Informacje

  • Wszystkie kilometry na BS: 75311.03 km
  • Niektóre km w terenie na BS: 8181.95 km
  • Czas na rowerze na BS: 154d 23h 52m
  • Prędkość średnia na BS: 20.24 km/h
  • Więcej informacji

Moje rowery

Tak daję czadu w 2023: button stats bikestats.pl
Tak dawałem czadu wcześniej:

Licznik odwiedzin

od VI 2023

Statystyki zbiorcze na stronę

Szukaj

Znajomi


Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

..>150km

Dystans całkowity:6972.31 km (w terenie 216.15 km; 3.10%)
Czas w ruchu:316:35
Średnia prędkość:22.02 km/h
Maks. tętno maksymalne:180 (96 %)
Maks. tętno średnie:135 (72 %)
Suma kalorii:78798 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:193.68 km i 8h 47m
Więcej statystyk
Niedziela, 26 lipca 2009Kategoria ..>100km, ..>200km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>150km

Wycieczka do Angermunde

Rower:Bridgestone
200.00 km (1.00km teren) czas jazdy: 08:43 h AVS:22.94km/h

Postanowiłem, że jak tylko będzie wolny od opadów dzień, to pojadę gdzieś w nieznane. W piątek przejeżdżałem przez Angermunde samochodem i po przeczytaniu później paru rzeczy na Wikipedii uznałem, że to właśnie tutaj zajadę.

Trasa wytyczona wg Google Maps ma 68km w jedną stronę. Jedyny problem to to, że nie wydrukowałem sobie mapy, ani nie wziąłem żadnej choćby kawałek obejmującej trasę. Zabrałem ze jedynie listę miejscowości, przez które będę przejeżdżał. Wcale nie pomogła :) , bo już tuż za granicą za wcześnie skręciłem. Takich złych skrętów było później jeszcze więcej. Ostatecznie pojechałem bardziej lub mniej okrężnie przez Gartz i Schwedt.

Ale nic nie straciłem, bo trasa prowadziła przez malownicze okolice. W prawie każdej wsi znajdowało się mnóstwo zabytkowych budynków: starych magazynów, dworków, kościołów, stajni dla koni, itd. W sumie zrobiłem dzisiaj ponad 240 zdjęć.

Tantow


Kładeczka








Mapa rejonu. Obok był stolik z ławkami i zadaszeniem. Tutaj sobie leżałem w drodze tam i spowrotem.


Pinnow




























Jak zrobiłem „meee”, to obie owce się na mnie spojrzały.


Do Angermunde dojechałem mając na liczniku 83km, czyli +15km w stosunku do zakładanego planu. Albo o czymś nie wiem, albo jest ono jakieś dziwne, bo centrum miasta objechałem szybko. A ogólnie to razem pipidówkami naokoło, które są włączone do niego, Angermunde jest dziewiątym pod względem wielkości powierzchni zabudowy miastem w Niemczech (wg polskiej Wikipedii), a ma tylko 15k mieszkańców.

To już Angermunde i kościół z XIII wieku.








Dziwak.




Budynek o konstrukcji ryglowej. Strasznie dużo tam takich mają i to bez ściemy tylko prawdziwych.






Dworzec kolejowy.










Prawie jak Gocław lub Skolwin. ;)






Posterunek policji.




A tutaj rynek.






Sztywniak.








W drogę powrotną nastał jechać czas. Spróbowałem trasą z kartki. Nie dało rady. :) Coś źle spisałem z monitora chyba.

Koniki. Jak się zatrzymałem, to podeszły do ogrodzenia powiedzieć cześć.






















Teraz najlepsze fotki z całej trasy. Ruiny zamku w Landin z 1862/1863 roku.




Wcale nie pozowane..






Wygląda trochę jak obraz, ale to tylko przypadkowo jakiś niebieski schemat mi się włączył.








Mój profesjonalny sprzęt..


















W Schwedt zakupiłem za 3,39euro Hamburgera Royala Beckona, który był wreszcie bardzo ciepły, a nie zimny jak w polskim McDonald’s-ie. Dobry był, szkoda tylko że niezbyt zdrowy. Ogólnie to w trasie zjadłem jeszcze 6 Snikersów Crancherów i 4 Grześki w czekoladzie.

A to już w Schwedt.




;)


W Gartz obcykałem ruiny kościoła. Pierwotny powstał w XIIIw. W czasie drugiej wojny światowej został zniszczony. Teraz w środku jest pusty plac. W jednej końcowej części stoją zakurzone ławki, w drugiej nie wiem co jest.
















Wieża ma wysokość 37m.




Stamtąd skierowałem się na drogę, którą zwykle jeździłem do Schwedt i tak dojechałem przez las do Mescherin. Później już tylko Gryfino, wioski i sklep. Zatankowałem wodę do bidonów i stwierdziłem, że czuję się tak znakomicie, że dobiję sobie do dwusetki, dlatego powrót z Podjuch był przez Dąbie i przez osiedle Zawadzkiego. Później już tylko kąpiel i kolacja..

No i małe podsumowanie. Fajnie, że sobie zwiedziłem coś nowego. Były momenty, że wmordęwind, który wiał na trasie „do”, stawał się nachalny i dość upierdliwy, ale ogólnie nie było aż tak źle. Duży plus dla siodełka, które tym razem delikatnie mnie potraktowało. Super wygodne nie jest, ale wcześniejsze siodła bije na głowę. Najbardziej bolą mnie mięśnie szyi, ale popracuję nad nimi i będzie ok. Teraz kilka dni na regenerację, a później wypad do Cedynii lub nad morze.
Sobota, 13 września 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>150km

Pętla przez Prenzlau i Schwedt

Rower:
172.92 km (0.00km teren) czas jazdy: 06:39 h AVS:26.00km/h

Zaplanowałem sobie na dzisiaj zrobienie około 150km po szosie z tym, że konkretnie gdzie to nie. Jednak kiedy się obudziłem o jedenastej, czułem się jak po nieprzespanej nocy, a to przez to, że w ramach treningu zasypiania przy hałasie dostałem gratis 2,5h męki od miłośnika napojów alkoholowych z mieszkania w klatce obok – ostro dawał czadu swoim przyjacielem telewizorem do 4:30 nad ranem. Wtedy powiedziałem dość i poszedłem do dużego pokoju, żeby powalić rękoma w ścianę. Pomogło. Od tej pory cisza.

Ok. To był króciutki sielankowy wstęp. Rozwinięcie to rozmowa telefoniczna z Silasem i ustawka na 13:00 u mnie pod domem. Dzwoniłem jeszcze do Kuli i Krzyśka, ale się okazało, że pierwszy już po treningu, a drugi akurat w przeciwną stronę pojechał. No trudno, tak to czasem jest ze spontanami.

Ze względów temperaturowo-pogodowych start nastąpił dopiero kilka minut przed 14:00, ponieważ mieliśmy trochę problem z odpowiednim dobraniem ciuchów, ale jak się okazało przynajmniej ja trafiłem w dziesiątkę.

Ruszyliśmy do Lubieszyna. Po drodze zaliczyłem przed wjazdem na rondo niezłego drifta, kiedy koleś przede mną zawahał się czy aby na pewno chce wjeżdżać. Trochę adrenalinki było.

Z Lubieszyna przed Loecknitz i Brussow w kierunki Prenzlau – naszego pierwszego większego celu podróży. Tutaj popstrykaliśmy trochę fotek. Samo miasteczko jest całkiem, całkiem. Razi natomiast kiepski stan nawierzchni drogowych oraz ścieżki rowerowe robione wybitnie na odczepnego.

W drodze do Prenzlau


W Prenzlau




Skierowaliśmy się na Schwedt.


Byliśmy w nim ok. 18:30. Tutaj nastąpiło pobieżne zwiedzanie. Parę razy już tu byłem, więc nie było jakoś czym się specjalnie zachwycać. Zjedliśmy po kebabie i zakupiliśmy zapasy picia. Później się okazało, że właściwie nawet nie było mi potrzebne, bo zostało mi bardzo dużo wody.


Namówiłem Silasa, żeby zamiast szlakiem Odra-Nysa wracać przez Krajnik Dolny. W sumie dobrze się stało, bo nawierzchnia była tu bardzo znośna i można było bez przeszkód zapodawać, ile tylko sił zostało. Do domu wróciłem o 22:30.

W Krajniku Dolnym


To był fajny wypad, jednak kolejny raz dochodzę do wniosku, że ten nowy SLR nie nadaje się do jazdy. Przed kolejnym większym tripem wywalam go i pakuje z powrotem poklejone taśmą siodło z Wheelera. Oprócz tego brak zastrzeżeń i cały wypad super.

Na sam koniec jeszcze mapka trasy.
Piątek, 22 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, ..>200km, .Trek., zz Foto zz, zz Wakacje zz, ..>150km

Wycieczka do Ciechocinka, Torunia, Kowalewa, Golubia-Dobrzynia

Rower:
202.70 km (0.20km teren) czas jazdy: 08:24 h AVS:24.13km/h

Wycieczka miała być do Ciechocinka i z powrotem. Przewidywany dystans 230km.

Ze bazy wyruszyłem o ~9:00, czyli z godzinnym opóźnieniem w stosunku do planowanego czasu wyjazdu. Jednak tym razem nie był to problem, ponieważ nie musiałem jechać na żadne umówione spotkanie.

Dzisiaj byłem już na slickach i bawiłem się, że mam pseudoszosówkę. Niestety prawda jest taka, że to wciąż tylko mtb i nie ma co liczyć na szybką jazdę jak szosówką.

Trasa mego dzisiejszego tripa leciała przez Kłodawę, Przedecz, Izbicę Kujawską, Osięciny, Ujmę Dolną, Zakrzewo, Aleksandrów Kujawski, aż doprowadziła mnie do Ciechocinka. Po drodze trzaskałem fotki tego, co mi się musiało podobać. Niestety jeśli chodzi o widoki krajobrazów to cieniutko, ale figurek było dosłownie multum, a do nich doszło jeszcze parę kościołów.

Sama trasa prowadziła po dosyć dobrej jakości asfalcie. Większość dróg, jeśli nie wszystkie, to drogi wojewódzkie.

Ciechocinek - miasteczko jest czyściutkie i zadbane, ale to by było na tyle. Co prawda jest dużo odremontowanych budynków, ale i tak całość wydaje się być przereklamowana. Raczej nie przyjechałbym tu na wczasy.

Tężnie

OK. Dość zwierzeń. Miałem w nogach 120km ze 110 teoretycznych km, które powinienem przejechać, gdybym nie minizwiedzanie, a czułem się ekstra. Nie na tyle jednak by chcieć wracać tą samą lub podobną trasą. Bo szczerze mówiąc nie podobały mi się tereny - pola, na nich nie pamiętam co, płasko, względnie czasem faliście, wieś, pięćset metrów przerwy, znowu wieś, zero lasów, nuda po prostu. Jedyny las jaki był, to około sześćdziesiątego kilometra.

Z Ciechocinka wystartowałem na Toruń. Jeszcze tylko za Ciechocinkiem odczekałem aż się podniosą szlabany i ruszyłem dalej mijając około kilometrowy korek samochodów na DK1. :) Dwadzieścia kilometrów z czymś i dotarłem. CPN, znaczy się Shell i stąd na Stare Miasto albo prawie, ale w każdym bądź razie ładne widoki oraz zabytki były.

Prawdopodobny widok na Stare Miasto oraz oficjalnie zatwierdzony, że na most Ernesta MAlinowskiego o długości 997m i rozpiętości przęseł 94,16m, wybudowany w 1872, eksploatowany od 1873.

Nie wiem co to za budowla, ale mi się podoba.

Z Torunia ruszyłem w kierunku miejscowości, w której trzy razy grałem w turnieju szachowym - Kowalewo Pomorskie. Dojechałem bezpiecznie.

Następny kierunek to Golub-Dobrzyń. Można powiedzieć, że tutaj dopadł mnie kryzys i to drugi już. Pierwszy na trasie do Kowalewa. Nie było to coś nagłego i strasznego. Raczej stopniowo postępujące zmęczenie. Szybko zjadłem dwa banany, ale trochę mało mi było. No nic.

Dotarłem pod zamek. Wygląda naprawdę okazale. Tak samo widok ze wzgórza na miasteczko.

W tle zamek w Golubiu-Dobrzyniu

Powrót do domu samochodem.
Sobota, 2 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>200km, ..>150km

Wycieczka do Międzyzdrojów

Rower:
242.07 km (0.60km teren) czas jazdy: 08:56 h AVS:27.10km/h

Sam nie wiem od czego zacząć. Geneza wypadu była taka, że przynajmniej ja chciałem ustanowić nowy rekord i sprawdzić czy dam radę okrążyć Zalew. Dzisiaj już wiem, że na luzie tak, jednak musiałbym ukraść Trekowi siodło. Zrobi się.

Anyways, z pierwotnie chętnych na wyprawę, zostało 75% podstawowego "składu". A nasza ekipa to: Tomek, Silas i ja.

Wyruszyliśmy z lewobrzeża o nie pamiętam której godzinie, ale około dziewiątej. Gdy dojechaliśmy do Wolina, miałem AVS=29km/h, a Tomek jeszcze trochę więcej. Tutaj straciliśmy kilkanaście minut na oglądanie festynu, etc. Łaziło trochę kolesi poprzebieranych w starodawne stroje Wikingów. Pstryknąłem parę fot i pojechaliśmy dalej.

Ruszyliśmy na Międzyzdroje. Jako, że byliśmy jeszcze mocno świeży i jechało się bardzo dobrze, przycisnąłem trochę. Trochę zbyt mocno. :) Efektem takiej jazdy było, to że do Międzyzdrojów dojechaliśmy robiąc ponad 120km (ja i Silas) z AVS>29kh/h i wydłużając sobie drogę o jakieś 10km, bowiem jadący na końcu naszej grupki Silas w pewnym momencie zatrzymał się, żeby obczaić mapę i nawet podobno krzyczał, że to robi, jednak nie słyszeliśmy go i zasuwaliśmy dalej. Kiedy się zorientowaliśmy, że jest jakieś 500m za nami, przyspieszyliśmy, żeby jeszcze bardziej mu uciec. ;)

W Międzyzdrojach spędziliśmy trochę czasu. Odpoczynek i fotki na molo, fotki na promenadzie, klapnięcie na ławce w parku, kebaby. Na krajowej trójce byliśmy o wpół do siedemnastej i znów ostro cisnęliśmy. Wracaliśmy inna drogą. Inaczej do Wolina i inaczej z Wolina. Trochę zaczęliśmy przygasać, ale to głównie zasługa niewygodnych siodełek. Mój tyłek przeżywał istne tortury.. Na szczęście na poprawę humorów spadł deszcz. Ulewa to to nie była, ale padało przez 10km.

W drodze powrotnej wieźliśmy się w przeważającej większości na kole Tomka.

Ostatecznie do domu dojechałem chyba dwadzieścia minut po dwudziestej drugiej. Wcześniej rozstaliśmy się z Tomkiem w Zdrojach, a z Silasem pożegnałem się na Jagiellońskiej i zdecydowałem, że dobiję jeszcze trochę km. Dziesięć. Później pomyślałem sobie, że po co się niepotrzebnie katować na niewygodnym siodle, lepiej wracać. Swoje wiem. Teraz wygodne siodło trzeba w końcu upolować. Wróciłem więc.

Gdy dotarłem do domu byłem taki najedzony, że nawet nic nie tknąłem, co akurat dobrze świadczy o tym, że tankowałem organizmowi tyle paliwa, ile potrzebował.

Jeszcze na koniec małe podsumowanie: super wypad, wyrównana ekipa, miejscami także wyrównany asfalt. Dwieście km to łatwizna.

Poniżej fotki z wypadu.

To jeszcze w drodze do celu


Przystanek Wolin

Fajna droga. Znakiem zakazu oznakowana najprawdopodobniej tylko z jednej strony. Nie żebyśmy się czuli z tego powodu w jakiś sposób onieśmieleni (vide Silas :))

Nad Morzem.. Bałtyckim zresztą

Silas

Tomek

Ja

Moja szosa

Miła niespodzianka nawet. :)

Aby przeczytać relację Tomka kliknij tutaj.
Sobota, 13 października 2007Kategoria .Bridgestone., ..>100km, ..>200km, zz Foto zz, ..>150km

Wycieczka do Gryfic

Rower:Bridgestone
226.30 km (0.00km teren) czas jazdy: 09:23 h AVS:24.12km/h

Uf, to był dopiero dzień. Najpierw o 7 pobudeczka, śniadanko, szybkie roweru szykowanko, ubieranko i na 8oo byłem na pl. Kościuszki. Oczywiście Silas zaspał, więc pojechałem do niego do domu i obudziłem wszystkich. :D I ponad 30 minut w plecy.

Oczekiwanie na klatce


W końcu wyszedł, zatankowaliśmy bidony do pełna i ruszyliśmy. Oficjalnie zatwierdzony plan był taki, że jedziemy do Gryfic, tam wchodzę popatrzeć na turniej szachowy, następnie jedziemy nad morze, np. do Mrzeżyna, wracamy do Gryfic i o 19:55 łapiemy szynobusa, ale jednak trochę nie wyszło. :)

Jechaliśmy przez Dąbie, dalej Goleniów, Nowogard, Płoty aż dojechaliśmy do Gryfic. Po drodze kilka małych przystanków na oddanie ciekłej energii w lesie i pstryknięcie fot. Podjechaliśmy na salę gry, wszedłem, pogadałem i zniknęliśmy pozwiedzać miasto i zakupić bilety. Tutaj na szczęście okazało się, że kasy nieczynne, rozkład jazdy zupełnie inny, niż ten w internecie (Silent sprawdzał :D ) i najlepsze: nie jedziemy nad morze, tylko wracamy bikami przez Golczewo do Szczecina! Zahaczyliśmy jeszcze raz o salę gry i najedzeni wyjechaliśmy.

Gdzieś na trasie


W Płotach




Gryfice




Droga powrotna była całkiem ok. Około 120km miałem dosyć długotrwały kryzys, ale kiedy przeszedł można było dalej jechać normalnie. Do Szczecina dotarliśmy około godziny 20, ale oczywiście stuknęliśmy jeszcze około dwudziestkę po mieście, co dało mi końcowy dystans 222km, a Silentowi o 6 mniej. ;-)

Ogólnie wypad udany, chociaż niezbyt ciekawy. Słaby stan dróg oraz niewielka ilość atrakcji to jednak nie to, co lubię.

Dobra, kończę, bo mi głowa daje się we znaki po całym dniu, a i tak pewnie nikt tego nie czyta. :-)
Sobota, 6 października 2007Kategoria .Bridgestone., ..>100km, zz Foto zz, ..>150km

Pętla przez Ueckermunde i Torgelow

Rower:Bridgestone
183.50 km (0.00km teren) czas jazdy: 07:30 h AVS:24.47km/h

Wypad z Silasem. Spod mojego domu do Lubieszyna, dalej Loeknitz, stąd odbicie na północ i przez Hintersee do Egesin i docelowo do Uekckermunde. Stąd zawrotka i powrót przez Torgelow i Pasewalk, a potem jeszcze dodatkowe 20klocki z czymś po mieście, żeby jakiś fajny rekord wyszedł. I wyszedł. Aż nie mam siły już nic pisać. Sporo fajnych fot porobiliśmy. I uwaga, okazuje się, że niegazowana woda Arctic w wersji półtoralitrowej w Niemieckiej Republice Demokratycznej może kosztować 6,84zł sic! A tak w ogóle to to był najlepsiejszy wypad w moim życiu – ładne i czyściutkie widoki, nieznane tereny, dużo kilometrów, powrót w nocy. Po prostu bajka..

Niedaleko za Loecknitz


Owce w trwodze - najwyraźniej nie lubią hałasu przejeżdżających samochodów. A może to kozy? ;)




Hintersee, czyli pierwsze niewyrobione jeszcze próby pozowania do zdjęć z rowerem na pionowo ;)


W drodze do Eggesin


Smacznego! :)


Eggesin



Ueckermunde – cel naszej podróży
















Szamanie, Silas jeszcze dokańcza, a ja w tym czasie robię fotki swojego krocza ;)


Kontrapas, czyli takie coś, z takim czymś, bez takiego czegoś – w Szczecinie tego nie uświadczysz..


Całkiem ciekawa rura spustowa


Nad Zalewem Szczecińskim






To na pewno przez te fale.. ;)






W drodze powrotnej przez Torgelow

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl