Wpisy archiwalne w kategorii
Maraton
Dystans całkowity: | 996.21 km (w terenie 909.40 km; 91.29%) |
Czas w ruchu: | 53:50 |
Średnia prędkość: | 18.51 km/h |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 71.16 km i 3h 50m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 28 września 2008Kategoria Maraton, .Trek., zz Foto zz
Maraton w Szczecinie</big>
Rower:
68.70 km (63.00km teren) czas jazdy: 03:36 h AVS:19.08km/h
Maraton w Szczecinie
Miejsce:
- 15 w M2
- 40 w Open
Miejsce w klasyfikacji generalnej:
- 14 w M2
- 37 w Open
Maraton Gryfa Pomorskiego w Szczecinie. Ostatni w całym cyklu i ostatni mój w tym sezonie. Żeby było fajnie, to nasza drużyna Jeantex-Forumrowerowe.pl zajęła szóste miejsce w klasyfikacji generalnej, a ja wylosowałem pompkę i okulary.
Kolega z forum nie podziela mojej radości
Jechało mi się dobrze, cały maraton cisnąłem bardziej niż zwykle, jednak wypadłem jak zawsze. ;) Na pocieszenie pozostaje mi tylko info od Tomka, że jako jedna z czterech osób podjechałem na pierwszym okrążeniu pod siodło.
Teraz oczekiwanie aż organizator wrzuci zdjęcia w rozdzielczości 320x240 i obrazi się na tych, dla których będą one za małe.
Miejsce:
- 15 w M2
- 40 w Open
Miejsce w klasyfikacji generalnej:
- 14 w M2
- 37 w Open
Maraton Gryfa Pomorskiego w Szczecinie. Ostatni w całym cyklu i ostatni mój w tym sezonie. Żeby było fajnie, to nasza drużyna Jeantex-Forumrowerowe.pl zajęła szóste miejsce w klasyfikacji generalnej, a ja wylosowałem pompkę i okulary.
Kolega z forum nie podziela mojej radości
Jechało mi się dobrze, cały maraton cisnąłem bardziej niż zwykle, jednak wypadłem jak zawsze. ;) Na pocieszenie pozostaje mi tylko info od Tomka, że jako jedna z czterech osób podjechałem na pierwszym okrążeniu pod siodło.
Teraz oczekiwanie aż organizator wrzuci zdjęcia w rozdzielczości 320x240 i obrazi się na tych, dla których będą one za małe.
Sobota, 20 września 2008Kategoria ..>100km, Maraton, .Trek., zz Foto zz
Maraton w Wieleniu
Rower:
104.00 km (100.00km teren) czas jazdy: 05:47 h AVS:17.98km/h
Maraton w Wieleniu
Miejsce:
- 15 w M2
- 48 w Open
Zaplanowałem sobie, że w tym dniu przejadę pierwszego Gigacza w życiu, jednak był to już drugi. Tym razem pojechaliśmy pełnym samochodem. Musiałem wstać o 4:40, żeby ze wszystkim zdążyć. Śniadanie, rzeczy do samochodu, rower na dach i parę minut po 6:00 byłem po Kulę. Zapakowaliśmy jego rower do bagażnika i ruszyliśmy po Krzyśka. Jego rower poszedł na dach. Ruszyliśmy jakieś 6:30 z groszami.
Można było jechać trochę ambitniej to może byśmy ominęli wielką kolejkę, a tak przyjechaliśmy i poszliśmy do kolejki, której spędziliśmy ponad pół godziny, po czym ledwo zdążyłem skorzystać z ubikacji i się przebrać. Gdy się ustawiłem na starcie zostało jeszcze jakieś półtorej minuty i ruszyliśmy.
Początek trasy po wyjeździe ze stadionu, to 2,5km odcinek asfaltu. Starałem się, ale nie za wszelką cenę przebić chociaż trochę do przodu, żeby przynajmniej teoretycznie potencjalnie słabszych zawodników mieć za sobą, żeby nie musieć niepotrzebnie tracić czasu w korkach. Była niezła zapierdzielanka. Po km w terenie, średnia dobijała do 30km/h. Oczywiście wkrótce zaczęła spadać, jednak starałem się, żeby pozostała na poziomie ~22km/h, żeby na luzie zmieścić się w limicie czasu na dużą pętlę. Trochę utrudniał to piach, przez który trzeba było prowadzić rower.
Na 27. kilometrze nastąpił rozjazd. Postanowiłem, że od tej pory zwolnię i będę jechał tak, żeby mi starczyło do końca sił. W sumie dwa kilometry później zacząłem żałować, że nie skręciłem w drugą stronę, bo trochę się już zmachałem. Właściwie cała dalsza trasa przebiegała w taki sposób, że jedynie odliczałem kilometry do końca – postępujące zmęczenie w połączeniu z niejedzeniem, gdyż jak zwykle nie miałem ochoty zaowocowało mega zgonem. Do mety oczywiście dojechałem, ale nie obyło się bez prowadzenia roweru parę razy.
Parę razy miałem wrażenie, że jechałem po dzikim lesie, a ścieżka została zrobiona przez ludzi, którzy przejeżdżali tędy przede mną i że żaden człowiek się tutaj nigdy nie zapuszcza, ale to nie było jeszcze takie tragiczne. Gorszy był piach i wszechobecna płaskość. Niestety nie są to zbyt dobre tereny na maraton mtb.
To, co jest fajne na długim dystansie to to, że nie jedzie się w tłoku. Tylko ty i ewentualnie co jakiś czas jedna, dwie osoby. Niestety na krótszych dystansach jest zawsze kupa ludzi (a i końska też się czasami trafi). Minus tego jest taki, że na słabo oznakowanych maratonach można pomylić trasę. Oczywiście nie na BikeMaratonie, gdzie też przejechałem połowę dystansu samemu – tam było genialnie - strzałka na strzałce. W Wieleniu natomiast zgubiłem się trzy razy, dokładając jakieś 3km. Zdecydowanie za mało znaczków, znaczki poukrywane na niewidocznych miejscach. Około 31. kilometra zgubiłem się razem z trzema osobami i dojechaliśmy do kolejnej grupy, która nie wiedziała którędy jechać, tak iż razem było nas z dziesięć osób. Ja i dwaj kolesie zawróciliśmy i znaleźliśmy właściwą drogę, ale tamci faceci tego nie zrobili i biorąc pod uwagę to, że przyjechałem pod sam koniec (jak zwykle zresztą ;)), to ktoś tu sobie chyba przypadkiem lub nie zmienił trasę, bo tych ludków już więcej nie widziałem, a powinni chyba mnie jeszcze wyprzedzić.
Fajna sprawa, że mimo iż dojechałem późno to ludzie od cateringu wciąż przyjeżdżali z ciepłym posiłkiem regeneracyjnym, a na Gryfie 2007 ten, kto przyjechał na końcu mógł się tylko oblizać.
Podsumowując – gdyby nie limitowana liczba znaczków na trasie to byłoby super.
Miejsce:
- 15 w M2
- 48 w Open
Zaplanowałem sobie, że w tym dniu przejadę pierwszego Gigacza w życiu, jednak był to już drugi. Tym razem pojechaliśmy pełnym samochodem. Musiałem wstać o 4:40, żeby ze wszystkim zdążyć. Śniadanie, rzeczy do samochodu, rower na dach i parę minut po 6:00 byłem po Kulę. Zapakowaliśmy jego rower do bagażnika i ruszyliśmy po Krzyśka. Jego rower poszedł na dach. Ruszyliśmy jakieś 6:30 z groszami.
Można było jechać trochę ambitniej to może byśmy ominęli wielką kolejkę, a tak przyjechaliśmy i poszliśmy do kolejki, której spędziliśmy ponad pół godziny, po czym ledwo zdążyłem skorzystać z ubikacji i się przebrać. Gdy się ustawiłem na starcie zostało jeszcze jakieś półtorej minuty i ruszyliśmy.
Początek trasy po wyjeździe ze stadionu, to 2,5km odcinek asfaltu. Starałem się, ale nie za wszelką cenę przebić chociaż trochę do przodu, żeby przynajmniej teoretycznie potencjalnie słabszych zawodników mieć za sobą, żeby nie musieć niepotrzebnie tracić czasu w korkach. Była niezła zapierdzielanka. Po km w terenie, średnia dobijała do 30km/h. Oczywiście wkrótce zaczęła spadać, jednak starałem się, żeby pozostała na poziomie ~22km/h, żeby na luzie zmieścić się w limicie czasu na dużą pętlę. Trochę utrudniał to piach, przez który trzeba było prowadzić rower.
Na 27. kilometrze nastąpił rozjazd. Postanowiłem, że od tej pory zwolnię i będę jechał tak, żeby mi starczyło do końca sił. W sumie dwa kilometry później zacząłem żałować, że nie skręciłem w drugą stronę, bo trochę się już zmachałem. Właściwie cała dalsza trasa przebiegała w taki sposób, że jedynie odliczałem kilometry do końca – postępujące zmęczenie w połączeniu z niejedzeniem, gdyż jak zwykle nie miałem ochoty zaowocowało mega zgonem. Do mety oczywiście dojechałem, ale nie obyło się bez prowadzenia roweru parę razy.
Parę razy miałem wrażenie, że jechałem po dzikim lesie, a ścieżka została zrobiona przez ludzi, którzy przejeżdżali tędy przede mną i że żaden człowiek się tutaj nigdy nie zapuszcza, ale to nie było jeszcze takie tragiczne. Gorszy był piach i wszechobecna płaskość. Niestety nie są to zbyt dobre tereny na maraton mtb.
To, co jest fajne na długim dystansie to to, że nie jedzie się w tłoku. Tylko ty i ewentualnie co jakiś czas jedna, dwie osoby. Niestety na krótszych dystansach jest zawsze kupa ludzi (a i końska też się czasami trafi). Minus tego jest taki, że na słabo oznakowanych maratonach można pomylić trasę. Oczywiście nie na BikeMaratonie, gdzie też przejechałem połowę dystansu samemu – tam było genialnie - strzałka na strzałce. W Wieleniu natomiast zgubiłem się trzy razy, dokładając jakieś 3km. Zdecydowanie za mało znaczków, znaczki poukrywane na niewidocznych miejscach. Około 31. kilometra zgubiłem się razem z trzema osobami i dojechaliśmy do kolejnej grupy, która nie wiedziała którędy jechać, tak iż razem było nas z dziesięć osób. Ja i dwaj kolesie zawróciliśmy i znaleźliśmy właściwą drogę, ale tamci faceci tego nie zrobili i biorąc pod uwagę to, że przyjechałem pod sam koniec (jak zwykle zresztą ;)), to ktoś tu sobie chyba przypadkiem lub nie zmienił trasę, bo tych ludków już więcej nie widziałem, a powinni chyba mnie jeszcze wyprzedzić.
Fajna sprawa, że mimo iż dojechałem późno to ludzie od cateringu wciąż przyjeżdżali z ciepłym posiłkiem regeneracyjnym, a na Gryfie 2007 ten, kto przyjechał na końcu mógł się tylko oblizać.
Podsumowując – gdyby nie limitowana liczba znaczków na trasie to byłoby super.
Sobota, 30 sierpnia 2008Kategoria Maraton, .Trek., zz Foto zz, zz Wakacje zz, zzz GÓRY zzz
Maraton w Piechowicach
Rower:
90.12 km (75.00km teren) czas jazdy: 05:10 h AVS:17.44km/h
Maraton w Piechowicach
Miejsce:
- 41 w M2
- 135 w Open
Jestem trochę zniesmaczony i nie chce mi się za bardzo rozpisywać, a więc napiszę krótko i treściwie – punktowo.
To był mój pierwszy Giga w życiu. Jednak około 12km po asfalcie to moim zdaniem wielki minus dla organizatora.
Trzy razy musiałem spuszczać powietrze z amortyzatora, by mimo wszystko i tak dostawać szału z powodu bólu stawów w palcach.
Co do oznakowania trasy, to było perfekcyjne! Po niej jeździł na motorze ratownik. Ja bez gleb, bo asekuracyjnie jeżdżę, plus przez te palce musiałem zwalniać prawie do zera na zjazdach i mnie brali jak leszcza. :) Ale widziałem jednego groźnego orła, który do góry wzbił się niczym wiatr. Kolo zrobił takie OTB, że ja nie mogę! Się zatrzymałem, ale wstał i zginał ręce i nogi, więc ruszyłem dalej, skoro niepołamany. A to był szutrowy zjazd, ludzie tam pod 60km/h podchodzili, a typ miał bankowo powyżej czterdziestki na liczniku. No ale mówi się trudno.
Zagadałem do dwóch gości z XC-Zone, ale niestety nie pamiętam ich imion ani ksywek. Sorry, ale mam pamięć tylko do rzeczy pisanych.
W maratonie jechała też Maja Włoszczowska. Potem się lansowała ze swoim medalem z olimpiady. ;)
To by było na tyle. Na koniec dostałem smsem info z czasem i zajętym miejscem. Ekstra. Przy BikeMaratonie nasz GryfMaratonMTB wypada tragicznie.
Mistrzu wjeżdża na metę, zasłużone pierwsze od końca miejsce w M2.
P.S. Poniżej mój rękopis, który powstawał na bieżąco w czasie komputerowej nieobecności. Kartki są zapisane naturalnie dwustronnie linijka w linijkę z oszczędności papieru. ;)
Miejsce:
- 41 w M2
- 135 w Open
Jestem trochę zniesmaczony i nie chce mi się za bardzo rozpisywać, a więc napiszę krótko i treściwie – punktowo.
To był mój pierwszy Giga w życiu. Jednak około 12km po asfalcie to moim zdaniem wielki minus dla organizatora.
Trzy razy musiałem spuszczać powietrze z amortyzatora, by mimo wszystko i tak dostawać szału z powodu bólu stawów w palcach.
Co do oznakowania trasy, to było perfekcyjne! Po niej jeździł na motorze ratownik. Ja bez gleb, bo asekuracyjnie jeżdżę, plus przez te palce musiałem zwalniać prawie do zera na zjazdach i mnie brali jak leszcza. :) Ale widziałem jednego groźnego orła, który do góry wzbił się niczym wiatr. Kolo zrobił takie OTB, że ja nie mogę! Się zatrzymałem, ale wstał i zginał ręce i nogi, więc ruszyłem dalej, skoro niepołamany. A to był szutrowy zjazd, ludzie tam pod 60km/h podchodzili, a typ miał bankowo powyżej czterdziestki na liczniku. No ale mówi się trudno.
Zagadałem do dwóch gości z XC-Zone, ale niestety nie pamiętam ich imion ani ksywek. Sorry, ale mam pamięć tylko do rzeczy pisanych.
W maratonie jechała też Maja Włoszczowska. Potem się lansowała ze swoim medalem z olimpiady. ;)
To by było na tyle. Na koniec dostałem smsem info z czasem i zajętym miejscem. Ekstra. Przy BikeMaratonie nasz GryfMaratonMTB wypada tragicznie.
Mistrzu wjeżdża na metę, zasłużone pierwsze od końca miejsce w M2.
P.S. Poniżej mój rękopis, który powstawał na bieżąco w czasie komputerowej nieobecności. Kartki są zapisane naturalnie dwustronnie linijka w linijkę z oszczędności papieru. ;)
Niedziela, 17 sierpnia 2008Kategoria Maraton, .Trek., zz Foto zz
Maraton w Barlinku</big>
Rower:
70.42 km (63.00km teren) czas jazdy: 04:51 h AVS:14.52km/h
Maraton w Barlinku
Miejsce:
- 17 w M2
- 58 w Open
Termin maratonu powoli się zbliżał, a ja nie wiedziałem czy pojadę. Jazda pociągiem do przyjemnych nie należy, a samochód się popsuł. Na szczęście panowie mechanikowie zdążyli go naprawić i w czwartek przelałem wpisowe na konto organizatora.
Jako, że nie jestem w ciemie bity, to już od prawie miesiąca przygotowywałem odpowiednią kondycję organizmu poprzez systematyczne chodzenie spać nie wcześniej niż o godzinie drugiej i wstając tylko chyba dwa razy wcześniej niż o ósmej.
W sobotę wieczorem jednak było inaczej - położyłem się o północy, ale i tak zasnąłem dopiero po drugiej. :) Obudziłem się rano o 6:00, potem 6:05, a wstałem o 6:44. Jednak tym razem wyjazd odbył się rekordowo wcześnie, bo o 7:41 i na miejscu byłem chyba parę minut po dziewiątej, co teoretycznie powinno dać dużo czasu na zapisanie się, przebranie, przygotowanie roweru i picia, dojedzenie śniadania, zrobienie rozgrzewki oraz najważniejszą rzecz przed zawodami- wizytę w wc. Praktycznie było trochę inaczej, bowiem trochę się guzdrałem, przez co na starcie ustawiłem się dalej niż bym chciał, ale trudno.
Ruszyliśmy. Jechałem sobie na totalnym lajcie. Niestety kilka km później zacząłem tego żałować, ale o tym za chwilę. Początek to wyjechanie z okolic jeziora w kierunku miasta, okrążenie ryneczku i powrót na obrzeża miasteczka. Tu nastąpił ostry start i wjazd do lasu. A nadmienię tylko, że start honorowy pod przewodnictwem policjantów.
Ok. Wjechaliśmy do lasu. Fajny las - drzewa są. A tu nagle mokry bruk sobie leci normalnie. No to sobie najzwyczajniej w świecie spanikowałem po tym, jak ostatnio zachowywały się moje opony na bruku w Puszczy Bukowej i świadomie jechałem powolutku, byle się nie wywalić, bo podobno gleby bolą.
Jadąc powoli wyprzedziło mnie multum ludków. Już lepiej było zaryzykować glebę na bruku i pojechać trochę szybciej, bo zaraz potem zaczął się zjazd, na którym ekipa jechała wolniej niż antymistrz zjazdów Adamicki, więc już musiało być źle, a zaraz potem singletrack. Trochę się rozczarowałem tym, że trafiłem na pokaz wyprowadzania rowerów na spacer, kiedy goście zamiast jechać najzwyczajniej w świecie po prostu sobie szli! Błotko - idziemy, góreczka - idziemy, piaseczek - idziemy. I tak przez prawie całe pierwsze okrążenie.
Trochę szerzej zrobiło się dopiero na kilka km przed końcem pierwszego okrążenia. Ale wtedy to już dawno było pozamiatane. Wcześniej złapał mnie skurcz i żeby było fajnie to musiałem położyć rower w kałuży, która mi sięgała do połowy łydki, żeby zająć się nogą. Od tej pory przestałem jechać jak totalny leszcze i zacząłem jechać jak mega leszcz - mega wolno i miękko, a na podjazdach pasowałem i podprowadzałem. Pod koniec drugiego koła trochę przyśpieszyłem, kiedy poczułem jak moją duma została obrażona przez jakiegoś gościa bez spd, który mnie właśnie wyprzedził. :)
Do mety dojechałem po czterech godzinach, czterdziestu minutach i iluś tam sekundach. Gdzieś w totalnej końcówce oczywiście.
Z tej okazji chciałbym zrzucić całą odpowiedzialność za niepowodzenie na czynniki nadprzyrodzone i na nie wiem co jeszcze, ale jak coś wymyślę, to dopiszę. Acha i używam także wymówki nr 16 i 59 z Tomu II Wielkiej Księgi Wymówek.
Wstyd mi za mój wynik..
Edit:
Zagadka
Czy wiesz czym się różni pielgrzymka rowerowa od kolarskiej?
(odpowiedź niżej)
Na kolarskiej jest EPO na postojach.
Miejsce:
- 17 w M2
- 58 w Open
Termin maratonu powoli się zbliżał, a ja nie wiedziałem czy pojadę. Jazda pociągiem do przyjemnych nie należy, a samochód się popsuł. Na szczęście panowie mechanikowie zdążyli go naprawić i w czwartek przelałem wpisowe na konto organizatora.
Jako, że nie jestem w ciemie bity, to już od prawie miesiąca przygotowywałem odpowiednią kondycję organizmu poprzez systematyczne chodzenie spać nie wcześniej niż o godzinie drugiej i wstając tylko chyba dwa razy wcześniej niż o ósmej.
W sobotę wieczorem jednak było inaczej - położyłem się o północy, ale i tak zasnąłem dopiero po drugiej. :) Obudziłem się rano o 6:00, potem 6:05, a wstałem o 6:44. Jednak tym razem wyjazd odbył się rekordowo wcześnie, bo o 7:41 i na miejscu byłem chyba parę minut po dziewiątej, co teoretycznie powinno dać dużo czasu na zapisanie się, przebranie, przygotowanie roweru i picia, dojedzenie śniadania, zrobienie rozgrzewki oraz najważniejszą rzecz przed zawodami- wizytę w wc. Praktycznie było trochę inaczej, bowiem trochę się guzdrałem, przez co na starcie ustawiłem się dalej niż bym chciał, ale trudno.
Ruszyliśmy. Jechałem sobie na totalnym lajcie. Niestety kilka km później zacząłem tego żałować, ale o tym za chwilę. Początek to wyjechanie z okolic jeziora w kierunku miasta, okrążenie ryneczku i powrót na obrzeża miasteczka. Tu nastąpił ostry start i wjazd do lasu. A nadmienię tylko, że start honorowy pod przewodnictwem policjantów.
Ok. Wjechaliśmy do lasu. Fajny las - drzewa są. A tu nagle mokry bruk sobie leci normalnie. No to sobie najzwyczajniej w świecie spanikowałem po tym, jak ostatnio zachowywały się moje opony na bruku w Puszczy Bukowej i świadomie jechałem powolutku, byle się nie wywalić, bo podobno gleby bolą.
Jadąc powoli wyprzedziło mnie multum ludków. Już lepiej było zaryzykować glebę na bruku i pojechać trochę szybciej, bo zaraz potem zaczął się zjazd, na którym ekipa jechała wolniej niż antymistrz zjazdów Adamicki, więc już musiało być źle, a zaraz potem singletrack. Trochę się rozczarowałem tym, że trafiłem na pokaz wyprowadzania rowerów na spacer, kiedy goście zamiast jechać najzwyczajniej w świecie po prostu sobie szli! Błotko - idziemy, góreczka - idziemy, piaseczek - idziemy. I tak przez prawie całe pierwsze okrążenie.
Trochę szerzej zrobiło się dopiero na kilka km przed końcem pierwszego okrążenia. Ale wtedy to już dawno było pozamiatane. Wcześniej złapał mnie skurcz i żeby było fajnie to musiałem położyć rower w kałuży, która mi sięgała do połowy łydki, żeby zająć się nogą. Od tej pory przestałem jechać jak totalny leszcze i zacząłem jechać jak mega leszcz - mega wolno i miękko, a na podjazdach pasowałem i podprowadzałem. Pod koniec drugiego koła trochę przyśpieszyłem, kiedy poczułem jak moją duma została obrażona przez jakiegoś gościa bez spd, który mnie właśnie wyprzedził. :)
Do mety dojechałem po czterech godzinach, czterdziestu minutach i iluś tam sekundach. Gdzieś w totalnej końcówce oczywiście.
Z tej okazji chciałbym zrzucić całą odpowiedzialność za niepowodzenie na czynniki nadprzyrodzone i na nie wiem co jeszcze, ale jak coś wymyślę, to dopiszę. Acha i używam także wymówki nr 16 i 59 z Tomu II Wielkiej Księgi Wymówek.
Wstyd mi za mój wynik..
Edit:
Zagadka
Czy wiesz czym się różni pielgrzymka rowerowa od kolarskiej?
(odpowiedź niżej)
Na kolarskiej jest EPO na postojach.
Niedziela, 1 czerwca 2008Kategoria .Trek., zz Foto zz, Maraton
Maraton w Witnicy koło Gorzowa Wielkopolskiego
Rower:
63.66 km (61.40km teren) czas jazdy: 03:04 h AVS:20.76km/h
Maraton w Witnicy koło Gorzowa Wielkopolskiego
Miejsce:
-15 w M2
-39 w Open
Piach, piach i jeszcze raz piach. Tak w skrócie można opisać maraton w Witnicy. Płasko. Właściwie tylko dwa podjazdy, z czego jeden solidniejszy, a drugi po prostu dłuższy i jeden szybki zjazd, na którym trzeba było (znaczy się antymistrz zjazdów musiał) uważać i cisnąć na klameczki, żeby się nie wyglebczyć. Było fajnie. Km przejechane w maju zrobiły swoje, tak iż byłem zadowolony z osiągniętego wyniku.
Niedziela, 18 maja 2008Kategoria .Trek., Maraton, zz Foto zz
Maraton w Szczecinie
Rower:
70.15 km (63.00km teren) czas jazdy: 03:40 h AVS:19.13km/h
Maraton w Szczecinie
Miejsce:
-17 w M2
-39 w Open
Maraton Gryfa Pomorskiego w Szczecinie. Sporo błota na trasie i jak miesiąc temu parę leżących drzew, ale ogólnie spoko. Jechało mi się dobrze, zdecydowanie lepiej niż miesiąc temu, nawet jestem dosyć zadowolony z upgrade'u formy, chociaż pod koniec zupełnie zdechłem..
Niedziela, 27 kwietnia 2008Kategoria .Trek., Maraton, zz Foto zz
Maraton w Szczecinie
Rower:
68.13 km (62.00km teren) czas jazdy: 03:51 h AVS:17.70km/h
Maraton w Szczecinie
Miejsce:
-20 w M2
-50 w Open
Maraton Gryfa Pomorskiego w Szczecinie. Właściwie to nie mam się o czym rozpisywać. Jechało mi się opornie, czułem że nie mam w sobie mocy, ale jakoś tam dojechałem. Właściwie to jedynym pocieszeniem może być, że tam, gdzie miałem ochotę podprowadzić, to jednak podjeżdżałem, siodło x2 zaliczone. Niżej foty w zabójczej liczbie sztuk dwóch:
Kozaczę
A tutaj nie wiadomo co autorka (mama) miała na myśli :P
Sobota, 29 września 2007Kategoria .Wheeler., Maraton, zz Foto zz
Maraton w Wieleniu
Rower:
Wheeler60.71 km (52.00km teren) czas jazdy: 02:50 h AVS:21.43km/h
Maraton w Wieleniu
Miejsce:
-9 w M2
-40 w Open
Maraton w Wieleniu - tzw. "Michałki". Mimo niecałych dwóch godzin snu najlepszy start w sezonie. Tuż przed końcem trasu zabawny szlif na mokrym mostku z drewna, po którym rower zawisł nad rzeczka przytrzymywany przeze mnie znajdującego się z pozycji horyzontalnej stopami. :)
Auć!
Miejsce:
-9 w M2
-40 w Open
Maraton w Wieleniu - tzw. "Michałki". Mimo niecałych dwóch godzin snu najlepszy start w sezonie. Tuż przed końcem trasu zabawny szlif na mokrym mostku z drewna, po którym rower zawisł nad rzeczka przytrzymywany przeze mnie znajdującego się z pozycji horyzontalnej stopami. :)
Auć!
Niedziela, 26 sierpnia 2007Kategoria .Wheeler., Maraton, zz Foto zz, zz Wakacje zz
Maraton w Krakowie
Rower:
Wheeler73.04 km (60.00km teren) czas jazdy: 04:35 h AVS:15.94km/h
Maraton w Krakowie
Miejsce:
-101 w M2
-211 w Open
Ha, wreszcie wziąłem udział w wielkim przedsięwzięciu jakim był maraton z cyklu Powerade Dobre Sklepy Rowerowe Bla, Bla, Bla, Coś Tam, Coś Tam 2007 w Krakowie. Kiedy się zapisywałem przez Internet, na liście zgłoszonych było już ponad 3300 osób! Ile przyjechało w rzeczywistości, tego nie wiem, jednak z pewnością ponad dwa tysiące. Mini oraz Giga wystartowali godzinę przed moim dystansem czyli Mega, który wg wskazań Sigmy BC1606L wynosił 65km. Trasa była ciekawa, start trochę niefajny dla kręgosłupa, bo po trawie przejeżdżaliśmy wzdłuż przez całe krakowskie Błonia. Udało mi się przebyć całą trasę bez awarii sprzętu, a flaczków widziałem co nie miara. Niestety pod największe podjazdy podchodziłem, jak sporo zresztą ludków, a na najcięższym wg mnie zjeździe, gdzie widziałem jak jeden koleś wyglebił się trzy (no dobra dwa) razy prowadząc rower, schodziłem. Przy okazji byłem świadkiem tego, jak wycinacy wyprzedzają na jak to mi się wydawało singletrackach. Bardzo mi się podobało. Prawdopodobnie za rok też tu przyjadę, z tym że następnym razem mam zamiar przejechać dystans Giga!
Szef wjeżdża na metę
Miejsce:
-101 w M2
-211 w Open
Ha, wreszcie wziąłem udział w wielkim przedsięwzięciu jakim był maraton z cyklu Powerade Dobre Sklepy Rowerowe Bla, Bla, Bla, Coś Tam, Coś Tam 2007 w Krakowie. Kiedy się zapisywałem przez Internet, na liście zgłoszonych było już ponad 3300 osób! Ile przyjechało w rzeczywistości, tego nie wiem, jednak z pewnością ponad dwa tysiące. Mini oraz Giga wystartowali godzinę przed moim dystansem czyli Mega, który wg wskazań Sigmy BC1606L wynosił 65km. Trasa była ciekawa, start trochę niefajny dla kręgosłupa, bo po trawie przejeżdżaliśmy wzdłuż przez całe krakowskie Błonia. Udało mi się przebyć całą trasę bez awarii sprzętu, a flaczków widziałem co nie miara. Niestety pod największe podjazdy podchodziłem, jak sporo zresztą ludków, a na najcięższym wg mnie zjeździe, gdzie widziałem jak jeden koleś wyglebił się trzy (no dobra dwa) razy prowadząc rower, schodziłem. Przy okazji byłem świadkiem tego, jak wycinacy wyprzedzają na jak to mi się wydawało singletrackach. Bardzo mi się podobało. Prawdopodobnie za rok też tu przyjadę, z tym że następnym razem mam zamiar przejechać dystans Giga!
Szef wjeżdża na metę
Niedziela, 19 sierpnia 2007Kategoria .Wheeler., Maraton, zz Foto zz
Maraton w Barlinku
Rower:
Wheeler67.67 km (64.00km teren) czas jazdy: 03:53 h AVS:17.43km/h
Maraton w Barlinku
Miejsce:
-27 w M2
-105 w Open
Po jedenastodniowej przerwie i tylko pięciu dniach na ponowne zapoznanie się z rowerem przyszedł czas na kolejny maraton z cyklu GryfmaratonuMTB. Były to zarazem IV Mistrzostwa Barlinka w Kolarstwie Górskim. Wypucowałem w sobotę rowerek, napęd lśnił się tak, jak powinien. ;) Pojechałem jeszcze na krótką przejażdżkę i wróciłem oczywiście niestety już z trochę zapiaszczonym napędem, jednak mimo wszystko Rohloff bije na łeb wszystkie inne smary, które wcześniej miałem. Szybkie przetarcie ściereczką i okazuje się, że jest tak, jak być powinno. Przy okazji tego maratonu przetestowałem sposób zabezpieczenie łańcucha przed usyfieniem od owadów w trakcie transportu roweru na dachu poprzez owinięcie go gazetą, wiem, wiem, bardzo cool.. No dobra, przybyłem z rodzicami na miejsce, przygotowałem bika, zapisałem się, napełniłem bidony.. znaczy się bidon i butelkę po żywcu. Po prostu nie miałem serca wymywać tego grzyba, który zagnieździł się w ustniku drugiego bidonu i zresztą żeby go stamtąd wykurzyć musiałbym chyba użyć domestosa. No dobra, wypadałoby coś napisać na temat samej trasy i organizacji, a więc.. Trasa 'Maratonu' liczyła wg mojego licznika 65km razem z tzw. rundą honorową, czyli 3km prowadzenia peletonu przez policję w tempie 3-5 razy wolniejszym niż Szczecińska Masa Krytyczna, co skutkowało ponoć licznymi glebami. Co prawda sam widziałem tylko jedną, a drugą słyszałem, ale trzeba przyznać, że cieniutko nas pilotowali. Oprócz tego część skracała sobie drogę, np. przy okrążeniu ronda, ale już mniejsza o to. Wkrótce po wyjechaniu na większe odludzie nastąpił start ostry. Trasa była ciekawa, dużo podjazdów i zjazdów, tylko krótki fragment kostki, który nieźle dał mi w 4 litery (następnym razem spuszczę z amora jeszcze 5 PSI), znakomite oznakowanie oraz strasznie wielka liczba punktów kontrolnych, plus profesjonalne obstawienie przez policję i nie-policję przejazdów przez jezdnie. Byłbym super zadowolony, gdyby nie to, że przez frajerski wskok na asfalt przywaliłem tylną oponą i przebiłem dętkę, co dało mi piętnaście minut w plecy, takim jestem specem od zmieniania dętek. ;-) Aha, no i zupka na koniec choć smaczna, to była w wersji demo, bo talerzyki były napełniane tylko do połowy. Do wyboru był jeszcze bigos. Na zakończeniu nie zostałem, bo już mi się nie chciało, ale pewnie też było fajne. Ci co nie byli tego dnia w Barlinku na maratonie niech żałują!
Miejsce:
-27 w M2
-105 w Open
Po jedenastodniowej przerwie i tylko pięciu dniach na ponowne zapoznanie się z rowerem przyszedł czas na kolejny maraton z cyklu GryfmaratonuMTB. Były to zarazem IV Mistrzostwa Barlinka w Kolarstwie Górskim. Wypucowałem w sobotę rowerek, napęd lśnił się tak, jak powinien. ;) Pojechałem jeszcze na krótką przejażdżkę i wróciłem oczywiście niestety już z trochę zapiaszczonym napędem, jednak mimo wszystko Rohloff bije na łeb wszystkie inne smary, które wcześniej miałem. Szybkie przetarcie ściereczką i okazuje się, że jest tak, jak być powinno. Przy okazji tego maratonu przetestowałem sposób zabezpieczenie łańcucha przed usyfieniem od owadów w trakcie transportu roweru na dachu poprzez owinięcie go gazetą, wiem, wiem, bardzo cool.. No dobra, przybyłem z rodzicami na miejsce, przygotowałem bika, zapisałem się, napełniłem bidony.. znaczy się bidon i butelkę po żywcu. Po prostu nie miałem serca wymywać tego grzyba, który zagnieździł się w ustniku drugiego bidonu i zresztą żeby go stamtąd wykurzyć musiałbym chyba użyć domestosa. No dobra, wypadałoby coś napisać na temat samej trasy i organizacji, a więc.. Trasa 'Maratonu' liczyła wg mojego licznika 65km razem z tzw. rundą honorową, czyli 3km prowadzenia peletonu przez policję w tempie 3-5 razy wolniejszym niż Szczecińska Masa Krytyczna, co skutkowało ponoć licznymi glebami. Co prawda sam widziałem tylko jedną, a drugą słyszałem, ale trzeba przyznać, że cieniutko nas pilotowali. Oprócz tego część skracała sobie drogę, np. przy okrążeniu ronda, ale już mniejsza o to. Wkrótce po wyjechaniu na większe odludzie nastąpił start ostry. Trasa była ciekawa, dużo podjazdów i zjazdów, tylko krótki fragment kostki, który nieźle dał mi w 4 litery (następnym razem spuszczę z amora jeszcze 5 PSI), znakomite oznakowanie oraz strasznie wielka liczba punktów kontrolnych, plus profesjonalne obstawienie przez policję i nie-policję przejazdów przez jezdnie. Byłbym super zadowolony, gdyby nie to, że przez frajerski wskok na asfalt przywaliłem tylną oponą i przebiłem dętkę, co dało mi piętnaście minut w plecy, takim jestem specem od zmieniania dętek. ;-) Aha, no i zupka na koniec choć smaczna, to była w wersji demo, bo talerzyki były napełniane tylko do połowy. Do wyboru był jeszcze bigos. Na zakończeniu nie zostałem, bo już mi się nie chciało, ale pewnie też było fajne. Ci co nie byli tego dnia w Barlinku na maratonie niech żałują!