Wpisy archiwalne w kategorii
zz Foto zz
| Dystans całkowity: | 31475.70 km (w terenie 4015.72 km; 12.76%) |
| Czas w ruchu: | 1533:24 |
| Średnia prędkość: | 20.53 km/h |
| Maks. tętno maksymalne: | 198 (105 %) |
| Maks. tętno średnie: | 141 (75 %) |
| Suma kalorii: | 159449 kcal |
| Liczba aktywności: | 440 |
| Średnio na aktywność: | 71.54 km i 3h 29m |
| Więcej statystyk | |
Piątek, 22 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, ..>200km, .Trek., zz Foto zz, zz Wakacje zz, ..>150km
Wycieczka do Ciechocinka, Torunia, Kowalewa, Golubia-Dobrzynia
Rower:202.70 km (0.20km teren) czas jazdy: 08:24 h AVS:24.13km/h
Wycieczka miała być do Ciechocinka i z powrotem. Przewidywany dystans 230km.
Ze bazy wyruszyłem o ~9:00, czyli z godzinnym opóźnieniem w stosunku do planowanego czasu wyjazdu. Jednak tym razem nie był to problem, ponieważ nie musiałem jechać na żadne umówione spotkanie.
Dzisiaj byłem już na slickach i bawiłem się, że mam pseudoszosówkę. Niestety prawda jest taka, że to wciąż tylko mtb i nie ma co liczyć na szybką jazdę jak szosówką.

Trasa mego dzisiejszego tripa leciała przez Kłodawę, Przedecz, Izbicę Kujawską, Osięciny, Ujmę Dolną, Zakrzewo, Aleksandrów Kujawski, aż doprowadziła mnie do Ciechocinka. Po drodze trzaskałem fotki tego, co mi się musiało podobać. Niestety jeśli chodzi o widoki krajobrazów to cieniutko, ale figurek było dosłownie multum, a do nich doszło jeszcze parę kościołów.

Sama trasa prowadziła po dosyć dobrej jakości asfalcie. Większość dróg, jeśli nie wszystkie, to drogi wojewódzkie.
Ciechocinek - miasteczko jest czyściutkie i zadbane, ale to by było na tyle. Co prawda jest dużo odremontowanych budynków, ale i tak całość wydaje się być przereklamowana. Raczej nie przyjechałbym tu na wczasy.
Tężnie

OK. Dość zwierzeń. Miałem w nogach 120km ze 110 teoretycznych km, które powinienem przejechać, gdybym nie minizwiedzanie, a czułem się ekstra. Nie na tyle jednak by chcieć wracać tą samą lub podobną trasą. Bo szczerze mówiąc nie podobały mi się tereny - pola, na nich nie pamiętam co, płasko, względnie czasem faliście, wieś, pięćset metrów przerwy, znowu wieś, zero lasów, nuda po prostu. Jedyny las jaki był, to około sześćdziesiątego kilometra.
Z Ciechocinka wystartowałem na Toruń. Jeszcze tylko za Ciechocinkiem odczekałem aż się podniosą szlabany i ruszyłem dalej mijając około kilometrowy korek samochodów na DK1. :) Dwadzieścia kilometrów z czymś i dotarłem. CPN, znaczy się Shell i stąd na Stare Miasto albo prawie, ale w każdym bądź razie ładne widoki oraz zabytki były.
Prawdopodobny widok na Stare Miasto oraz oficjalnie zatwierdzony, że na most Ernesta MAlinowskiego o długości 997m i rozpiętości przęseł 94,16m, wybudowany w 1872, eksploatowany od 1873.
Nie wiem co to za budowla, ale mi się podoba.
Z Torunia ruszyłem w kierunku miejscowości, w której trzy razy grałem w turnieju szachowym - Kowalewo Pomorskie. Dojechałem bezpiecznie.
Następny kierunek to Golub-Dobrzyń. Można powiedzieć, że tutaj dopadł mnie kryzys i to drugi już. Pierwszy na trasie do Kowalewa. Nie było to coś nagłego i strasznego. Raczej stopniowo postępujące zmęczenie. Szybko zjadłem dwa banany, ale trochę mało mi było. No nic.
Dotarłem pod zamek. Wygląda naprawdę okazale. Tak samo widok ze wzgórza na miasteczko.
W tle zamek w Golubiu-Dobrzyniu

Powrót do domu samochodem.
Ze bazy wyruszyłem o ~9:00, czyli z godzinnym opóźnieniem w stosunku do planowanego czasu wyjazdu. Jednak tym razem nie był to problem, ponieważ nie musiałem jechać na żadne umówione spotkanie.
Dzisiaj byłem już na slickach i bawiłem się, że mam pseudoszosówkę. Niestety prawda jest taka, że to wciąż tylko mtb i nie ma co liczyć na szybką jazdę jak szosówką.

Trasa mego dzisiejszego tripa leciała przez Kłodawę, Przedecz, Izbicę Kujawską, Osięciny, Ujmę Dolną, Zakrzewo, Aleksandrów Kujawski, aż doprowadziła mnie do Ciechocinka. Po drodze trzaskałem fotki tego, co mi się musiało podobać. Niestety jeśli chodzi o widoki krajobrazów to cieniutko, ale figurek było dosłownie multum, a do nich doszło jeszcze parę kościołów.

Sama trasa prowadziła po dosyć dobrej jakości asfalcie. Większość dróg, jeśli nie wszystkie, to drogi wojewódzkie.
Ciechocinek - miasteczko jest czyściutkie i zadbane, ale to by było na tyle. Co prawda jest dużo odremontowanych budynków, ale i tak całość wydaje się być przereklamowana. Raczej nie przyjechałbym tu na wczasy.
Tężnie

OK. Dość zwierzeń. Miałem w nogach 120km ze 110 teoretycznych km, które powinienem przejechać, gdybym nie minizwiedzanie, a czułem się ekstra. Nie na tyle jednak by chcieć wracać tą samą lub podobną trasą. Bo szczerze mówiąc nie podobały mi się tereny - pola, na nich nie pamiętam co, płasko, względnie czasem faliście, wieś, pięćset metrów przerwy, znowu wieś, zero lasów, nuda po prostu. Jedyny las jaki był, to około sześćdziesiątego kilometra.
Z Ciechocinka wystartowałem na Toruń. Jeszcze tylko za Ciechocinkiem odczekałem aż się podniosą szlabany i ruszyłem dalej mijając około kilometrowy korek samochodów na DK1. :) Dwadzieścia kilometrów z czymś i dotarłem. CPN, znaczy się Shell i stąd na Stare Miasto albo prawie, ale w każdym bądź razie ładne widoki oraz zabytki były.
Prawdopodobny widok na Stare Miasto oraz oficjalnie zatwierdzony, że na most Ernesta MAlinowskiego o długości 997m i rozpiętości przęseł 94,16m, wybudowany w 1872, eksploatowany od 1873.
Nie wiem co to za budowla, ale mi się podoba.
Z Torunia ruszyłem w kierunku miejscowości, w której trzy razy grałem w turnieju szachowym - Kowalewo Pomorskie. Dojechałem bezpiecznie.
Następny kierunek to Golub-Dobrzyń. Można powiedzieć, że tutaj dopadł mnie kryzys i to drugi już. Pierwszy na trasie do Kowalewa. Nie było to coś nagłego i strasznego. Raczej stopniowo postępujące zmęczenie. Szybko zjadłem dwa banany, ale trochę mało mi było. No nic.
Dotarłem pod zamek. Wygląda naprawdę okazale. Tak samo widok ze wzgórza na miasteczko.
W tle zamek w Golubiu-Dobrzyniu

Powrót do domu samochodem.
Czwartek, 21 sierpnia 2008Kategoria .Trek., zz Foto zz, zz Wakacje zz
Relację z tego wypadu zacząłem
Rower:27.22 km (7.80km teren) czas jazdy: 01:21 h AVS:20.16km/h
Lajtowa przejażdżka po okolicznych wioskach. Popstrykałem też trochę obiektów natury religijnej. Strasznie dużo ich było.
Kościoły: w Nowej Sobótce oraz w Starej Sobótce


A tu ciekawie ukształtowane drzewo z gniazdem bocianim

Trek ładny i Trek brzydki
Kościoły: w Nowej Sobótce oraz w Starej Sobótce


A tu ciekawie ukształtowane drzewo z gniazdem bocianim

Trek ładny i Trek brzydki
Poniedziałek, 18 sierpnia 2008Kategoria .Trek., zz Foto zz
Usuwanie skutków maratonu:
Rower:23.59 km (3.80km teren) czas jazdy: 01:03 h AVS:22.47km/h
Usuwanie skutków maratonu: mycie napędu, przesmarowanie sterów. W trakcie zauważyłem, że wykrzywiło mi się jedno ogniwo w łańcuchu i to właśnie ono było przyczyną przeskakiwania na czterech najmniejszych koronkach w czasie maratonu, a więc wszystko ok.
Gdzieś tu widać element, który uległ lokalnej utracie stateczności.
Wstawiłem drugą spinkę. Okazało się też, że pierwsza spinka też jest trochę skrzywiona, więc ją wyprostowałem.
A po chwili trochę niefajnie się poczułem, kiedy zobaczyłem o to..
Później poszedłem się przejechać, a żeby było fajne, to w drodze powrotnej zmokłem.
Najprawdopodobniej jutro wyjeżdżam dlatego wszystkich trzech czytelników, którzy tu wpadają i przesiadują godzinami w oczekiwaniu na kolejny wpis oraz pozostałych wszystkich dwóch czytelników już teraz chcę uprzedzić, że nastąpi krótka przerwa w apdejcie.
Gdzieś tu widać element, który uległ lokalnej utracie stateczności.
Wstawiłem drugą spinkę. Okazało się też, że pierwsza spinka też jest trochę skrzywiona, więc ją wyprostowałem.
A po chwili trochę niefajnie się poczułem, kiedy zobaczyłem o to..
Później poszedłem się przejechać, a żeby było fajne, to w drodze powrotnej zmokłem.
Najprawdopodobniej jutro wyjeżdżam dlatego wszystkich trzech czytelników, którzy tu wpadają i przesiadują godzinami w oczekiwaniu na kolejny wpis oraz pozostałych wszystkich dwóch czytelników już teraz chcę uprzedzić, że nastąpi krótka przerwa w apdejcie.
Niedziela, 17 sierpnia 2008Kategoria Maraton, .Trek., zz Foto zz
Maraton w Barlinku</big>
Rower:70.42 km (63.00km teren) czas jazdy: 04:51 h AVS:14.52km/h
Maraton w Barlinku
Miejsce:
- 17 w M2
- 58 w Open
Termin maratonu powoli się zbliżał, a ja nie wiedziałem czy pojadę. Jazda pociągiem do przyjemnych nie należy, a samochód się popsuł. Na szczęście panowie mechanikowie zdążyli go naprawić i w czwartek przelałem wpisowe na konto organizatora.
Jako, że nie jestem w ciemie bity, to już od prawie miesiąca przygotowywałem odpowiednią kondycję organizmu poprzez systematyczne chodzenie spać nie wcześniej niż o godzinie drugiej i wstając tylko chyba dwa razy wcześniej niż o ósmej.
W sobotę wieczorem jednak było inaczej - położyłem się o północy, ale i tak zasnąłem dopiero po drugiej. :) Obudziłem się rano o 6:00, potem 6:05, a wstałem o 6:44. Jednak tym razem wyjazd odbył się rekordowo wcześnie, bo o 7:41 i na miejscu byłem chyba parę minut po dziewiątej, co teoretycznie powinno dać dużo czasu na zapisanie się, przebranie, przygotowanie roweru i picia, dojedzenie śniadania, zrobienie rozgrzewki oraz najważniejszą rzecz przed zawodami- wizytę w wc. Praktycznie było trochę inaczej, bowiem trochę się guzdrałem, przez co na starcie ustawiłem się dalej niż bym chciał, ale trudno.
Ruszyliśmy. Jechałem sobie na totalnym lajcie. Niestety kilka km później zacząłem tego żałować, ale o tym za chwilę. Początek to wyjechanie z okolic jeziora w kierunku miasta, okrążenie ryneczku i powrót na obrzeża miasteczka. Tu nastąpił ostry start i wjazd do lasu. A nadmienię tylko, że start honorowy pod przewodnictwem policjantów.
Ok. Wjechaliśmy do lasu. Fajny las - drzewa są. A tu nagle mokry bruk sobie leci normalnie. No to sobie najzwyczajniej w świecie spanikowałem po tym, jak ostatnio zachowywały się moje opony na bruku w Puszczy Bukowej i świadomie jechałem powolutku, byle się nie wywalić, bo podobno gleby bolą.
Jadąc powoli wyprzedziło mnie multum ludków. Już lepiej było zaryzykować glebę na bruku i pojechać trochę szybciej, bo zaraz potem zaczął się zjazd, na którym ekipa jechała wolniej niż antymistrz zjazdów Adamicki, więc już musiało być źle, a zaraz potem singletrack. Trochę się rozczarowałem tym, że trafiłem na pokaz wyprowadzania rowerów na spacer, kiedy goście zamiast jechać najzwyczajniej w świecie po prostu sobie szli! Błotko - idziemy, góreczka - idziemy, piaseczek - idziemy. I tak przez prawie całe pierwsze okrążenie.
Trochę szerzej zrobiło się dopiero na kilka km przed końcem pierwszego okrążenia. Ale wtedy to już dawno było pozamiatane. Wcześniej złapał mnie skurcz i żeby było fajnie to musiałem położyć rower w kałuży, która mi sięgała do połowy łydki, żeby zająć się nogą. Od tej pory przestałem jechać jak totalny leszcze i zacząłem jechać jak mega leszcz - mega wolno i miękko, a na podjazdach pasowałem i podprowadzałem. Pod koniec drugiego koła trochę przyśpieszyłem, kiedy poczułem jak moją duma została obrażona przez jakiegoś gościa bez spd, który mnie właśnie wyprzedził. :)
Do mety dojechałem po czterech godzinach, czterdziestu minutach i iluś tam sekundach. Gdzieś w totalnej końcówce oczywiście.
Z tej okazji chciałbym zrzucić całą odpowiedzialność za niepowodzenie na czynniki nadprzyrodzone i na nie wiem co jeszcze, ale jak coś wymyślę, to dopiszę. Acha i używam także wymówki nr 16 i 59 z Tomu II Wielkiej Księgi Wymówek.
Wstyd mi za mój wynik..

Edit:
Zagadka
Czy wiesz czym się różni pielgrzymka rowerowa od kolarskiej?
(odpowiedź niżej)
Na kolarskiej jest EPO na postojach.
Miejsce:
- 17 w M2
- 58 w Open
Termin maratonu powoli się zbliżał, a ja nie wiedziałem czy pojadę. Jazda pociągiem do przyjemnych nie należy, a samochód się popsuł. Na szczęście panowie mechanikowie zdążyli go naprawić i w czwartek przelałem wpisowe na konto organizatora.
Jako, że nie jestem w ciemie bity, to już od prawie miesiąca przygotowywałem odpowiednią kondycję organizmu poprzez systematyczne chodzenie spać nie wcześniej niż o godzinie drugiej i wstając tylko chyba dwa razy wcześniej niż o ósmej.
W sobotę wieczorem jednak było inaczej - położyłem się o północy, ale i tak zasnąłem dopiero po drugiej. :) Obudziłem się rano o 6:00, potem 6:05, a wstałem o 6:44. Jednak tym razem wyjazd odbył się rekordowo wcześnie, bo o 7:41 i na miejscu byłem chyba parę minut po dziewiątej, co teoretycznie powinno dać dużo czasu na zapisanie się, przebranie, przygotowanie roweru i picia, dojedzenie śniadania, zrobienie rozgrzewki oraz najważniejszą rzecz przed zawodami- wizytę w wc. Praktycznie było trochę inaczej, bowiem trochę się guzdrałem, przez co na starcie ustawiłem się dalej niż bym chciał, ale trudno.
Ruszyliśmy. Jechałem sobie na totalnym lajcie. Niestety kilka km później zacząłem tego żałować, ale o tym za chwilę. Początek to wyjechanie z okolic jeziora w kierunku miasta, okrążenie ryneczku i powrót na obrzeża miasteczka. Tu nastąpił ostry start i wjazd do lasu. A nadmienię tylko, że start honorowy pod przewodnictwem policjantów.
Ok. Wjechaliśmy do lasu. Fajny las - drzewa są. A tu nagle mokry bruk sobie leci normalnie. No to sobie najzwyczajniej w świecie spanikowałem po tym, jak ostatnio zachowywały się moje opony na bruku w Puszczy Bukowej i świadomie jechałem powolutku, byle się nie wywalić, bo podobno gleby bolą.
Jadąc powoli wyprzedziło mnie multum ludków. Już lepiej było zaryzykować glebę na bruku i pojechać trochę szybciej, bo zaraz potem zaczął się zjazd, na którym ekipa jechała wolniej niż antymistrz zjazdów Adamicki, więc już musiało być źle, a zaraz potem singletrack. Trochę się rozczarowałem tym, że trafiłem na pokaz wyprowadzania rowerów na spacer, kiedy goście zamiast jechać najzwyczajniej w świecie po prostu sobie szli! Błotko - idziemy, góreczka - idziemy, piaseczek - idziemy. I tak przez prawie całe pierwsze okrążenie.
Trochę szerzej zrobiło się dopiero na kilka km przed końcem pierwszego okrążenia. Ale wtedy to już dawno było pozamiatane. Wcześniej złapał mnie skurcz i żeby było fajnie to musiałem położyć rower w kałuży, która mi sięgała do połowy łydki, żeby zająć się nogą. Od tej pory przestałem jechać jak totalny leszcze i zacząłem jechać jak mega leszcz - mega wolno i miękko, a na podjazdach pasowałem i podprowadzałem. Pod koniec drugiego koła trochę przyśpieszyłem, kiedy poczułem jak moją duma została obrażona przez jakiegoś gościa bez spd, który mnie właśnie wyprzedził. :)
Do mety dojechałem po czterech godzinach, czterdziestu minutach i iluś tam sekundach. Gdzieś w totalnej końcówce oczywiście.
Z tej okazji chciałbym zrzucić całą odpowiedzialność za niepowodzenie na czynniki nadprzyrodzone i na nie wiem co jeszcze, ale jak coś wymyślę, to dopiszę. Acha i używam także wymówki nr 16 i 59 z Tomu II Wielkiej Księgi Wymówek.
Wstyd mi za mój wynik..

Edit:
Zagadka
Czy wiesz czym się różni pielgrzymka rowerowa od kolarskiej?
(odpowiedź niżej)
Na kolarskiej jest EPO na postojach.
Środa, 13 sierpnia 2008Kategoria .Trek., zz Foto zz
Najpierw jedna posługa jako more-than-just-a-messenger,
Rower:82.84 km (42.00km teren) czas jazdy: 04:10 h AVS:19.88km/h
Najpierw jedna posługa jako messenger, a później na prawobrzeże i jazda z Tomkiem po Puszczy Bukowej.
Poniedziałek, 11 sierpnia 2008Kategoria .Trek., zz Foto zz
Lasek Arkoński, Wkrzańska
Rower:43.17 km (26.00km teren) czas jazdy: 02:10 h AVS:19.92km/h
Lasek Arkoński, Wkrzańska i okolice. SLR wciąż niewygodny.
A to nieco wirtualna wersja Treka (Regards to Microsoft Paint).
A to nieco wirtualna wersja Treka (Regards to Microsoft Paint).
Czwartek, 7 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz
Wycieczka do Penkun
Rower:100.08 km (0.00km teren) czas jazdy: 04:10 h AVS:24.02km/h
Umówiliśmy się z Tomkiem, że pojedziemy dzisiaj do Prenzlau. Wg Silasa, który był dzisiaj nieobecny, z lewobrzeża powinno wyjść jakieś 150km. Silas, możesz sobie przybić piątkę z samym sobą, bo i tak nie dojechaliśmy. ;)
Pogoda była dzisiaj strasznie ciężka - upał + wiatr. Beznadziejnie się pedałowało, a mimo wszystko nie byliśmy jakoś strasznie zmęczeni. Dziwne, ciekawe skąd, przecież takie niezachęcające warunki do jazdy.. Nagle wszystko okazało się jasne: avs=25kph.
Anyway, byliśmy dzisiaj w Penkun i posmakowaliśmy penkunowską kostkę brukową. Teoretycznie przejeżdżaliśmy też przez Brussow, ale tak naprawdę jedyna tabliczka, jaką widziałem obracając się przez ramię prowadziła w kierunku jakiejś szutrowej drogi.
Później nie działo się już nic specjalnego. Wjechaliśmy na drogę Pasewalk-Mescherin i przez Lubieszyn, Dobrą, Wołczkowo i Głębokie wróciliśmy do Szczecina. Z Tomkiem pożegnałem się koło Bramy Portowej i dokręciłem jeszcze 10km, żeby przekroczyć setkę.
I byłbym zapomniał napisać. Wyjeżdżając z podporządkowanej pewien TIR na niemieckich blachach wymusił na nas pierwszeństwo. Przez chwilę pomyślałem sobie, że Tomek chce go wyprzedzić, ale tylko siadł mu na koło. No to się przyłączyłem i pod lekką górkę wykręciłem v=67,65km/h, a Tomek 68,0km/h.
Niżej fotki z dzisiaj.
Ja

Tomek

To chyba był pożar.

Kiedy dojechaliśmy do jakiejś wsi, w której jest jednostka Feuerwehr nawet zaczął wyć sygnał alarmowy. Minęło kilka minut i wyjechały wozy strażackie w liczbie sztuk zero.

Tu chyba w przyszłości będą wiatraki


Pogoda była dzisiaj strasznie ciężka - upał + wiatr. Beznadziejnie się pedałowało, a mimo wszystko nie byliśmy jakoś strasznie zmęczeni. Dziwne, ciekawe skąd, przecież takie niezachęcające warunki do jazdy.. Nagle wszystko okazało się jasne: avs=25kph.
Anyway, byliśmy dzisiaj w Penkun i posmakowaliśmy penkunowską kostkę brukową. Teoretycznie przejeżdżaliśmy też przez Brussow, ale tak naprawdę jedyna tabliczka, jaką widziałem obracając się przez ramię prowadziła w kierunku jakiejś szutrowej drogi.
Później nie działo się już nic specjalnego. Wjechaliśmy na drogę Pasewalk-Mescherin i przez Lubieszyn, Dobrą, Wołczkowo i Głębokie wróciliśmy do Szczecina. Z Tomkiem pożegnałem się koło Bramy Portowej i dokręciłem jeszcze 10km, żeby przekroczyć setkę.
I byłbym zapomniał napisać. Wyjeżdżając z podporządkowanej pewien TIR na niemieckich blachach wymusił na nas pierwszeństwo. Przez chwilę pomyślałem sobie, że Tomek chce go wyprzedzić, ale tylko siadł mu na koło. No to się przyłączyłem i pod lekką górkę wykręciłem v=67,65km/h, a Tomek 68,0km/h.
Niżej fotki z dzisiaj.
Ja

Tomek

To chyba był pożar.

Kiedy dojechaliśmy do jakiejś wsi, w której jest jednostka Feuerwehr nawet zaczął wyć sygnał alarmowy. Minęło kilka minut i wyjechały wozy strażackie w liczbie sztuk zero.

Tu chyba w przyszłości będą wiatraki


Wtorek, 5 sierpnia 2008Kategoria .Trek., zz Foto zz
To, co lubię najbardziej:
Rower:64.82 km (32.40km teren) czas jazdy: 03:17 h AVS:19.74km/h
Jazda z Tomkiem po Puszczy Bukowej. Pogoda niezbyt zachęcała do wyjścia - na niebie sporo chmur i od czasu do czasu przelotny deszcz, ale jak już zaczęliśmy, to wcale nie było tak strasznie.
Tomek koło drewnianej szopy

Kamyczek

Ultimate Racing Machine ;)



To zdaje się być grób jakiegoś Niemca, który żył w XIX wieku

Tomek pokazał mi dzisiaj dwa fajne zjazdy. Z pierwszego jako rasowy terenowy leszcz oczywiście nie zjechałem. Ten drugi uwieczniony na foto pokonałem, bo nie udało mi się zatrzymać roweru.

Tomek koło drewnianej szopy

Kamyczek

Ultimate Racing Machine ;)



To zdaje się być grób jakiegoś Niemca, który żył w XIX wieku

Tomek pokazał mi dzisiaj dwa fajne zjazdy. Z pierwszego jako rasowy terenowy leszcz oczywiście nie zjechałem. Ten drugi uwieczniony na foto pokonałem, bo nie udało mi się zatrzymać roweru.

Sobota, 2 sierpnia 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>200km, ..>150km
Wycieczka do Międzyzdrojów
Rower:242.07 km (0.60km teren) czas jazdy: 08:56 h AVS:27.10km/h
Sam nie wiem od czego zacząć. Geneza wypadu była taka, że przynajmniej ja chciałem ustanowić nowy rekord i sprawdzić czy dam radę okrążyć Zalew. Dzisiaj już wiem, że na luzie tak, jednak musiałbym ukraść Trekowi siodło. Zrobi się.
Anyways, z pierwotnie chętnych na wyprawę, zostało 75% podstawowego "składu". A nasza ekipa to: Tomek, Silas i ja.
Wyruszyliśmy z lewobrzeża o nie pamiętam której godzinie, ale około dziewiątej. Gdy dojechaliśmy do Wolina, miałem AVS=29km/h, a Tomek jeszcze trochę więcej. Tutaj straciliśmy kilkanaście minut na oglądanie festynu, etc. Łaziło trochę kolesi poprzebieranych w starodawne stroje Wikingów. Pstryknąłem parę fot i pojechaliśmy dalej.
Ruszyliśmy na Międzyzdroje. Jako, że byliśmy jeszcze mocno świeży i jechało się bardzo dobrze, przycisnąłem trochę. Trochę zbyt mocno. :) Efektem takiej jazdy było, to że do Międzyzdrojów dojechaliśmy robiąc ponad 120km (ja i Silas) z AVS>29kh/h i wydłużając sobie drogę o jakieś 10km, bowiem jadący na końcu naszej grupki Silas w pewnym momencie zatrzymał się, żeby obczaić mapę i nawet podobno krzyczał, że to robi, jednak nie słyszeliśmy go i zasuwaliśmy dalej. Kiedy się zorientowaliśmy, że jest jakieś 500m za nami, przyspieszyliśmy, żeby jeszcze bardziej mu uciec. ;)
W Międzyzdrojach spędziliśmy trochę czasu. Odpoczynek i fotki na molo, fotki na promenadzie, klapnięcie na ławce w parku, kebaby. Na krajowej trójce byliśmy o wpół do siedemnastej i znów ostro cisnęliśmy. Wracaliśmy inna drogą. Inaczej do Wolina i inaczej z Wolina. Trochę zaczęliśmy przygasać, ale to głównie zasługa niewygodnych siodełek. Mój tyłek przeżywał istne tortury.. Na szczęście na poprawę humorów spadł deszcz. Ulewa to to nie była, ale padało przez 10km.
W drodze powrotnej wieźliśmy się w przeważającej większości na kole Tomka.
Ostatecznie do domu dojechałem chyba dwadzieścia minut po dwudziestej drugiej. Wcześniej rozstaliśmy się z Tomkiem w Zdrojach, a z Silasem pożegnałem się na Jagiellońskiej i zdecydowałem, że dobiję jeszcze trochę km. Dziesięć. Później pomyślałem sobie, że po co się niepotrzebnie katować na niewygodnym siodle, lepiej wracać. Swoje wiem. Teraz wygodne siodło trzeba w końcu upolować. Wróciłem więc.
Gdy dotarłem do domu byłem taki najedzony, że nawet nic nie tknąłem, co akurat dobrze świadczy o tym, że tankowałem organizmowi tyle paliwa, ile potrzebował.
Jeszcze na koniec małe podsumowanie: super wypad, wyrównana ekipa, miejscami także wyrównany asfalt. Dwieście km to łatwizna.
Poniżej fotki z wypadu.
To jeszcze w drodze do celu

Przystanek Wolin

Fajna droga. Znakiem zakazu oznakowana najprawdopodobniej tylko z jednej strony. Nie żebyśmy się czuli z tego powodu w jakiś sposób onieśmieleni (vide Silas :))
Nad Morzem.. Bałtyckim zresztą

Silas
Tomek

Ja

Moja szosa

Miła niespodzianka nawet. :)

Aby przeczytać relację Tomka kliknij tutaj.
Anyways, z pierwotnie chętnych na wyprawę, zostało 75% podstawowego "składu". A nasza ekipa to: Tomek, Silas i ja.
Wyruszyliśmy z lewobrzeża o nie pamiętam której godzinie, ale około dziewiątej. Gdy dojechaliśmy do Wolina, miałem AVS=29km/h, a Tomek jeszcze trochę więcej. Tutaj straciliśmy kilkanaście minut na oglądanie festynu, etc. Łaziło trochę kolesi poprzebieranych w starodawne stroje Wikingów. Pstryknąłem parę fot i pojechaliśmy dalej.
Ruszyliśmy na Międzyzdroje. Jako, że byliśmy jeszcze mocno świeży i jechało się bardzo dobrze, przycisnąłem trochę. Trochę zbyt mocno. :) Efektem takiej jazdy było, to że do Międzyzdrojów dojechaliśmy robiąc ponad 120km (ja i Silas) z AVS>29kh/h i wydłużając sobie drogę o jakieś 10km, bowiem jadący na końcu naszej grupki Silas w pewnym momencie zatrzymał się, żeby obczaić mapę i nawet podobno krzyczał, że to robi, jednak nie słyszeliśmy go i zasuwaliśmy dalej. Kiedy się zorientowaliśmy, że jest jakieś 500m za nami, przyspieszyliśmy, żeby jeszcze bardziej mu uciec. ;)
W Międzyzdrojach spędziliśmy trochę czasu. Odpoczynek i fotki na molo, fotki na promenadzie, klapnięcie na ławce w parku, kebaby. Na krajowej trójce byliśmy o wpół do siedemnastej i znów ostro cisnęliśmy. Wracaliśmy inna drogą. Inaczej do Wolina i inaczej z Wolina. Trochę zaczęliśmy przygasać, ale to głównie zasługa niewygodnych siodełek. Mój tyłek przeżywał istne tortury.. Na szczęście na poprawę humorów spadł deszcz. Ulewa to to nie była, ale padało przez 10km.
W drodze powrotnej wieźliśmy się w przeważającej większości na kole Tomka.
Ostatecznie do domu dojechałem chyba dwadzieścia minut po dwudziestej drugiej. Wcześniej rozstaliśmy się z Tomkiem w Zdrojach, a z Silasem pożegnałem się na Jagiellońskiej i zdecydowałem, że dobiję jeszcze trochę km. Dziesięć. Później pomyślałem sobie, że po co się niepotrzebnie katować na niewygodnym siodle, lepiej wracać. Swoje wiem. Teraz wygodne siodło trzeba w końcu upolować. Wróciłem więc.
Gdy dotarłem do domu byłem taki najedzony, że nawet nic nie tknąłem, co akurat dobrze świadczy o tym, że tankowałem organizmowi tyle paliwa, ile potrzebował.
Jeszcze na koniec małe podsumowanie: super wypad, wyrównana ekipa, miejscami także wyrównany asfalt. Dwieście km to łatwizna.
Poniżej fotki z wypadu.
To jeszcze w drodze do celu

Przystanek Wolin

Fajna droga. Znakiem zakazu oznakowana najprawdopodobniej tylko z jednej strony. Nie żebyśmy się czuli z tego powodu w jakiś sposób onieśmieleni (vide Silas :))
Nad Morzem.. Bałtyckim zresztą

Silas
Tomek

Ja

Moja szosa

Miła niespodzianka nawet. :)

Aby przeczytać relację Tomka kliknij tutaj.
Czwartek, 31 lipca 2008Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz
Wycieczka do Schwedt
Rower:125.18 km (0.00km teren) czas jazdy: 04:40 h AVS:26.82km/h
Wycieczka do Schwedt razem z Tomkiem, który extra pocisnął zwłaszcza na powrotnym odcinku z Gryfina do Szczecina.
Oficjalnie mogę stwierdzić, że jestem gotów jechać w sobotę nad morze. SLR niewygodny, może go przemienię, ale jeśli chodzi o kondycję to spoko. Problemem mogą być pękające szprychy. Dzisiaj po dawce kostki poszła mi kolejna od strony napędowej.
Tym razem nie wjeżdżaliśmy zbyt głęboko w miasto
Słoneczko świeciło dzisiaj mocno...
... tak mocno, że nawet Tomek zaczął kozaczyć
Oficjalnie mogę stwierdzić, że jestem gotów jechać w sobotę nad morze. SLR niewygodny, może go przemienię, ale jeśli chodzi o kondycję to spoko. Problemem mogą być pękające szprychy. Dzisiaj po dawce kostki poszła mi kolejna od strony napędowej.
Tym razem nie wjeżdżaliśmy zbyt głęboko w miasto
Słoneczko świeciło dzisiaj mocno...
... tak mocno, że nawet Tomek zaczął kozaczyć

