Informacje

  • Wszystkie kilometry na BS: 75172.76 km
  • Niektóre km w terenie na BS: 8181.95 km
  • Czas na rowerze na BS: 154d 14h 27m
  • Prędkość średnia na BS: 20.25 km/h
  • Więcej informacji

Moje rowery

Tak daję czadu w 2023: button stats bikestats.pl
Tak dawałem czadu wcześniej:

Licznik odwiedzin

od VI 2023

Statystyki zbiorcze na stronę

Szukaj

Znajomi


Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

..>150km

Dystans całkowity:6972.31 km (w terenie 216.15 km; 3.10%)
Czas w ruchu:316:35
Średnia prędkość:22.02 km/h
Maks. tętno maksymalne:180 (96 %)
Maks. tętno średnie:135 (72 %)
Suma kalorii:78798 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:193.68 km i 8h 47m
Więcej statystyk
Niedziela, 13 września 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Niemiec: Pasewalk, Strasburg, Neubrandenburg

Rower:Bridgestone
204.32 km (0.50km teren) czas jazdy: 10:10 h AVS:20.10km/h praca: 6899 kcal

Dzisiaj postanowiłem, że wybiorę się do Niemiec do Meklemburgii-Pomorza Przedniego, gdzie od niedawna znowu można legalnie wjeżdżać. Spodziewałem się sielankowej jazdy po gładziutkich asfaltach, a tymczasem przywitał mnie wmordęwind, a nieco dalej Strassen schaden.


Dzisiejsza trasa to dojazd i powrót po tym samym śladzie. Nie lubię takich wyjazdów, jednak nie dałbym rady zrobić trasy w kształcie pętli, gdyż Neubrandenburg jest 100 km od Szczecina.


Przez pierwsze 30 km od granicy droga prowadziła dobrej jakości ścieżkami rowerowymi. Minus takich niemieckich ścieżek rowerowych jest taki, że niestety czułem centrę w tylnym kole - samo z siebie nie było nigdy idealne, a dodatkowo nie uzupełniłem zerwanej szprychy.


W kierunku Loecknitz




Skrzyżowanie w Loeknitz


Kierunek na Pasewalk







W końcu Pasewalk







Za Pasewalkiem, gdy zjechałem na boczne manowce, zaczęła się kiepska jak na standardy niemieckie nawierzchnia i brak ścieżki rowerowej. Dodatkowo jazdę bardzo utrudniał wiatr wiejący z dominującym wektorem w twarz oraz podjazdy. Teren sprawiał wrażenia, że jest dosyć pofalowany. Chociaż suma przewyższeń wcale nie wyszła jakaś wybitna, a nawet mniejsza niż na poprzednich dwusetkach, to odczucie większego wysiłku, to zapewne zasługa wiatru. Do Neubrandenburga wyszła mi średnia prędkość rzędu 19,3 km/h.

Przejechałem przez sporo wioseczek, w których oczywiście obowiązkowo musi być kościół.













Średniowieczne mury miejskie w Strasburgu














Krowa muuu... Tereny, przez które jechałem są bardzo rolnicze. Minąłem kilka obór z krowami mlecznymi.










W końcu po prawie 100 km dojechałem do Neubrandenburga i mogłem poczuć miasto. Na dojeździe sprawia wrażenie większego niż jest. Tymczasem wg Wikipedii mieszka tutaj 63 tys. mieszkańców.




Neubrandenburg posiada zachowane mury miejskie wraz z bramami.
















Mój dzisiejszy cel podróży, czyli Kościół Koncertowy. Zabytek kultu religijnego przerobiony na halę koncertową. Budynek piękny, robi wrażenie, natomiast jego nowa funkcja bardzo mi się nie podoba.





Po zrobieniu podstawowych zdjęć zacząłem myśleć o powrocie. Była godzina około 18. Nieco zmieniłem trasę powrotną, żeby znowu nie jechać kilka km z samochodami po drodze krajowej, stąd niewielka pętelka na mapie.


Nieczynna elektrownia węglowa


Ostatnie zdjęcie z dzisiaj - kościół w nieokreślonej wsi

Powrót był zdecydowanie wydajniejszy. Dojazd do zajął mi 6,5 godziny, natomiast powrót 5,5. Ostatnie około 50 km jako night bike. Temperatura minimalna 14,5 stopni Celsjusza, co pozwoliło jechać od dołu na krótko, z dokładaniem tylko od góry dodatkowych warstw. Trochę się najadłem strachu, bo na trasie powrotnej z Pasewalku w niektórych samotnych posesjach biegały po podwórkach luzem psy, a w ciemności tego nie widziałem, dlatego prewencyjnie zjeżdżałem ze ścieżki na drogę krajowa, by mnie przeoczyły. Nocne powroty są do bani. Mimo, że wstałem dzisiaj o 6 rano i rower był dzień wcześniej przygotowany i wyposażony, to i tak wyjechałem dopiero w okolicy 10:30. Muszę nad tym popracować i wyjeżdżać max o 8:00, bo dzień coraz krótszy. Muszę kupić jakieś mocne lampki z pojemnym akumulatorem, ładowane ładowarką lub przez USB, bo niestety lampki na baterie tracą swoją siłę i nie jestem w stanie douzupełnić im powera inaczej niż wymieniając baterie na nowe. Do domu dojechałem na zgonie, ale dwieście jest zrobione.
Niedziela, 6 września 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Morynia, Siekierek i Cedyni

Rower:Bridgestone
226.03 km (0.50km teren) czas jazdy: 10:11 h AVS:22.20km/h praca: 7672 kcal

Dzisiaj wybrałem się na południe. Celem było odwiedzenie Cedyni, do której poprzednim razem nie zajechałem, ponieważ była już noc i miałem mega zgona. Dzisiaj poszło nieco lepiej, chociaż do domu również wróciłem zajechany
.



Wystartowałem późno bo dopiero po 12:30. Zawsze mi to psuje powrót. Teoretycznie co tydzień chcę wszystko przygotować dzień, dwa wcześniej, a wychodzi jak zawsze + standardowo późne pójście spać i kłopoty ze wstaniem. Przez to ostatnie 90 km jechałem w nocy i było to nieprzyjemne. Jedyny plus to znikomy ruch samochodów.

Ze Szczecina pojechałem do Gryfina i stąd na Banie, dalej na Trzcińsko Zdrój. Unikałem dzisiaj początkowo szlaku rowerowego, ponieważ musiałbym jechać ponad 10 km po szutrze. Nie tym razem!












Dopiero w Trzcińsku na całego wjechałem na szlak rowerowy prowadzący na południe. Zaczyna się najpiękniejszy krajobrazowo fragment szlaku. Zaczynają dominować gęste lasy, zmieniają się też proporcje, bo więcej jest drzew iglastych. Szlak ten prowadzi po zrewitalizowanej trasie kolejowej. Po drodze zwiedzam jeszcze Moryń. Miejscowość ta posiada zachowane średniowieczne mury miejskie.



































Po zwiedzeniu Morynia podejmuję decyzję, że dodam sobie 20-30 km, ale za to pojadę zobaczyć most w Siekierkach. Ponieważ most jest teraz rewitalizowany, to dojazd do niego jest niemożliwy, stąd brak zdjęć.








Po pocałowaniu ogrodzenia budowlanego ruszam na Cedynię, do której dojeżdżam około pół godziny przed zmrokiem. Cedynia okazała się dla mnie rozczarowaniem. Nie ma tutaj nic wartego uwagi, spodziewałem się więcej, a tak naprawdę to Cedynia jest tylko wspomnieniem po bitwie Mieszka I i z Hodonem.








Zanim ruszę w finalny powrót przeczekuję chwilowy delikatny deszczyk pod wiatą i zjadam trochę zapasów. Kilkasetmetrów dalej robię kolejny postój, aby się cieplej ubrać. Ruszam w ciemności. Dobrze, że wymieniłem baterie w jednej z lampek, dzięki temu dobrze mi oświetla drogę. Zdjęć już żadnych nie robię, bo jest czarno. Na szczęście nie spotykam po drodze żadnego biegającego psa, ani nie przebiega tuż przede mną żadna sarna. Dojeżdżam do Krajnika Dolnego, ubieram na siebie pozostałe ciuchy i z obrzydzeniem kontynuuję jazdę w ciemności. Prawie bez sił dojeźdżam do Gryfina. Potem tylko gapię się na komputerek i pozostały dystans. Wreszcie przed drugą w nocy jestem w domu. Bardzo mocno się dzisiaj zmęczyłem. Robię postanowienie, że od tej pory zrobię wszystko, żeby tylko nie musieć wracać w nocy, bo wtedy jest do dupy, nic nie widać, zostaje tylko kręcenie i marzenia o powrocie do domu, a jazda staje się liczbami na komputerku, a nie przyjemnością. Jednak znam siebie i wiem, że następnym razem też będzie wyjazd koło południa i powrót nocą. Życie.



Wakacyjna pętla przez Płock i Włocławek

Rower:Bridgestone
200.10 km (0.50km teren) czas jazdy: 08:46 h AVS:22.83km/h praca: 6462 kcal

Nastał ten dzień, że w końcu na parę dni wyjechałem ze Szczecina. Jestem teraz w centralnej Polsce i pierwszy raz od kilku lat zabrałem ze sobą rower. Decyzja o zamontowaniu bagażniku na dachu auta zapadła po analizie pogody na weekend.


Zaplanowałem sobie na dzisiaj wycieczkę na 200 km. Trasa w kształcie pętli przez Płock i Włocławek. W Płocku już raz na rowerze byłem, ale to prawie 10 lat temu. We Włocławku jeszcze nigdy. Obie miejscowości są oddalone od mojej tymczasowej bazy o około 60-70 km, a między nimi jest też około 60 km. Trasę zaprojektowałem sobie jeszcze w Szczecinie.


Wyruszyłem bardzo późno, bo prawie o 14:30 i już po niecałym kilometrze się rozczarowałem, że nie wyświetla mi się wartość kadencji. Potem okazało się, że ROX prędkość pobiera wg danych GPSa i to cały czujnik nie działa. Wyszukiwanie nie przynosiła żadnego rezultatu. Uznałem, że nie zawracam do domu, żeby grzebać przy baterii lub coś innego kombinować, tylko zrobię zamianką CR2032 gdzieś na postoju za jakiś czas. Generalnie, to mam w nosie kadencję, ponieważ dobrze wiem, że wynik będzie w okolicach fi=60 obr/minutę. Co się zaś tyczy prędkości, to ta odczytywana z GPSa trochę szarpie wartościami liczbowymi oraz jest zmieniana z pewnym opóźnieniem, więc różnica względem pomiaru z czujnika jest widoczna. No trudno.


Jadąc drogą wojewódzka z Krośniewic w kierunku Gostynina








Autostrada A1




Dojeżdżam do Gostynina




Ścieżka rowerowa wzdłuż DK do Płocka




Na rogatkach Płocka






Most im. Legionów Piłsudskiego w Płocku











Pogoda dzisiaj była znakomita do jazdy, ponieważ temperatura nie przekraczała 23 stopni Celsjusza (wg Roxa). Wiatr wiał mi w plecy (jechałem początkowo na północ. Sam się ździwiłem jaką średnią prędkość początkowo wykręciłem. Co 250 kcal jadłem rogalika, który ma 270 kcal. Chciałem w ten sposób zneutralizować wczorajszy kiepski dzień. Zwykle dzień przed wycieczką pakuję w siebie dużo żarcia w kilku porcjach, wczoraj natomiast było to dosyć skromne. Dzisiejsze śniadanie też nie należało do rekordowych.

Pierwszy kryzys poczułem po 80 km, chwilę po pokonaniu dosyć długiego podjazdu. Oczywiście to nie zasługa samego podjazdu, lecz mojego ekwipunku - nadmiarowej wody (wystartowałem mając 5,5 L picia, a wróciłem mając ponad 2,5 L), żarełka w torebce podsiodłowej i plecaka z ciuchami i jedzeniem. Niemało też było w tym udziału tabliczki z napisem Włocławek 62 km. Spodziewałem się mentalnie, że to będzie 40 km. Uznałem, że jadę i nie zawracam, bo tylko 30 km mniej bym miał, gdybym wrócił, ale trasa byłaby nudniejsza, bo drugi raz to samo.



Ogólnie to dzisiejsze tereny był bardzo interesujące: w porównaniu do najbliższego mojego otoczenia płaskich pól i znikomych lasów, to tutaj było bardzo leśnie, było też sporo na tyle długich i stromych podjazdów, że dały mi nieźle w kość. Każdy kolejny coraz mniej, bo jednak konsumowałem balast.


Gdzieś w drodze między Płockiem, a Włocławkiem


Na wjeździe do Włoclawka; nocne miasto

Do Włocławka dojechałem właściwie jak już było czarno. Niewiele ciekawych rzeczy zobaczyłem. Byłem już zmęczony i szykowałem się psychicznie, że ostatnie 30-40 km będę jechał na zgonie, dlatego nie pojechałem szukać starego miasta. Od razu rozpocząłem powrót. To był bardzo nieprzyjemny powrót. Jechałem ścieżkę rowerową, która jest zlokalizowana równolegle do drogi krajowej, jednak oddzielona lasem o szerokości 50-100 m, a po drugiej stronie znajduje się już normalny wielki las. Z obu stron drzewa są gęste, oczywiście totalna ciemnica, a ścieżka wąziutka na 1,0-1,5 m. Wkrótce nowy asfalt zamienił się w rozgruchotanego starocia i jechałem tak 10-12 km/h. Ponieważ jednak jestem odważny, to wcale się nie bałem. Wątpliwe spotkać w takim miejscu drapieżnika czy to dwunożnego czy czteronożnego. Za to już później na wsiach o spotkanie biegającego swobodnie psa nietrudno. Dzisiaj też miałem taką sytuację, ale kurduplastych rozmiarów był. Przejeżdżając jednak przez każdą wioskę spoglądałem na to czy mają tam pozamykane bramy i oglądałem się za siebie, przyspieszałem słysząc szczekanie. Kilka takich prewencyjnych ucieczek też mnie nieźle zmęczyło.

Końcówka to jazda na głodzie (ale takim żywnościowym, nie że narkotykowym lub alkoholowym). Pod sam koniec jeszcze się wkurzyłem, bo nie zauważyłem wyboju (potocznie "dziury") w drodze i wpadłem jednym i drugim kołem, przy czym tylne tak uderzyło mocno, że złamała mi się szprycha od strony nienapędowej ale ta z główką zwróconą ku stronie napędowej, więc nie wiem jak mi pójdzie samemu wymiana bez odkręcania kasety.

I to już prawie koniec opisu. Mimo początkowo dobrego początku z wiatrem, to jednak słabo mi się dzisiaj jechało. Czułem się zmęczony i niedojedzony. Miałem zapas jedzenia, ale monotonia i uciążliwość zatrzymywania się i wyciągania z plecaka lub torby podsiodłowej zniechęcały mnie do korzystania z rarytasów, które rarytasami nie są i jadłem je z niesmakiem. Oprócz tego powoli widzę, że 200 km to chyba mój limit i mnie to martwi, bo będę musiał zabierać rower samochodem, żeby robić jednodniowe wycieczki, inaczej ciągle będę się kręcił w tych samych miejscach startując ze Szczecina. Jak patrzę na archiwalne wycieczki +150 km i AVS jaki kiedyś miałem, to się zastanawiam czy taki stary klocek jestem czy potrzebuję jeszcze się rozjeździć bardziej.
Niedziela, 23 sierpnia 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Bridgestone., zz Foto zz, Night Bike

Wycieczka do Pyrzyc, Barlinka i Choszczna

Rower:Bridgestone
212.19 km (13.10km teren) czas jazdy: 10:09 h AVS:20.91km/h

Dzisiaj wybrałem się w trasę, której pierwsze około 80 km to miał być rekonesans przed 400 km wyprawą, która mi chodzi po głowie już od dawna, choć wiem, że na dziś nie dam rady, na pewno nie w czasie upałów. Do zgrania jest kilka zmiennych: temperatura, woda, żarcie, ciuchy, światło dzienne, sprzęt i kondycja. Najsłabszym ogniwem pozostaje kondycja, a na drugim miejscu sprzęt. Tak czy siak dzisiaj pojechałem częściowo w "nieznane". Z premedytacją od samego początku więcej jadłem, jednak monotonne menu spowodowało, że pod koniec przestałem i złapałem zgona. Jednak był to zgon na tyle kontrolowany, że miałem pewność, iż dojadę.

Planowałem jechać najpierw na Stargard i chciałem wyjechać bardzo wcześnie, ale ponieważ akurat była częściowa blokada miasta z uwagi na wywóz bomby przez saperów, a kiedy już startowałem to miałem do wyboru wybrać finisz w nocy przez Puszczę Bukową lub przez Wielgowo lub DK 10, to jednak postanowiłem, że wycieczkę zacznę jadąc najpierw do Pyrzyc.


Ogólnie jechało mi się bardzo dobrze, ponieważ nie było już takiego mocnego skwaru. Wycieczka bardzo udana, dużo pięknych widoków po drodze.



Dojazd do Pyrzyc przez Puszczę Bukową i Stare Czarnowo, potem dawną DK3. W Pyrzycach złapalem szlak rowerowy, jednak zagapiłem się i pojechałem w kierunku "ślepej" drogi rowerowej, która prawdopodobnie będzie dobudowana kiedyś, lecz obecnie jest drogą gruntową, która jest pozostałością dawnej trasy kolejowej.



Później przez jakiś czas bez większych niespodzianek. Dopiero w okolicy Barlinka znowu popełniłem błąd jadąc na pamięć i nie trzymając się nawigacji lub możliwe, że niewłaściwie ustaliłem sobie projektowaną trasę i skręciłem de facto oddalając się od celu. Potem po przejrzeniu mapy zdecydowałem się na kontynuację z modyfikacjami, co ostatecznie zaowocowało 8 km jazdy po chamskim bruku przez, gdyby nie ten bruk, dziewicze tereny. Widoki były bardzo piękne, więc nie żałuję. Jednak ten bruk mnie zmęczył, a dzisiaj dodatkowo jechałem z plecakiem, więc to wszystko dało o sobie znać kilka godzin później.















Później miałem możliwość przerzucenia się na drogę asfaltową, ale wiązało się to ze skróceniem trasy i ominięciem Barlinka, a był to jeden z celów na dzisiaj. Jeszcze we wsi przed Barlinkiem miałem mały wyścig z czworonożnym lokalsem. Nie dałem rady pod górkę z tymi wszystkimi pierdółkami, które ze sobą wiozłem, a darcie ryja nie pomogło, był szybszy i się nie bał. Jednak chyba rozszyfrowałem jego komendy, bo po krzyknięciu "wypie...", odpuścił. Widocznie pochodzi z patologicznej zagrody, bo inaczej nie biegałby luzem.


To już Barlinek, a te dwa białe obiekty to łabędzie.


To także Barlinek


Ku mojej uciesze trafiłem na bardzo świeżą ścieżkę rowerową, która jest elementem drogi rowerowej nr 20 i jest tutaj bardzo mile widziana, ponieważ obok była DW 151. Gdzieś po drodze był znak, że szlakiem rowerowym do Choszczna będzie 27 km.


Podoba mi się ten turystyczny trend budowy dróg rowerowych na śladzie dawnych dróg kolejowych


Tutaj jest tak nowe wszystko, że jeszcze nie ma oznakowania i później w Pełczycach te ścieżkę zgubiłem




Ponownie jestem na drodze rowerowej










Jeszcze przed zmierzchem dojechałem do Choszczna. Bywam tutaj kilka razy w roku, ale nigdy na zwiedzanie, więc tym razem postanowiłem trochę pooglądać.


Kaczki dziwaczki kąpiące się w Jeziorze Kluki









Zwiedzanie było strategicznym błędem, ponieważ straciłem jakieś 45 minut ostatków światła dziennego i skazałem się na nocny powrót. Zero atrakcyjności, w nocy właściwie wszystkie drogi wyglądają podobnie - gęstsze lub rzadsze lasy, gęstsze lub rzadsze wyboje. Tak oto dojechałem do Stargardu.




Ostatnie zdjęcie z dzisiaj. Fabryka Bridgestone, ale nie rowerów:)

Ze Stargadu już standardowy nudny powrót. Nudny ponieważ to już piąty raz w ciągu dwóch tygodni. Nienudna była tylko jazda po DK10, a zwłaszcza okolice węzła DK10 i S3/S6.



Niedziela, 16 sierpnia 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Stargardu, Dobrzan, Ińska i Chociwla

Rower:Bridgestone
201.11 km (0.00km teren) czas jazdy: 09:05 h AVS:22.14km/h praca: 6256 kcal

Dzisiaj wybrałem się odwiedzić Ińsko.To miejscowość położona nad jeziorem, znajduje się mniej niż 100 km od Szczecina. Pierwotnie zaplanowałem trasę na 212 km, jednak prewencyjnie nieco skróciłem, ponieważ "ciemniało już i dzień miał się już ku zachodowi".

Nowa droga z Wielgowa do Niedźwiedzia

Trasa przebiegała przez Wielgowo, Niedźwiedź i do Stargardu. Na wysokości Miedwia samochodów, jak mrówków i pełno ludzi, chyba jakaś koronoimpreza. Ze Stargadu kierunek bocznymi drogami na Dobrzany i mniej więcej w połowie wyjazdu wypadło Ińsko. Powrót przez Chociwel i znów Stargard.


W czerwonym kółku dzisiejszy cel wyjazdu - Ińsko


Kawałek za Stargardem


Nowy nabytek - torba Ortlieb 4,1 L pojemności i 2 kg nośności. Znakomicie się sprawdziła. Razem z wyposażeniem dzisiejszym miała masę 2 kg, podczas gdy bagażnik i torba Topeaka będąc puste mają masę 1,5 kg. Także teraz gram w zielone. Ponieważ dzisiaj słońce ostro dawało czadu, a doświadczenie nauczyło mnie, że nie ma czegoś takiego jak za dużo wody, to zabrałem ze sobą 6,4 L, z czego 5 L na ramie, 0,3 L w zielonym i 1,1 L w kieszonkach. Kto zgadnie ile wody i kanapek przywiozłem z powrotem?












W Dobrzanach
















Plaża w Ińsku

Przez większość drogi miałem spokój od samochodów. Nawierzchnia była dzisiaj bardzo różnej jakości, jednak 100% asfaltowa. Były fragmenty, gdzie było świetnie, bo równo. Były też takie miejsca, gdzie hamowałem, żeby nie bolały mnie dłonie. Niestety wyjeżdżając z Ińska jechałem po DW 151 i było to średnio przyjemne, bo ruch znaczny. Na powrotnym dojeździe do Stargardu był także kawałek po DW 106, z momentami sporym natężeniem ruchu (dobrze, że to już wieczoronoc, bo w dzień pewnie jeszcze gorzej).

Z Motańca znowu zrobiłem sobie powrót po S10, ale oznakowanej jako DK 10. Tym razem ruch był mniejszy niż poprzednio. Z niespodzianek to sarna przedostała się za ogrodzenie i biegła wzdłuż siatki chcąc wrócić do swojej dziczy, jednocześnie co kilka susów haratając gałą w siatkę, bo może tym razem się uda. Za Płonią dwa razy przeczekałem potoki samochodów i dałem ostro czadu, żeby zdążyć przed następnymi.

Chociaż od 170. km jechałem na semizgonie, to był on wywołany nieuzupełnieniem kcal w trakcie jazdy, ale to domu dojechałem jeszcze prawie z pozycji siły, więc jest ok. Przywiozłem nawet większość jedzenia. Muszę rozszerzyć menu, bo schabowe i rogaliki z czekoladą trochę szybko się nudzą.


Niedziela, 2 sierpnia 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, .Bridgestone., zz Foto zz

Wyjazd do Angermunde

Rower:Bridgestone
161.61 km (3.00km teren) czas jazdy: 07:17 h AVS:22.19km/h praca: 5433 kcal

Z racji tego, że zaniedbałem przez ostatnie dni regularne wyjścia na rower, to dzisiaj wybrałem się na krótszą niż w normalnym razie trasę. Punkt docelowy na dzisiaj to Angermunde. Dojazd przez Rosówek, Tantow, Kummerow. Częściowo szlakami rowerowymi, a częściowo po drogach samochodowych. Pojechałem jeszcze potem kawałek na południe za Angermunde zanim rozpocząłem powrót.


Pole kawałek za Tantow






Wiejska wieś


Historyczne budynki gospodarskie








Już prawie Angermunde


Trochę sztuki dla odchamienia się




Ewangelicki kościół parafialny Świętej Marii




Nie wiem co to za ptak, ale wygląda jakby dostał niezły łomot










Nauczka, żeby trzymać się trasy wyznaczonej uprzednio na komputerku, a nie szukać samemu skrótów, czyli spacer z buta z powodu piachowej drogi leśniej
Sobota, 18 lipca 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, .Bridgestone., zz Foto zz

Wycieczkowa pętla przez Trzcińsko-Zdrój, Chojną i Schwedt

Rower:Bridgestone
177.55 km (11.00km teren) czas jazdy: 08:47 h AVS:20.21km/h

Na dzisiaj zaplanowałem sobie krótszy wyjazd niż poprzednio. Dystans taki, jak moment, gdy tydzień temu zaczął mnie łapać zgon. Było zdecydowanie lepiej, jeszcze trochę zapasu w sobie dzisiaj miałem.




Początek trasy to dojazd do Gryfina, jednak tym razem przez Kołbaskowo i niemieckie wioski. To był bardzo dobry pomysł, ponieważ w mieście i na drodze w kierunku Kołbaskowa był bardzo duży ruch samochodowy.


Widoki z mostu na przejściu granicznym w Mescherin koło Gryfina


Widoki z mostu na przejściu granicznym w Mescherin koło Gryfina



Z Gryfina złapałem szlak rowerowy nr 3 w kierunku Trzcińska-Zdroju.





Trasę narysowałem w Sigma Data Center i ROX miał być pilotem. Szybko jednak musiałem wyłączyć dźwięk, bo najwyraźniej popełniłem błąd w ustawieniach i chciał mnie przerzucać ze szlakow rowerowych na drogi, wymyślał trasy alternatywne lub niedokładność położenia powodowała, że mówił, iż zgubiłem trasę. To jednak tak naprawdę nieistotne drobnostki. Jest 100x lepiej niż korzystając z GPSa w telefonie. Mając narysowaną trasę i przygotowaną wcześniej w głowie i tak jedzie się jak po sznurku, a dodatkowo przeglądanie mapy to bajka.


Nie ma czegoś takiego jak mieć zbyt dużo wody, kiedy się jedzie na długą wycieczkę.
4,5 L wody przyczepione do roweru, ale tym razem bez bagażnika. W plecaku jeszcze 1,0 L i w kieszonkach koszulki 0,6 L. Gdy wróciłem do domu zostało z tego może pół szklanki.
Minus takich zapasów jest oczywiście taki, że czuję się jak ciężarówka, jadę powoli i się dziwię dlaczego tak się dzieje. Dopiero pod koniec w drodze powrotnej mogłem się normalnie rozpędzić.

Z Trzcińska-Zdroju skierowałem się do Chojny, jadąc jak najwięcej po szlaku rowerowym.










Niestety chyba 2-3 km musiałem jechać też po DK26, ale akurat nie było ruchu. W Chojnie zrobiłem sobie krótką przerwę na konsumpcję i przelanie wody do podręcznych butelek.







Kościół Mariacki w Chojnie robi ogromnie wrażenie.


Wieża ma wysokość ponad 100 m. Z bliska prawdziwy gigant.





Wystartowałem w dalszą trasę bocznymi drogami. Kierunek oczywiście na Schwedt.









Paralotnia




Widoki z mostu w Krajniku Dolnym


Widok na polską stronę







Ze Schwedt wyjechałem w miarę szybko, ponieważ koniecznie chciałem zdążyć przejechać leśne odcinki za jasnego, żeby nie wybiegały mi przed koło sarny lub jenoty.








Ostatni postój na najlepszego izotonika, czyli kanapkę ze schabowym.






Koszenie trawy na wale


Niespodzianka, nie można dojechać do Gartz. Na długości około 10 km szlak Odra-Nysa jest w przebudowie i musiałem jechać po drodze B2. Ruch był jednak bardzo niewielki, a niemieccy kierowcy zjeżdżali na drugi pas, gdy mnie wyprzedzali.


Asfaltowe pasy ruchu dla rowerów


Kościół w Gartz nad Odrą



Do domu wróciłem  23:15 w zdecydowanie lepszej kondycji niż ostatnio.

Jeszcze kilka słów o komputerku. Wycieczka zabrała w sumie 11 godzin, z czego 9 godzin jazdy. Komputerek zużył 75 procent baterii (po powrocie było 45%, ale w trasie doładowałem 20% na zapas). 60-65% trasy jechałem bez podświetlenia, ponieważ nic nie dawało w słońcu i samoistnie było widać zawartość ekranu, resztę trasy z niskim podświetleniem. Mając powerbank, to od strony energetycznej nie ma tutaj żadnego limitu właściwie dla wycieczki jedno-, a nawet półtoradniowej.
Niedziela, 12 lipca 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz, ..>250km

Wycieczka do Dębna i Cedyni

Rower:Bridgestone
258.06 km (11.00km teren) czas jazdy: 12:42 h AVS:20.32km/h praca: 8527 kcal

Dzisiaj pojechałem na największą tegoroczną wycieczkę. Odwiedziłem bardzo urokliwe miejsca. Dwa, trzy lata temu jechałem samochodem wzdłuż polskiej strony granicy, wzdłuż Odry i teraz chciałem zobaczyć te same okolice na rowerze. Wyjechałem z domu o godzinie 11 z minutami. Na wyposażeniu plecak i torba na bagażniku. W arsenale makaron, jajka, pomidory, kanapki, 7daysy i oczywiście tabletki z magnezem i potasem. Ah, jeszcze 5,9 L wody (klejona do ramy, a jakże!).


Trasa to dojazd do Gryfina przez Podjuchy i DK 31. Stamtąd kierunek na południowy wschód i wkrótce przypadkowo łapię szlak rowerowy (polecam kliknąć, są mapy), którym dojeżdżam aż do Trzcińska Zdroju. Po drodze mam całkiem przyjemne widoki.









Niestety są też fragmenty z szutrem, w sumie w terenie dzisiaj około 11 km przejechałem. Jednak jadąc powoli można być prawie pewnym, że flaka nie będzie.














W końcu docieram do Trzcińska Zdroju













Nie mogę wstawić w pionie, nawet po obróceniu o 90* przed wczytaniem zdjęcia i tak wychodzi obrócone.

Dalsza droga do Dębna już bez szlaku rowerowego.



Budynek straży pożarnej w Dębnie


Znowu na leżąco:)


Raz w prawo, raz w lewo



Teoretycznie powinienem z Dębna wracać od razu do domu, bo była godzina 18:30, gdy wyjeżdżałem, jednak postanowiłem, że idę na całość i najwyżej się nie wyśpię, a dokręcę te 40 km z hakiem.


Kościół w Boleszkowicach


Mieszkowice


Pomnik Mieszka I w Mieszkowicach


Leżący kościół; Mieszkowice


Kucyki


W Gozdowicach

Poniżej dwa zdjęcia z promowego przejścia granicznego w Gozdowicach

Widok na północ


Widok na południe




Przed Muzeum bitwy pod Siekierkami





Po 160 km zacząłem znacznie słabnąć, a już od 180 km jechałem na zgonie, który się tylko powiększał. Nawet nie wjechałem do Cedyni, a szkoda. W nocy temperatura spadła prawdopodobnie do około 10 stopni Celsjusza. Ubrałem długie spodnie i drugą kurteczkę, jesienne rękawiczki. Pod tym względem było ok. Jednak i tak powrót okazał się być o wiele bardziej męczący niż przewidywałem. Takiego zgona nie miałem nigdy. Wiedziałem, że dojadę, ale okropnie mi się dłużyło.


Brama miejska w Gryfinie; oczywiście, że na leżąco:)

Do domu wróciłem o 4:30 rano. Niebo było już jasne.
Niedziela, 5 lipca 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, .Bridgestone., zz Foto zz

Wycieczka do Barlinka

Rower:Bridgestone
190.09 km (5.50km teren) czas jazdy: 09:38 h AVS:19.73km/h praca: 6602 kcal

Pomysł na dzisiejszą wycieczkę ewoluował z pomysłu na wycieczkę samochodową. Kilka miesięcy temu wracając do Szczecina samochodem jechałem bocznymi drogami zamiast S3. Przypadkowo natrafiłem w jednej z miejscowości na zabytkowy budynek, a jak się potem okazało pałac. To mi dało pomysł, żeby zaplanować trasę, na której będzie więcej takich pałaców/dworków. Ponieważ rozkręciłem się rowerowo w tym roku na dłuższych dystansach, więc postanowiłem, że skrócę jedną z tras i przejadę ją dzisiaj na rowerze.


Nie napisałem o tym ostatnio, ale kupiłem sobie znowu pulsometr. Poprzedni położyłem kiedyś w czasie postoju na dachu samochodu i o nim zapomniałem. Przepadł.
Teraz kupiłem Sigmę PC 15.11, dawniej miałem sigmę PC 15. Starszy miał więcej funkcji i statystyk, ale miał problem z sygnałem czasami. Nowy jest kiepski jeśli chodzi o statystyki, podaje mi czas jazdy tylko w jednej wybranej strefie. Już wiem, że kupię sobie prawdopodobnie Sigmę BC 23.16, a obecny pulsometr będzie do jazdy na rolkach. Tak naprawdę, to kupiłem pulsometr, żeby wiedzieć ile kcal spaliłem i muszę uzupełnić. Mam pare wpisów archiwalnych z dawnego pulsometru i paru wyjazdów, i po obrobieniu w arkuszu kalkulacyjnym i zrobieniu wykresów, już pewne wnioski wciągnąłem, więc na dzisiaj spodziewałem się wydatku energetycznego rzędu 6000 kcal. Wyszło 6600, więc ok. Zabrałem ze sobą 20 7daysów czekoladowych czyli około 5400 kcal, a w sobie jajecznicę z 6 jaj i kanapki, a dodatkowo wczoraj się objadałem schabowymi i makaronem.

TRASA DOJAZDOWA


TRASA POWROTNA


Dzisiaj wstałem wcześniej niż zwykle w weekend i dzięki temu wystartowałem o 11:15. Pojechałem przez ul. Floriana Krygiera do Podjuch, a stąd drogami asfaltowymi przez Puszczę Bukową do Starego Czarnowa. Tutaj wjechałem na dawką DK 3, która doprowadziła mnie do Pyrzyc. Towarzyszył mi bardzo mocny boczny wiatr.

Dojeżdżając do ronda w Podjuchach


Jadąc przez Puszczę Bukową


Na dawnej DK 3


Pyrzyce witają





Po zrobieniu kilku zdjęć, o które aż się prosiło, kontynuowałem przez około 10 km po ścieżce rowerowej. Ścieżka bardzo dobrej jakości, szeroka.






Był bardzo orzeźwiający fragment wśród gęstych drzew, która dawały sporo cienia. Ze ścieżki zjeżdżam na boczną drogę, która doprowadza mnie po chwili do DW 122, a już za moment skręcam w kierunku Przelewic.

Przelewice i w tle Mistrz Drugiego Planu czyli Sklep DINO.

Ok, dość wzruszeń, niedziela niehandlowa. Jadę dalej. Nawierzchnia jest słabej jakości, jedzie mi się niewygodnie, jadę powoli. Po drodze pstrykam zdjęcia kościołów. Co druga wioska i oczywiście ma kościół. Kościoły robią wrażenie swoją wiekowością, mają coś w sobie.













Level master, czyli pasy łączące wjazd na posesję z żywopłotem po drugiej stronie jezdni.


Profesjonalny kokpit. 2 lampki z Lidla, dzięki którym mogę jechać w ciemności tak samo szybko, a raczej wolno jak w dzień. Do tego na główce ramy 2 lampki pozycyjne.



Jeszcze kilka wiosek, wioseczek, kilka kilometrów dziurawych dróg i dojeżdżam do Barlinka. Barlinek, czyli po niemiecku Berlinchen (Mały Berlin). Tutaj 24 grudnia 1868 urodził się Emanuel Lasker, drugi mistrz świata w szachach. Mistrzem był rekordowo długo, bo aż przez 27 lat! Dom, w którym urodził się Laser istnieje do dziś, a na ścianie znajduje się pamiątkowa tablica. W Barlinku odbywają się turnieje szachowe im. Emanuela Laskera. Dawniej były to turnieje szachów klasycznych (długie tempo gry, jedna partia dziennie), teraz już tylko turnieje szachów szybkich (cały turniej w ciągu jednego dnia).


































Pozwiedzałem trochę miasto, odwiedziłem miejsca, które pamiętam z czasów, kiedy byłem tutaj na wakacjach, porobiłem zdjęcia i ruszyłem w drogę powrotną.

Pierwszy pałac, który dzisiaj nawiedziłem z odległości około 200 m, to Pałac w Janowie. Za czasów jego świetności musiał być imponujący. Teraz znajduje się w ruinie.




Żniwa, panie!

Następna atrakcja to Zespół Pałacowo-Folwarczny w Laskowie. Tutaj również mamy do czynienia z opuszczonym budynkiem dosłownie zabitym dechami.


Poniżej dwa zdjęcia kościoła z nie jestem pewien jakiej miejscowości.





Ruiny kościoła w Płońsku





W końcu dojeżdżam do Żukowa. Od kilku km para deszcz, a moje palce bawią się w wycieraczki. Jest beznadziejnie.


Tutaj podchodzę nieco bliżej do pałacu, który również znajduje się w ruinie. Odizolowuję się od miejscowych chłopaków, którzy postanowili ze mną pogadać i się zintegrować, robię kilka zdjęć, okrążam budynek i jadę dalej. Tutaj trochę więcej o Pałacu w Żukowie. Tutaj jeszcze jeden link.





Jadę betonowymi płytami, chcę skrócić nieco drogę, by mniejszy dystans jechać po DW 122. Wkrótce w Lubiatowe i tak z niej zjeżdżam. Tutaj fotografuję kolejny pałac oraz kościół.
Link do wpisu o Lubiatowie na Wikipedii.






Kilka wiosek dalej dojeżdżam do Czernic, gdzie znajduje się dwór.








Jadę dalej, zaczynam okrążać Jezioro Miedwie od strony wschodniej.






Odwiedzam punkt widokowy i robię kilka zdjęć.








Znowu zaczyna padać deszcz, więc chowam się pod wiatą i pakuję 270 kcal, czyli zjadam 7daysa czekoladowego. Fotografuję też dwie tęcze obok siebie. Jeszcze nigdy nie widziałem takiej intensywnej tęczy.


Ruszam w drogę. Niestety okazuje się, że będzie nieprzyjemnie, ponieważ jest szuter.




W taki sposób pokonuję około 3 km i dojeżdżam do pięknie zadbanego Pałacu w Koszewie.




W kolejnej wsi jest Pałac w Koszewku.


Na tym kończą się dzisiejsze zdjęcia, ale nie atrakcje. Przyspieszyłem, ponieważ nie znałem trasy, a robiła się juz szarówka mocna i chciałem za widnego przejechać jak najwięcej. Tuż przed zapadnięciem zmroku zrobiłem postój na umycie twarzy i dłoni wodą z mydłem oraz wyczyszczenie szkieł okularów. To mi dużo dało, baaardzo poprawiło komfort dalszej jazdy na ostatnie 30 km. Wracałem przez Motaniec, Niedźwiedź, Wielgowo i Dąbie. W Wielgowie w moim kierunku zaczął biec dosyć duży pies, który bieg z ciemności nieoświetlonych. Ale nie ze mną te numery. Gdy jadę w nocy przez las, to się drę, żeby przestraszyć potencjalne sarny, lisy i inne zwierzęta, co mogłyby wbiec mi przed nos, więc jedyne co w tej sytuacji mogłem zrobić z tym psem to zaryczeć na niego jak lew z MGM. Zadziałało, spieprzył. Ja też.


Podsumowanie i wnioski na kolejne wyjazdy.

Za mało jadłem, bo już mi nosem te 7daysy wychodziły. Od kilku tygodni tylko te rogaliki zabieram na każdy wyjazd. Limit został wyczerpany.
Druga sprawa, to picie. Zabrałem 4,6 L wody i na zasadzie porównania z poprzednim wyjazdem, to miało być dosyć, ale nie było. Dla komfortu potrzebuję 6 L wody.
Trzecia sprawa to plecak. Był za ciężki, zrobiły mi się na ciele czerwone ślady od ramiączek.
Czwarta sprawa to jakiś krem na słońce, bo moje ręce mają teraz barwy narodowe biało-czerwone.
Piąta sprawa to sufit dystansowy, jaki widzę. Gdybym założył bagażnik i torbę, to myślę, że mógłbym zabrać różnorodne zapasy prowiantu na przejechanie 300 km, jednak nie wydaje mi się, żeby przejechanie 400 km bez dodatkowych zakupów było możliwe, a po cichu liczyłem na taka wyprawę w tym roku. Jednak dzisiaj z pewnością to za wysokie progi na moje siły. W sierpniu będzie za krótki dzień i prawdopodobnie zbyt chłodno w nocy.

Sobota, 27 czerwca 2020Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz, ..>150km

Wycieczka do Wolina

Rower:Bridgestone
170.40 km (0.00km teren) czas jazdy: 07:51 h AVS:21.71km/h

Na dzisiaj miałem pomysł na dwie trasy. Jedna z nich to pętla wokół Zalewu Kamieńskiego, a druga to kierunek Lipiany i Barlinek. Wg prognozy pogody na południu temperatura miała dochodzić nawet do 36 stopni Celsjusza, dlatego zdecydowałem się na kierunek północny.



Z domu wyjechałem o godzinie 14. Kierunek na Goleniów, ale do samego miasta nie wjeżdżałem, bo tuż przed odbiłem w kierunku Stepnicy zmierzając do DW 111.

Okolice Goleniowa

Szybko przekonałem się, że to będzie bardzo trudny dzień. Upał i duchota niesamowita. Po 30 km wypiłem już 0,8 L wody. Zrobiłem szybkie obliczenia i doszedłem do wniosku, że wystarczy mi picia na jakieś 150 km. Na całą trasę zabrałem ze sobą 4,2 litra, z czego: 1,5 L + 0,5 L w koszkach na bidony, 1,0 L w plecaku, 0,3 L w kieszonce koszulki, a 3x0,3 L przyklejone do ramy i kokpitu (nie zrobiłem foto, żeby ktoś kiedyś nie użył tego przeciwko mnie :P ). Do jedzenia miałem 20x 7days czyli jakieś 5400 kcal, a w sobie wczorajszy makaron i dzisiejszą jajecznicę.

Przeanalizowałem dawne statystyki, gdy jeszcze używałem pulsometru i wyszło mi z nich, że jadąc z AVS=25km/h, spalam około 750 kcal/h. Zakładając 230 km trasę potrzebowałbym wydatkować około 7000 kcal, więc liczby się zgadzały. Tylko woda się nie zgadzała..


Okolice Stepnicy i około 55 km na liczniku


Taki tam domek:) Stan baaaardzo surowy otwarty


Farma wiatrowa Tauronu

Mimo, że na wcześniejszych wycieczkach 7daysy się sprawdzały, to dzisiaj nie bardzo miałem ochotę je podjadać. Gorąco, monotonia smaku, trochę blee, ale siły nie opuszczały.
Kiedy dojechałem do Wolina na liczniku miałem około 90 km, a w zapasie prawie 2 litry wody na powrót. Biorąc pod uwagę, że słońce przestawało smażyć, a temperatura miała wkrótce spaść jeszcze mocniej, brzmiało to optymistycznie. Popstrykałem trochę zdjęć i wystartowałem w trasę powrotną.


Wioska Wikingów i Słowian


Jedno z lepszych zdjęć z dzisiaj














W drodze powrotnej, nieco inna trasa, żeby nie jechać po DW 111, na której wcześniej był dosyć spory ruch


Topiący się asfalt




6 lampek jest? Jest.




Pierwszy raz mi się zdarzyło spotkać kilka samców jeleni. Zauważyłem 3 sztuki, a "sfotografować" udało mi się jednego z nich.




Widok na S3 w kierunku nad morze




Kościół w Miękowie.

Za Miękowem zrobiłem sobie chyba pół godziny przerwy, zdjąłem kask, rękawiczki i umyłem ręce i buzie mydłem i wodą, i wreszcie poczułem, że znowu żyję i się tak nie lepię. Temperatura wtedy już spadła, było nawet dosyć chłodno. BTW, ale tych "i" w jednym zdaniu. Ciekawe czy nie za mało przecinków..


Węzeł S6/S3


Widok w drugą stronę. W pasie rozdziału widoczny karmnik/gniazdo na słupie.


Kościół w Załomiu nocą

Do domu wróciłem po 23. Podsumuwując: wycieczka bardzo interesująca, ładne widoki, nowe lub prawie nowe miejsca dla mnie. Minusem oczywiście skwar. Gdybym miał znowu w takich warunkach jechać w taką samą kilometrażowo trasę to wziąłbym ze sobą jeszcze przynajmniej 1,5 L wody więcej. Jedzenia wystarczyło, chyba z 10 7daysów i tak przywiozłem do domu.


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl