego, o ile było widać jezdnię i nic nie jechało w moją stronę. Ostatnie około 30 km to też walka ze zgonem. W rezerwie miałem jeszcze drugą kanapkę z kotletem schabowym, ale nie chciało mi się otwierać torby i ryzykować, że tym razem kotlet będzie smakować jak kapeć. Z drugiej strony takie danie sobie w kość zwykle na kolejne wyjazdy procentuje, więc doczołgałem się powolutku do finiszu. Teraz jeszcze nie poszedłem spać do 5 nad ranem, bo wcinam po trochu kolejne tabsy i czuję respekt przed potencjalnymi skurczami. Jeśli wejdzie, to będzie to taki skurcz morderca, a ja będę musiał ostro drzeć ryja, do tego obie łydki sa zagrożone, więc zrobię wszystko byle tylko to zablokować. Tak w ogóle, wyszedł mi rekord życiowy na rowerze MTB. Pomału kończą mi się opony i na próbę kupię sobie chyba opony z bieżnikiem jak do grawela tylko, że 26 cali. Tak w ramach testu jak to się jeździ na małym bieżniku po szosie i w lekkim terenie.

