Wpisy archiwalne w kategorii
zz Foto zz
Dystans całkowity: | 31368.84 km (w terenie 3988.66 km; 12.72%) |
Czas w ruchu: | 1527:04 |
Średnia prędkość: | 20.54 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 198 (105 %) |
Maks. tętno średnie: | 141 (75 %) |
Suma kalorii: | 159449 kcal |
Liczba aktywności: | 438 |
Średnio na aktywność: | 71.62 km i 3h 29m |
Więcej statystyk |
Środa, 12 sierpnia 2009Kategoria ..>100km, zz Foto zz
Wycieczka do Ueckermunde
Rower:
Bridgestone133.52 km (0.00km teren) czas jazdy: 05:28 h AVS:24.42km/h
Dzisiaj pojechaliśmy sobie z Tomkiem obejrzeć tereny znajdujące się po niemieckiej stronie na północ od Szczecina. Trasą tą miałem okazję jechać już parokrotnie, dlatego prawie nie robiłem zdjęć po drodze.
Kościół w Eggesin.

Pilotowałem za to. Znakomicie zresztą - błądziliśmy, że hej. Nie udało nam się odnaleźć nawet na samym końcu Zalewu Szczecińskiego. ;) No, ale jak to mawiał Zagłoba: nic to.
Zobaczyliśmy sobie za to opuszczanie mostu zwodzonego.



Oprócz tego udało mi się ujechać żeliwną świnię.

W Netto w Eggesin w drodze powrotnej zatankowaliśmy bidony i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Rozpoczęła się ostra zapierdalanka. Tomek to kox, na swoich długich zmianach cisnął cały czas >35km/h, a ja tylko ledwo siedziałem na kole. Od Eggesin do Pilchowa AVS>32km/h.
Za Dobieszczynem wyprzedziliśmy jakiegoś młodego kolarza, ale po niecałych 2km na kole odpadł, więc przyspieszyliśmy jeszcze bardziej. ;)
Rozdzieliliśmy się na placu Sprzymierzonych. Wycieczka fajna, tylko trochę za krótka, choć biorąc pod uwagę tempo to dla mnie nawet dobrze.
Kościół w Eggesin.

Pilotowałem za to. Znakomicie zresztą - błądziliśmy, że hej. Nie udało nam się odnaleźć nawet na samym końcu Zalewu Szczecińskiego. ;) No, ale jak to mawiał Zagłoba: nic to.
Zobaczyliśmy sobie za to opuszczanie mostu zwodzonego.



Oprócz tego udało mi się ujechać żeliwną świnię.

W Netto w Eggesin w drodze powrotnej zatankowaliśmy bidony i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Rozpoczęła się ostra zapierdalanka. Tomek to kox, na swoich długich zmianach cisnął cały czas >35km/h, a ja tylko ledwo siedziałem na kole. Od Eggesin do Pilchowa AVS>32km/h.
Za Dobieszczynem wyprzedziliśmy jakiegoś młodego kolarza, ale po niecałych 2km na kole odpadł, więc przyspieszyliśmy jeszcze bardziej. ;)
Rozdzieliliśmy się na placu Sprzymierzonych. Wycieczka fajna, tylko trochę za krótka, choć biorąc pod uwagę tempo to dla mnie nawet dobrze.
Niedziela, 9 sierpnia 2009Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz
Wycieczka do Schwedt
Rower:
Bridgestone124.26 km (1.10km teren) czas jazdy: 04:30 h AVS:27.61km/h
Miałem nie jechać, ale jednak mimo powrotu do domu o 5 nad ranem, perspektywa jazdy w większej grupie zwyciężyła. Wstałem o 8:20, zjadłem śniadanie, napełniłem bidony i o 9:07 ruszyłem na rondo w Zdrojach.
Tuż przed końcem ostatniego mostu czy tam wiaduktu pękła mi szprycha w przednim kole. Dzięki temu mogłem zaprezentować, jak profesjonalnie wycentrować koło. :D
Przed startem.

Ruszyliśmy około 9:30. Najpierw spokojnie.



Przed sklepem w Gryfinie.


Bruk w Mescherin. Feee...

Właściwie jechaliśmy na lajcie aż do Gartz. Tutaj po wjeździe na szlak rowerowy poszedł niezły zaciąg. Niby tylko kilka km, ale czuję go do tej pory. ;)
Odpoczynek.
Dalej było znowu trochę spokojniej. Do Schwedt i Krajnika Dolnego miałem AVS 28km/h.
Do samego miasta nie wjeżdżaliśmy, co mnie trochę zdziwiło, ale to i dobrze, bo miałem już okazję być tu wiele razy.
W Krajniku zatankowaliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Acha, bo prawie zapomniałem. Jeszcze przed samym dojazdem do granicy Mateusz (mm85) fajnie wszystkich nastraszył włączając przedni hamulec, co zaskutkowało zahaczeniem o siebie paru opon i fajnym zygzakiem. Ale dzięki temu przynajmniej mieliśmy przez jakiś czas spokój z wyprzedzaniem nas przez samochody. :)

W czasie powrotu na odcinku w pobliżu Schwedt poszedł kolejny zaciąg. Mieliśmy z Tomkiem łatwiej, bo byliśmy na szosach. Oderwaliśmy się i mówię „chodź się schowamy”. Taki przedni żarcik. ;) Trochę nie wyszło, bo jak w końcu zjechałem na bok, Tomek pojechał dalej prosto, a ja potem musiałem potem gonić za grupą. :D
A potem był piękny most.







Niestety na fotkę bika już mi nie starczyło amperosekund..


W Mescherin.





Dojechaliśmy do Mescherin i się rozdzieliliśmy. Grupa mniej dzielna pojechała przez Gryfino. Grupa bardziej waleczna przez Rosówek. Od mojej grupki odłączyłem się koło KFC na Mieszka I.
Było fajnie. Dzięki mm85 i Woberowi panowała radosna dziecięca atmosfera. Nic tylko jechać. A niektórzy, co nie weszli na forum (pozdro Silas;)), nic o wypadzie nie wiedzieli, a było na trzech napisane. :)
Tuż przed końcem ostatniego mostu czy tam wiaduktu pękła mi szprycha w przednim kole. Dzięki temu mogłem zaprezentować, jak profesjonalnie wycentrować koło. :D
Przed startem.

Ruszyliśmy około 9:30. Najpierw spokojnie.



Przed sklepem w Gryfinie.


Bruk w Mescherin. Feee...

Właściwie jechaliśmy na lajcie aż do Gartz. Tutaj po wjeździe na szlak rowerowy poszedł niezły zaciąg. Niby tylko kilka km, ale czuję go do tej pory. ;)
Odpoczynek.

Dalej było znowu trochę spokojniej. Do Schwedt i Krajnika Dolnego miałem AVS 28km/h.
Do samego miasta nie wjeżdżaliśmy, co mnie trochę zdziwiło, ale to i dobrze, bo miałem już okazję być tu wiele razy.
W Krajniku zatankowaliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Acha, bo prawie zapomniałem. Jeszcze przed samym dojazdem do granicy Mateusz (mm85) fajnie wszystkich nastraszył włączając przedni hamulec, co zaskutkowało zahaczeniem o siebie paru opon i fajnym zygzakiem. Ale dzięki temu przynajmniej mieliśmy przez jakiś czas spokój z wyprzedzaniem nas przez samochody. :)

W czasie powrotu na odcinku w pobliżu Schwedt poszedł kolejny zaciąg. Mieliśmy z Tomkiem łatwiej, bo byliśmy na szosach. Oderwaliśmy się i mówię „chodź się schowamy”. Taki przedni żarcik. ;) Trochę nie wyszło, bo jak w końcu zjechałem na bok, Tomek pojechał dalej prosto, a ja potem musiałem potem gonić za grupą. :D
A potem był piękny most.







Niestety na fotkę bika już mi nie starczyło amperosekund..


W Mescherin.





Dojechaliśmy do Mescherin i się rozdzieliliśmy. Grupa mniej dzielna pojechała przez Gryfino. Grupa bardziej waleczna przez Rosówek. Od mojej grupki odłączyłem się koło KFC na Mieszka I.
Było fajnie. Dzięki mm85 i Woberowi panowała radosna dziecięca atmosfera. Nic tylko jechać. A niektórzy, co nie weszli na forum (pozdro Silas;)), nic o wypadzie nie wiedzieli, a było na trzech napisane. :)
Piątek, 7 sierpnia 2009Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz
Wycieczka do Prenzlau
Rower:
Bridgestone133.02 km (1.60km teren) czas jazdy: 05:38 h AVS:23.61km/h
Na dzisiaj sobie zaplanowałem spokojną wycieczkę do Prenzlau. Wyruszyłem ok. 15:30, a wróciłem kilka minut po 22:00. Trasę wyznaczyłem na Google Maps i starałem się jej trzymać, trochę tylko zmieniając. Za Loecknitz dałem ciała, bo w drodze na Brüssow pojechałem boczną po bruku i szutrze, przez co musiałem trochę prowadzić.



Dalej już nawierzchnia w porządku.


W samym pobliżu Prenzlau jedynie trochę dziur w asfalcie, który i tak jest w lepszej kondycji niż polski, więc wciąż było wygodnie.
W Prenzlau.

Bateria żelbetowych silosów w Prenzlau.

Bateria stalowych silosów w Prenzlau. ;)

Fragment murów miejskich z wieżą wartowniczą.


Jakiś kościół.

A ten mi się strasznie podoba.







Ten też..

Porobiłem trochę zdjęć i pojechałem w drogę powrotną. Ale znowu troszkę się pomyliłem, więc kawałek się cofnąłem. Droga powrotna była deczko upierdliwa, ponieważ musiałem oszczędzać picie, które się kończyło. Zatankowałem dopiero w Kołbaskowie.
Kościół w Randowtal.

Kościół w Sommersdorf.

A to jest jezioro w Penkun.

Szosa za Tantow.

Wiatraki też.

Księżyc za Kołbaskowem.

W ogóle to już jeden z końcowych wypadów na obecnym napędzie, który jest już na tyle zajechany, że kiedy jadę na stojąco, to tylko oczekuję kiedy przeskoczy.



Dalej już nawierzchnia w porządku.


W samym pobliżu Prenzlau jedynie trochę dziur w asfalcie, który i tak jest w lepszej kondycji niż polski, więc wciąż było wygodnie.
W Prenzlau.

Bateria żelbetowych silosów w Prenzlau.

Bateria stalowych silosów w Prenzlau. ;)

Fragment murów miejskich z wieżą wartowniczą.


Jakiś kościół.

A ten mi się strasznie podoba.







Ten też..

Porobiłem trochę zdjęć i pojechałem w drogę powrotną. Ale znowu troszkę się pomyliłem, więc kawałek się cofnąłem. Droga powrotna była deczko upierdliwa, ponieważ musiałem oszczędzać picie, które się kończyło. Zatankowałem dopiero w Kołbaskowie.
Kościół w Randowtal.

Kościół w Sommersdorf.

A to jest jezioro w Penkun.

Szosa za Tantow.

Wiatraki też.

Księżyc za Kołbaskowem.

W ogóle to już jeden z końcowych wypadów na obecnym napędzie, który jest już na tyle zajechany, że kiedy jadę na stojąco, to tylko oczekuję kiedy przeskoczy.
Wtorek, 4 sierpnia 2009Kategoria zz Foto zz, .Trek., ..>100km
Północne okolice Puszczy Wkrzańskiej
Rower:
Trek112.31 km (32.90km teren) czas jazdy: 05:35 h AVS:20.12km/h
Witajcie, Drodzy Czytelnicy!
Jak widzicie strona rozwija się z zaskakująco szybkim tempie. Wspólnie dokonaliśmy już ponad 3000 wejść. Ach, jakże to dużo i jakże to cudowne! A oto najświeższa relacja:
Dzisiaj jeździłem pierwszy raz z Mateuszem=mm85. Ustawiliśmy się na 9:00 na Głębokim. Lubię tak wcześnie sobie wstać i wyjść na rower. Szkoda, że nie wszystkie śpiochy tak potrafią. No, ale nieważne. Ruszyliśmy czerwonym szlakiem przez Bartoszewo i w Tanowie zjechaliśmy z niego. Dalej kontynuowaliśmy asfaltem przez jakieś 4,5km, po czym wjechaliśmy do lasu.
Musieliśmy sobie wciskać dużo kitu, żeby się oszukać, że jesteśmy uczestnikami wyprawy, którą można nazwać esencją MTB (kto z lewobrzeża i zna Puszczę Wkrzańską, ten pewnie zakumał). Piach na przemian z piaskiem, to nie jest to, co lubię najbardziej (kto z prawobrzeża teraz też już musiał zakumać; jeśli jednak nie zakumałeś do teraz, niezależnie gdzie mieszkasz, to znaczy, że lubisz piach i piasek). Po około 3km dojechaliśmy do czerwonego szlaku. Akurat tutaj kończyła się jego asfaltowa część i w prawo szedł szlak zielony, a czerwony dalej po szutrze. My wybraliśmy szuter.
Około 3km dalej na chwilę zboczyliśmy z trasy, żeby zobaczyć Jezioro Piaski i Piaskową Górę (37 m.n.p.m.).







Następnie nieoznakowaną ścieżką tuż obok czerwonego szlaku, która wkrótce się znów z nim pokryła do asfaltowej drogi łączącej Myślibórz Wlk. z Trzebieżą.
Skręciliśmy na Myślibórz, a następnie na beznadziejny asfalt w kierunku Nowego Warpna. Jeszcze jakieś 5km i wjechaliśmy znowu w teren zmierzając na zachód do granicy. Okazuje się, że stary mostek, którego nie miałem przyjemności zobaczyć został zamieniony na nowy, murowany.






Na chwilę zawitaliśmy w Rieth.



I powrót do drogi asfaltowej, a stąd już tylko kawałek do Nowego Warpna. W Karsznie (dzielnica) zobaczyliśmy ryglowy kościół rzymskokatolicki z 1793 roku.



Później znaleźliśmy pałacyk, który można zobaczyć pod linkiem tutaj:
Brama była otwarta, więc wjechaliśmy do środka. Tabliczka na budynku poinformowała nas o tym, iż jest to filia Książnicy Pomorskiej w Nowym Warpnie, natomiast pan konserwator lub majster, lub ktoś w tym guście dał nam do zrozumienia, żebyśmy sobie stąd pojechali, bo tu jest wstęp wzbroniony i więcej nie przyjeżdżali. Na pytanie czy gdzieś coś jest napisane o tym zakazie wstępu, odparł, że na bramie, po czym obrócił jej drzwi o 90* i powiedział coś w stylu „O, teraz widać”. :) A potem się dziwi, że ludzie sięgają po nikotynę i alkohol, jak im się zamyka dostęp do wiedzy i mądrości zawartych na kartach książek..
Do samego centrum Warpna nie dojeżdżaliśmy. Skręciliśmy na Miroszewo.




Stąd jechaliśmy po żelbetowych płytach, zapewne układanych przez Niemców;), aż do Brzózek. Po drodze spotkaliśmy przyczepę kempingową jakiegoś dziwaka. Zrobił sobie z tego dom. Przed wejściem miał ustawioną wiatę z namiotu. Kawałek dalej był rozstawiony jakiś namiot. Oczywiście wszystko na dziko.
W Brzózkach standardowo wstrętny bruk.

A ja już na zgonie jechałem, więc jak tylko się zaczął asfalt jedyne co mogłem zrobić, to usiąść Mateuszowi na kole i pokornie chować się przed wiatrem. A Mateusz tymczasem rozpoczął ostrą zapierdalankę, która trwała aż do dawnych terenów fabryki benzyny syntetycznej.







Stamtąd pojechaliśmy zobaczyć dinozaury.

Dalej już tylko powrót do domu. Do Siedlic, a stąd dojazd na czerwony szlak. Rozdzieliliśmy się na skrzyżowaniu z zielonym szlakiem i wróciłem sobie przez Warszewo, Niebuszewo i centrum do domu.
Jak widzicie strona rozwija się z zaskakująco szybkim tempie. Wspólnie dokonaliśmy już ponad 3000 wejść. Ach, jakże to dużo i jakże to cudowne! A oto najświeższa relacja:
Dzisiaj jeździłem pierwszy raz z Mateuszem=mm85. Ustawiliśmy się na 9:00 na Głębokim. Lubię tak wcześnie sobie wstać i wyjść na rower. Szkoda, że nie wszystkie śpiochy tak potrafią. No, ale nieważne. Ruszyliśmy czerwonym szlakiem przez Bartoszewo i w Tanowie zjechaliśmy z niego. Dalej kontynuowaliśmy asfaltem przez jakieś 4,5km, po czym wjechaliśmy do lasu.
Musieliśmy sobie wciskać dużo kitu, żeby się oszukać, że jesteśmy uczestnikami wyprawy, którą można nazwać esencją MTB (kto z lewobrzeża i zna Puszczę Wkrzańską, ten pewnie zakumał). Piach na przemian z piaskiem, to nie jest to, co lubię najbardziej (kto z prawobrzeża teraz też już musiał zakumać; jeśli jednak nie zakumałeś do teraz, niezależnie gdzie mieszkasz, to znaczy, że lubisz piach i piasek). Po około 3km dojechaliśmy do czerwonego szlaku. Akurat tutaj kończyła się jego asfaltowa część i w prawo szedł szlak zielony, a czerwony dalej po szutrze. My wybraliśmy szuter.
Około 3km dalej na chwilę zboczyliśmy z trasy, żeby zobaczyć Jezioro Piaski i Piaskową Górę (37 m.n.p.m.).







Następnie nieoznakowaną ścieżką tuż obok czerwonego szlaku, która wkrótce się znów z nim pokryła do asfaltowej drogi łączącej Myślibórz Wlk. z Trzebieżą.
Skręciliśmy na Myślibórz, a następnie na beznadziejny asfalt w kierunku Nowego Warpna. Jeszcze jakieś 5km i wjechaliśmy znowu w teren zmierzając na zachód do granicy. Okazuje się, że stary mostek, którego nie miałem przyjemności zobaczyć został zamieniony na nowy, murowany.






Na chwilę zawitaliśmy w Rieth.



I powrót do drogi asfaltowej, a stąd już tylko kawałek do Nowego Warpna. W Karsznie (dzielnica) zobaczyliśmy ryglowy kościół rzymskokatolicki z 1793 roku.



Później znaleźliśmy pałacyk, który można zobaczyć pod linkiem tutaj:
Brama była otwarta, więc wjechaliśmy do środka. Tabliczka na budynku poinformowała nas o tym, iż jest to filia Książnicy Pomorskiej w Nowym Warpnie, natomiast pan konserwator lub majster, lub ktoś w tym guście dał nam do zrozumienia, żebyśmy sobie stąd pojechali, bo tu jest wstęp wzbroniony i więcej nie przyjeżdżali. Na pytanie czy gdzieś coś jest napisane o tym zakazie wstępu, odparł, że na bramie, po czym obrócił jej drzwi o 90* i powiedział coś w stylu „O, teraz widać”. :) A potem się dziwi, że ludzie sięgają po nikotynę i alkohol, jak im się zamyka dostęp do wiedzy i mądrości zawartych na kartach książek..
Do samego centrum Warpna nie dojeżdżaliśmy. Skręciliśmy na Miroszewo.




Stąd jechaliśmy po żelbetowych płytach, zapewne układanych przez Niemców;), aż do Brzózek. Po drodze spotkaliśmy przyczepę kempingową jakiegoś dziwaka. Zrobił sobie z tego dom. Przed wejściem miał ustawioną wiatę z namiotu. Kawałek dalej był rozstawiony jakiś namiot. Oczywiście wszystko na dziko.
W Brzózkach standardowo wstrętny bruk.

A ja już na zgonie jechałem, więc jak tylko się zaczął asfalt jedyne co mogłem zrobić, to usiąść Mateuszowi na kole i pokornie chować się przed wiatrem. A Mateusz tymczasem rozpoczął ostrą zapierdalankę, która trwała aż do dawnych terenów fabryki benzyny syntetycznej.







Stamtąd pojechaliśmy zobaczyć dinozaury.

Dalej już tylko powrót do domu. Do Siedlic, a stąd dojazd na czerwony szlak. Rozdzieliliśmy się na skrzyżowaniu z zielonym szlakiem i wróciłem sobie przez Warszewo, Niebuszewo i centrum do domu.
Piątek, 31 lipca 2009Kategoria ..>100km, ..>200km, zz Foto zz, ..>150km
Pętla wokół Zalewu Kamieńskiego
Rower:
Bridgestone230.00 km (3.00km teren) czas jazdy: 09:23 h AVS:24.51km/h
Dzisiaj wyjechałem ponad dwie godziny wcześniej niż ostatnio, bo około 9:50. Zaplanowałem sobie pętlę wokół Zalewu Kamieńskiego przez Goleniów, Golczewo, Kamień Pomorski, Dziwnówek, Wolin i powrót przez Stepnicę do Szczecina. Taką też trasę pokonałem.
Miało być łatwo, jak ostatnio, a było ciężko. Zjadłem duże śniadanie i nie miałem ochoty pojadać w trakcie jazdy. Do tego piłem też dość niewiele, biorąc pod uwagę, że temperatura była większa od zapowiadanej na meteo , a słoneczko prażyło. W efekcie ostatnie 100km ledwo się czołgałem.
I jeszcze jeden minus to nawierzchnia. Droga do Golczewa to jest masakra, gorzej niż szczecińskie śmieszki rowerowe. Tylko dla mtb i to fulla. Serio. Nie koloryzuje. W drodze powrotnej ze Stepnicy chcąc jechać jakimiś bocznymi drogami, musiałem w efekcie ślimaczyć się po betonowych płytach, a później po żużlu. :D
Ale co zobaczyłem, to moje. Tylko, że.. za wiele ciekawych widoków nie było. Chyba jedynie Kamień Pomorski należy do ładnych miejscowości spośród tych przez, które dzisiaj jechałem, a akurat do miasta nie zajeżdżałem.
Sam ruch, jaki mi towarzyszył na drogach był bardzo skromny. Do Goleniowa trochę samochodów było, tak jak zwykle, ale od Goleniowa już puściutko, jeden samochód na kilka, kilkanaście minut. I tak aż do Golczewa. Potem wjechałem na DW, nie była to odnoga żadnej DK, więc ruch mniejszy lub porówna z tym na trasie do Goleniowa. Od Kamienia Pomorskiego do Dziwnówka za to było ostro. A później już do końca spokojnie raczej.
Golczewo



Dziwnówek






Szybki niebieki rower.

Dziwnów






Wolin



Nie wiem jak to prawidłowo nazwać, ale ten most ma obracane przęsło, tak żeby statki mogły przepływać.



Zawsze w okolicy końca lipca i początku sierpnia odbywają się w Wolinie plenerowy festiwal. Uczestnicy przebierając się w starodawne stroje i bawią w Wikingów. Wszystko przy czuwaniu strażaków.



Widok z mostku na kanał irygacyjny w okolicy Moracza i Komarowa

Właśnie w takie coś się tam wpakowałem. Później płyty były jeszcze gorsze, bo z otworami.. Całe szczęście, że w Komarowie był czynny sklep, bo bym wykitował z pragnienia. Nie pamiętam czy w sklepie była lodówka. :)


Miało być łatwo, jak ostatnio, a było ciężko. Zjadłem duże śniadanie i nie miałem ochoty pojadać w trakcie jazdy. Do tego piłem też dość niewiele, biorąc pod uwagę, że temperatura była większa od zapowiadanej na meteo , a słoneczko prażyło. W efekcie ostatnie 100km ledwo się czołgałem.
I jeszcze jeden minus to nawierzchnia. Droga do Golczewa to jest masakra, gorzej niż szczecińskie śmieszki rowerowe. Tylko dla mtb i to fulla. Serio. Nie koloryzuje. W drodze powrotnej ze Stepnicy chcąc jechać jakimiś bocznymi drogami, musiałem w efekcie ślimaczyć się po betonowych płytach, a później po żużlu. :D
Ale co zobaczyłem, to moje. Tylko, że.. za wiele ciekawych widoków nie było. Chyba jedynie Kamień Pomorski należy do ładnych miejscowości spośród tych przez, które dzisiaj jechałem, a akurat do miasta nie zajeżdżałem.
Sam ruch, jaki mi towarzyszył na drogach był bardzo skromny. Do Goleniowa trochę samochodów było, tak jak zwykle, ale od Goleniowa już puściutko, jeden samochód na kilka, kilkanaście minut. I tak aż do Golczewa. Potem wjechałem na DW, nie była to odnoga żadnej DK, więc ruch mniejszy lub porówna z tym na trasie do Goleniowa. Od Kamienia Pomorskiego do Dziwnówka za to było ostro. A później już do końca spokojnie raczej.
Golczewo



Dziwnówek






Szybki niebieki rower.

Dziwnów






Wolin



Nie wiem jak to prawidłowo nazwać, ale ten most ma obracane przęsło, tak żeby statki mogły przepływać.



Zawsze w okolicy końca lipca i początku sierpnia odbywają się w Wolinie plenerowy festiwal. Uczestnicy przebierając się w starodawne stroje i bawią w Wikingów. Wszystko przy czuwaniu strażaków.



Widok z mostku na kanał irygacyjny w okolicy Moracza i Komarowa

Właśnie w takie coś się tam wpakowałem. Później płyty były jeszcze gorsze, bo z otworami.. Całe szczęście, że w Komarowie był czynny sklep, bo bym wykitował z pragnienia. Nie pamiętam czy w sklepie była lodówka. :)



Niedziela, 26 lipca 2009Kategoria ..>100km, ..>200km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>150km
Wycieczka do Angermunde
Rower:
Bridgestone200.00 km (1.00km teren) czas jazdy: 08:43 h AVS:22.94km/h
Postanowiłem, że jak tylko będzie wolny od opadów dzień, to pojadę gdzieś w nieznane. W piątek przejeżdżałem przez Angermunde samochodem i po przeczytaniu później paru rzeczy na Wikipedii uznałem, że to właśnie tutaj zajadę.
Trasa wytyczona wg Google Maps ma 68km w jedną stronę. Jedyny problem to to, że nie wydrukowałem sobie mapy, ani nie wziąłem żadnej choćby kawałek obejmującej trasę. Zabrałem ze jedynie listę miejscowości, przez które będę przejeżdżał. Wcale nie pomogła :) , bo już tuż za granicą za wcześnie skręciłem. Takich złych skrętów było później jeszcze więcej. Ostatecznie pojechałem bardziej lub mniej okrężnie przez Gartz i Schwedt.
Ale nic nie straciłem, bo trasa prowadziła przez malownicze okolice. W prawie każdej wsi znajdowało się mnóstwo zabytkowych budynków: starych magazynów, dworków, kościołów, stajni dla koni, itd. W sumie zrobiłem dzisiaj ponad 240 zdjęć.
Tantow

Kładeczka




Mapa rejonu. Obok był stolik z ławkami i zadaszeniem. Tutaj sobie leżałem w drodze tam i spowrotem.

Pinnow














Jak zrobiłem „meee”, to obie owce się na mnie spojrzały.

Do Angermunde dojechałem mając na liczniku 83km, czyli +15km w stosunku do zakładanego planu. Albo o czymś nie wiem, albo jest ono jakieś dziwne, bo centrum miasta objechałem szybko. A ogólnie to razem pipidówkami naokoło, które są włączone do niego, Angermunde jest dziewiątym pod względem wielkości powierzchni zabudowy miastem w Niemczech (wg polskiej Wikipedii), a ma tylko 15k mieszkańców.
To już Angermunde i kościół z XIII wieku.




Dziwak.


Budynek o konstrukcji ryglowej. Strasznie dużo tam takich mają i to bez ściemy tylko prawdziwych.



Dworzec kolejowy.





Prawie jak Gocław lub Skolwin. ;)



Posterunek policji.


A tutaj rynek.



Sztywniak.




W drogę powrotną nastał jechać czas. Spróbowałem trasą z kartki. Nie dało rady. :) Coś źle spisałem z monitora chyba.
Koniki. Jak się zatrzymałem, to podeszły do ogrodzenia powiedzieć cześć.











Teraz najlepsze fotki z całej trasy. Ruiny zamku w Landin z 1862/1863 roku.


Wcale nie pozowane..



Wygląda trochę jak obraz, ale to tylko przypadkowo jakiś niebieski schemat mi się włączył.




Mój profesjonalny sprzęt..









W Schwedt zakupiłem za 3,39euro Hamburgera Royala Beckona, który był wreszcie bardzo ciepły, a nie zimny jak w polskim McDonald’s-ie. Dobry był, szkoda tylko że niezbyt zdrowy. Ogólnie to w trasie zjadłem jeszcze 6 Snikersów Crancherów i 4 Grześki w czekoladzie.
A to już w Schwedt.


;)

W Gartz obcykałem ruiny kościoła. Pierwotny powstał w XIIIw. W czasie drugiej wojny światowej został zniszczony. Teraz w środku jest pusty plac. W jednej końcowej części stoją zakurzone ławki, w drugiej nie wiem co jest.








Wieża ma wysokość 37m.


Stamtąd skierowałem się na drogę, którą zwykle jeździłem do Schwedt i tak dojechałem przez las do Mescherin. Później już tylko Gryfino, wioski i sklep. Zatankowałem wodę do bidonów i stwierdziłem, że czuję się tak znakomicie, że dobiję sobie do dwusetki, dlatego powrót z Podjuch był przez Dąbie i przez osiedle Zawadzkiego. Później już tylko kąpiel i kolacja..
No i małe podsumowanie. Fajnie, że sobie zwiedziłem coś nowego. Były momenty, że wmordęwind, który wiał na trasie „do”, stawał się nachalny i dość upierdliwy, ale ogólnie nie było aż tak źle. Duży plus dla siodełka, które tym razem delikatnie mnie potraktowało. Super wygodne nie jest, ale wcześniejsze siodła bije na głowę. Najbardziej bolą mnie mięśnie szyi, ale popracuję nad nimi i będzie ok. Teraz kilka dni na regenerację, a później wypad do Cedynii lub nad morze.
Trasa wytyczona wg Google Maps ma 68km w jedną stronę. Jedyny problem to to, że nie wydrukowałem sobie mapy, ani nie wziąłem żadnej choćby kawałek obejmującej trasę. Zabrałem ze jedynie listę miejscowości, przez które będę przejeżdżał. Wcale nie pomogła :) , bo już tuż za granicą za wcześnie skręciłem. Takich złych skrętów było później jeszcze więcej. Ostatecznie pojechałem bardziej lub mniej okrężnie przez Gartz i Schwedt.
Ale nic nie straciłem, bo trasa prowadziła przez malownicze okolice. W prawie każdej wsi znajdowało się mnóstwo zabytkowych budynków: starych magazynów, dworków, kościołów, stajni dla koni, itd. W sumie zrobiłem dzisiaj ponad 240 zdjęć.
Tantow

Kładeczka




Mapa rejonu. Obok był stolik z ławkami i zadaszeniem. Tutaj sobie leżałem w drodze tam i spowrotem.

Pinnow














Jak zrobiłem „meee”, to obie owce się na mnie spojrzały.

Do Angermunde dojechałem mając na liczniku 83km, czyli +15km w stosunku do zakładanego planu. Albo o czymś nie wiem, albo jest ono jakieś dziwne, bo centrum miasta objechałem szybko. A ogólnie to razem pipidówkami naokoło, które są włączone do niego, Angermunde jest dziewiątym pod względem wielkości powierzchni zabudowy miastem w Niemczech (wg polskiej Wikipedii), a ma tylko 15k mieszkańców.
To już Angermunde i kościół z XIII wieku.




Dziwak.


Budynek o konstrukcji ryglowej. Strasznie dużo tam takich mają i to bez ściemy tylko prawdziwych.



Dworzec kolejowy.





Prawie jak Gocław lub Skolwin. ;)



Posterunek policji.


A tutaj rynek.



Sztywniak.




W drogę powrotną nastał jechać czas. Spróbowałem trasą z kartki. Nie dało rady. :) Coś źle spisałem z monitora chyba.
Koniki. Jak się zatrzymałem, to podeszły do ogrodzenia powiedzieć cześć.











Teraz najlepsze fotki z całej trasy. Ruiny zamku w Landin z 1862/1863 roku.


Wcale nie pozowane..



Wygląda trochę jak obraz, ale to tylko przypadkowo jakiś niebieski schemat mi się włączył.




Mój profesjonalny sprzęt..









W Schwedt zakupiłem za 3,39euro Hamburgera Royala Beckona, który był wreszcie bardzo ciepły, a nie zimny jak w polskim McDonald’s-ie. Dobry był, szkoda tylko że niezbyt zdrowy. Ogólnie to w trasie zjadłem jeszcze 6 Snikersów Crancherów i 4 Grześki w czekoladzie.
A to już w Schwedt.


;)

W Gartz obcykałem ruiny kościoła. Pierwotny powstał w XIIIw. W czasie drugiej wojny światowej został zniszczony. Teraz w środku jest pusty plac. W jednej końcowej części stoją zakurzone ławki, w drugiej nie wiem co jest.








Wieża ma wysokość 37m.


Stamtąd skierowałem się na drogę, którą zwykle jeździłem do Schwedt i tak dojechałem przez las do Mescherin. Później już tylko Gryfino, wioski i sklep. Zatankowałem wodę do bidonów i stwierdziłem, że czuję się tak znakomicie, że dobiję sobie do dwusetki, dlatego powrót z Podjuch był przez Dąbie i przez osiedle Zawadzkiego. Później już tylko kąpiel i kolacja..
No i małe podsumowanie. Fajnie, że sobie zwiedziłem coś nowego. Były momenty, że wmordęwind, który wiał na trasie „do”, stawał się nachalny i dość upierdliwy, ale ogólnie nie było aż tak źle. Duży plus dla siodełka, które tym razem delikatnie mnie potraktowało. Super wygodne nie jest, ale wcześniejsze siodła bije na głowę. Najbardziej bolą mnie mięśnie szyi, ale popracuję nad nimi i będzie ok. Teraz kilka dni na regenerację, a później wypad do Cedynii lub nad morze.
Niedziela, 12 lipca 2009Kategoria .Trek., zz Foto zz
Puszcza Bukowa
Rower:
Trek41.38 km (23.00km teren) czas jazdy: 02:23 h AVS:17.36km/h
Dzisiaj chłopaki jechali do Puszczy rano, ale są dla mnie za słabi, więc uznałem, że wolę sobie pospać, a podjadę później samemu.
Wyruszyłem po siedemnastej. Zapakowałem rower do samochodu i podjechałem do Jeziora Szmaragdowego. Stąd asfaltem do Klucza, gdzie wbiłem się na czerwony szlak, który po jakichś dwóch kilometrach zgubiłem. :) Uznałem, że wracam i znajdę po drodze coś do wbicia się. Natrafiłem akurat na początek czarnego szlaku w Podjuchach.


Później nie pamiętam już dokładnie jak jechałem, ale trafiłem na najprawdopodobniej Uroczysko Bunkry.







To są duże cosie. Większe ode mnie, średnica jakieś 3m. Tam na końcu przez ten mały pionowy prostokącik chyba można przejść i wyjść jakimś podobnym wyjściem obok.


Czyżby Uroczysko Opony?

Dojechałem też do drogi, która znajduje się w budowie i ma zostać ukończona w 2010 roku. Stąd trafiłem do jednostki wojskowej, więc trzeba było zawrócić. Pojeździłem trochę po nieznanych mi terenach, było fajnie. Będę tak przyjeżdżał częściej.
Na koniec Grota koło Jeziora Szmaragdowego


A Krzyśkowi się rano samochód zepsuł i musiał wracać do domu na rowerze
Wyruszyłem po siedemnastej. Zapakowałem rower do samochodu i podjechałem do Jeziora Szmaragdowego. Stąd asfaltem do Klucza, gdzie wbiłem się na czerwony szlak, który po jakichś dwóch kilometrach zgubiłem. :) Uznałem, że wracam i znajdę po drodze coś do wbicia się. Natrafiłem akurat na początek czarnego szlaku w Podjuchach.


Później nie pamiętam już dokładnie jak jechałem, ale trafiłem na najprawdopodobniej Uroczysko Bunkry.







To są duże cosie. Większe ode mnie, średnica jakieś 3m. Tam na końcu przez ten mały pionowy prostokącik chyba można przejść i wyjść jakimś podobnym wyjściem obok.


Czyżby Uroczysko Opony?

Dojechałem też do drogi, która znajduje się w budowie i ma zostać ukończona w 2010 roku. Stąd trafiłem do jednostki wojskowej, więc trzeba było zawrócić. Pojeździłem trochę po nieznanych mi terenach, było fajnie. Będę tak przyjeżdżał częściej.
Na koniec Grota koło Jeziora Szmaragdowego


A Krzyśkowi się rano samochód zepsuł i musiał wracać do domu na rowerze

Sobota, 4 lipca 2009Kategoria .Bridgestone., zz Foto zz, zz Wakacje zz
Tour de France: Monako Time Trial
Rower:
Bridgestone49.21 km (0.00km teren) czas jazdy: 02:37 h AVS:18.81km/h
Wyjazd na Tour de France
Pomysł wyjazdu na Tour Silas rzucił w zeszłym roku. Teraz właściwie tylko o tym przypomniałem i oboje zajaraliśmy się na samą myśl, że moglibyśmy pojechać. Jako, że organizatorzy nie przysłali nam imiennych zaproszeń, rozpoczął się etap wazelinowania celem zdobycia aprobacji, tudzież wejścia w tymczasowe posiadanie sprawnego samochodu..
Wyruszyliśmy w piątek około 9:20. Rowery leżały w bagażniku, między kocami, na tym koła, a prawie wszystkie bagaże na tylnych siedzeniach. Prowadził oczywiście najlepszy ze wszystkich kierowców na świecie, czyli nie kto inny tylko ja. Silas, który hamując wrzuca na bieg jałowy i wciska sprzęgło + hamulec, z całą pewnością nim nie jest. ;) Cała trasa autostradami i to był największy plus bo zdecydowanie szybko było.
Niestety z powodu temperatury dosyć szybko poczułem, że zamieniam się w alegorię potu. Klimę oszczędzaliśmy, bo wskazania wskaźnika paliwa okazały się być przerażające, ale to jednak wina wskaźnika. Po prawie 1000km okazało się, że spalanie wynosi 5,67 litra benzyny na 100km , więc nie jest najgorzej.
O drugiej w nocy zatrzymaliśmy się na kimanie, ale takie prowizoryczne tylko, bo w samochodzie. Ja nie mogłem zasnąć, bo się cały czas pociłem i kleiłem. Przedrzemałem mocno w sumie jakieś dwie godziny. Silas znajdował się w stanie bezruchu, więc przynajmniej on coś się podregenerował.
Dwóch kolesi + >25*C + zamknięte szyby..

Następnego dnia ruszyliśmy kilkanaście minut po szóstej. Dało to nam w sam raz czasu, aby dotrzeć do mieścinki niedaleko Monako, gdzie złożyliśmy rowery, ubraliśmy ciuchy rowerowe i zostawiliśmy na parkingu samochód, sami udając się w okolice trasy pierwszego etapu Toura.
Na tle Monako








Wkrótce zorientowałem się, że moje przełożenia mówiąc eufemistycznie są do De, a Silas na swoim Radonie z łatwością mi ucieka. Zszedłem z roweru i zacząłem płakać, że ciężko mi się jedzie. Wtedy z przejeżdżającego autokaru wyszedł Lence (imię specjalnie zmienione, tak aby nikt nie domyślił się o kogo chodzi) i powiedział, że on też tak ma i żebym, się nie martwił, a najlepszym sposobem na rozwiązanie tego problemu jest poranna kaszka z trzeciej pochodnej czwartej generacji alfa beta zeta delta omega EPO, a do tego zastrzyk w pupę z kwantynitroxyomnideltaultratetrapikonanoterciomuchachochinofoloidowej mikstury sporządzonej przez teamowego chemika.
Dotarliśmy do trasy. Trochę ludków już było, ale szczerze mówiąc, to za bardzo się moim zdaniem cieszyli ze wszystkiego, bo jak sobie pomyślę o tym, że miałbym bić brawo dla kolesi na dopingu, to mi trochę opada entuzjazm.



Zanim rozpoczął się etap trochę sobie odczekaliśmy, ponieważ najpierw przejechały samochody sponsorów i rozrzucały jakieś darmowe czapeczki, cukierki, etc., na które ludzie mocno się rzucali. Dalej nastąpił przejazd zawodników, jechali parami, na lajcie, żeby obczaić traskę, która miała 15,5km (jazda indywidualna na czas). I wtedy pojechaliśmy sobie w inne miejsce.






Kolejna wspinaczka, czyli znowu niefajnie. No, ale jakoś dało radę. Widoki całkiem fajne, tylko droga wąska i kręta, a smród od skuterów ponad moją tolerancję. Dobra, trochę w górę to i za chwilę w dół. Rozpoczęła się serpentyna. I to całkiem niezła. Udało nam się nie zabić i dojechać do innego miejsca trasy. Trochę sobie popatrzyliśmy, a później pojechaliśmy pooglądać miasto Monako.



Kasyno







Powrót znowu pod górę. Zdążyliśmy uciec do samochodu na styk przed deszczem i zdecydowaliśmy, że podjedziemy jeszcze raz do Monako samochodem, stamtąd do Nicei i wracamy w drogę powrotną do domu bez noclegu. Szczerze mówiąc to trochę bez sensu, ale atmosfera była ogólnie niezbyt sympatyczna, mówiąc eufemistycznie, więc nawet mi to pasowało. Zahaczyliśmy jeszcze przejazdem o fajne widoczki, właściwie najlepsze z całej trasy (przełęcz Brenner).


Nicea




























































Pomysł wyjazdu na Tour Silas rzucił w zeszłym roku. Teraz właściwie tylko o tym przypomniałem i oboje zajaraliśmy się na samą myśl, że moglibyśmy pojechać. Jako, że organizatorzy nie przysłali nam imiennych zaproszeń, rozpoczął się etap wazelinowania celem zdobycia aprobacji, tudzież wejścia w tymczasowe posiadanie sprawnego samochodu..
Wyruszyliśmy w piątek około 9:20. Rowery leżały w bagażniku, między kocami, na tym koła, a prawie wszystkie bagaże na tylnych siedzeniach. Prowadził oczywiście najlepszy ze wszystkich kierowców na świecie, czyli nie kto inny tylko ja. Silas, który hamując wrzuca na bieg jałowy i wciska sprzęgło + hamulec, z całą pewnością nim nie jest. ;) Cała trasa autostradami i to był największy plus bo zdecydowanie szybko było.
Niestety z powodu temperatury dosyć szybko poczułem, że zamieniam się w alegorię potu. Klimę oszczędzaliśmy, bo wskazania wskaźnika paliwa okazały się być przerażające, ale to jednak wina wskaźnika. Po prawie 1000km okazało się, że spalanie wynosi 5,67 litra benzyny na 100km , więc nie jest najgorzej.
O drugiej w nocy zatrzymaliśmy się na kimanie, ale takie prowizoryczne tylko, bo w samochodzie. Ja nie mogłem zasnąć, bo się cały czas pociłem i kleiłem. Przedrzemałem mocno w sumie jakieś dwie godziny. Silas znajdował się w stanie bezruchu, więc przynajmniej on coś się podregenerował.
Dwóch kolesi + >25*C + zamknięte szyby..

Następnego dnia ruszyliśmy kilkanaście minut po szóstej. Dało to nam w sam raz czasu, aby dotrzeć do mieścinki niedaleko Monako, gdzie złożyliśmy rowery, ubraliśmy ciuchy rowerowe i zostawiliśmy na parkingu samochód, sami udając się w okolice trasy pierwszego etapu Toura.
Na tle Monako








Wkrótce zorientowałem się, że moje przełożenia mówiąc eufemistycznie są do De, a Silas na swoim Radonie z łatwością mi ucieka. Zszedłem z roweru i zacząłem płakać, że ciężko mi się jedzie. Wtedy z przejeżdżającego autokaru wyszedł Lence (imię specjalnie zmienione, tak aby nikt nie domyślił się o kogo chodzi) i powiedział, że on też tak ma i żebym, się nie martwił, a najlepszym sposobem na rozwiązanie tego problemu jest poranna kaszka z trzeciej pochodnej czwartej generacji alfa beta zeta delta omega EPO, a do tego zastrzyk w pupę z kwantynitroxyomnideltaultratetrapikonanoterciomuchachochinofoloidowej mikstury sporządzonej przez teamowego chemika.
Dotarliśmy do trasy. Trochę ludków już było, ale szczerze mówiąc, to za bardzo się moim zdaniem cieszyli ze wszystkiego, bo jak sobie pomyślę o tym, że miałbym bić brawo dla kolesi na dopingu, to mi trochę opada entuzjazm.



Zanim rozpoczął się etap trochę sobie odczekaliśmy, ponieważ najpierw przejechały samochody sponsorów i rozrzucały jakieś darmowe czapeczki, cukierki, etc., na które ludzie mocno się rzucali. Dalej nastąpił przejazd zawodników, jechali parami, na lajcie, żeby obczaić traskę, która miała 15,5km (jazda indywidualna na czas). I wtedy pojechaliśmy sobie w inne miejsce.






Kolejna wspinaczka, czyli znowu niefajnie. No, ale jakoś dało radę. Widoki całkiem fajne, tylko droga wąska i kręta, a smród od skuterów ponad moją tolerancję. Dobra, trochę w górę to i za chwilę w dół. Rozpoczęła się serpentyna. I to całkiem niezła. Udało nam się nie zabić i dojechać do innego miejsca trasy. Trochę sobie popatrzyliśmy, a później pojechaliśmy pooglądać miasto Monako.



Kasyno







Powrót znowu pod górę. Zdążyliśmy uciec do samochodu na styk przed deszczem i zdecydowaliśmy, że podjedziemy jeszcze raz do Monako samochodem, stamtąd do Nicei i wracamy w drogę powrotną do domu bez noclegu. Szczerze mówiąc to trochę bez sensu, ale atmosfera była ogólnie niezbyt sympatyczna, mówiąc eufemistycznie, więc nawet mi to pasowało. Zahaczyliśmy jeszcze przejazdem o fajne widoczki, właściwie najlepsze z całej trasy (przełęcz Brenner).


Nicea





























































Wtorek, 23 czerwca 2009Kategoria .Trek., zz Foto zz
Wieczorna przejażdżka
Rower:
Trek47.29 km (12.30km teren) czas jazdy: 02:29 h AVS:19.04km/h
Wieczorna przejażdżka: do Głębokiego i tutaj jedno okrążenie, a później po mieście. Fajna pogoda, chłodno, fajne powietrze. Albo tylko mi się tak wydawało. Zresztą nieważne. Żeby nie zaniżać wysokiego poziomu merytorycznego, jaki udało mi się w ostatnich dniach na blogu wypracować, dziś również zamieszczę choć namiastkę przesłania..
|
|
|
|/
|
|
|
|
|/
|
|
|
|
|/
|
(Takie strzałki budują napięcie zupełnie jak w filmach Hitchococka)
|
|
|
|/
|
|
|
|
|/
|
|
|
|
|/
|
Jednak doszedłem do wniosku, że na końcu już nic nie będzie. ;)
|
|
|
|/
|
|
|
|
|/
|
|
|
|
|/
|
(Takie strzałki budują napięcie zupełnie jak w filmach Hitchococka)
|
|
|
|/
|
|
|
|
|/
|
|
|
|
|/
|
Jednak doszedłem do wniosku, że na końcu już nic nie będzie. ;)
Piątek, 5 czerwca 2009Kategoria .Trek., zz Foto zz
Nasypy kolejowe koło Przecławia
Rower:
Trek41.23 km (14.30km teren) czas jazdy: 02:23 h AVS:17.30km/h
Najpierw pojechałem do Lasku Arkońskiego obczaić ruiny mostu, który wcześniej przeoczyłem. Most, a raczej to coś, co kiedyś nim było wygląda tak:

Następnie kierunek ul. Cukrowa, a później jeszcze dalej z miasta.

Żeby dojechać do celu dzisiejszego tripa należy skręcić w (chyba) Przecławiu w ostatnią uliczkę w lewo. Jest wykonana z bardzo dobrej jakości asfaltu.
Wstawiam prawie wszystkie zdjęcia. Kilka zdań wyjaśnień. Te nasypy to takie coś, po czym sąsiedzi zza zachodniej granicy chcieli sobie puścić ciuchcie.
Te dziwne obiekty budowlane wyglądają jak plac zabaw dla żołnierzy lub coś w ten deseń. Naturalnie nie są dostatecznie stare, aby pochodziły z czasów, kiedy to tereny te były w rękach Niemców.




















Z dedykacją dla tych, którzy już prawie zasnęli

I jedziemy dalej..













Następnie kierunek ul. Cukrowa, a później jeszcze dalej z miasta.

Żeby dojechać do celu dzisiejszego tripa należy skręcić w (chyba) Przecławiu w ostatnią uliczkę w lewo. Jest wykonana z bardzo dobrej jakości asfaltu.
Wstawiam prawie wszystkie zdjęcia. Kilka zdań wyjaśnień. Te nasypy to takie coś, po czym sąsiedzi zza zachodniej granicy chcieli sobie puścić ciuchcie.
Te dziwne obiekty budowlane wyglądają jak plac zabaw dla żołnierzy lub coś w ten deseń. Naturalnie nie są dostatecznie stare, aby pochodziły z czasów, kiedy to tereny te były w rękach Niemców.




















Z dedykacją dla tych, którzy już prawie zasnęli

I jedziemy dalej..












