Informacje

  • Wszystkie kilometry na BS: 75311.03 km
  • Niektóre km w terenie na BS: 8181.95 km
  • Czas na rowerze na BS: 154d 23h 52m
  • Prędkość średnia na BS: 20.24 km/h
  • Więcej informacji

Moje rowery

Tak daję czadu w 2023: button stats bikestats.pl
Tak dawałem czadu wcześniej:

Licznik odwiedzin

od VI 2023

Statystyki zbiorcze na stronę

Szukaj

Znajomi


Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

..>100km

Dystans całkowity:14556.84 km (w terenie 909.98 km; 6.25%)
Czas w ruchu:666:59
Średnia prędkość:21.82 km/h
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:141 (75 %)
Suma kalorii:118063 kcal
Liczba aktywności:95
Średnio na aktywność:153.23 km i 7h 01m
Więcej statystyk
Niedziela, 8 listopada 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka nad Morze Bałtyckie

Rower:Bridgestone
220.81 km (2.00km teren) czas jazdy: 10:48 h AVS:20.45km/h

Myślałem, że poprzednia wycieczka to będzie już tegoroczny finisz i w poprzedni weekend całkowicie odpuściłem plany rowerowe. Co prawda w piątkowe popołudnie wraz z ogłoszeniem o zamknięciu cmentarzy, wizja wyjścia na rower się znowu pojawiła, ale zdecydowałem, że i tak odpuszczam, bo mentalnie miałem zaplanowane już inne rzeczy. Minął jednak kolejny tydzień i uznałem, że bez jazdy na rowerze jest nudno. Dlatego tym razem wybrałem się w kolejną "ostatnią wycieczkę" w tym roku.


Postanowiłem odwiedzić Międzywodzie, ponieważ jest chyba najbliżej od Szczecina spośród miejscowości nadmorskich. Po 13 dniach przerwy i tak podejrzewałem, że to się może źle skończyć, ale finalnie było nawet ok. Wstałem przed 4:30 i zdążyłem wyjechać kilka minut po 7 rano. Przywitała mnie mgła. Po 4,5 km musiałem delikatnie usuwać wilgoć ze szkieł okularów. Potem jeszcze raz po 10 km. W tym roku zachowałem się jak okularowy żółtodziób, bo czyszcząc okulary na wycieczkach bardzo porysowałem sobie szkła. Teraz jestem już bardzo ostrożny i tylko przytykam chusteczkę by zdjąć wilgoć, nie pocieram nic i nie staram się wyczyścić.


A wracając do wycieczki. Dojazd do Goleniowa przez Kliniska i Sowno. Właściwie to na rogatkach Goleniowa odbiłem w kierunku północnym na Stepnicę. W przeciwieństwie do wakacji, to ruch był dzisiaj bardzo niewielki. W Stepnicy zrobiłem krótką przerwę na zwiedzenie plaży i zrobienie kilku zdjęć. Same jesienne, melancholijne widoki. Tak było dzisiaj przez całą drogę, oprócz tych momentów, przez które było inaczej.














Potem kontynuowałem do Wolina identyczną trasą jak w wakacje.








Z Wolina kierunek na Międzywodzie. Jadąc na północ miałem po swojej prawej stronie Zalew Kamieński.



Piękna jesień!








Po 107 km dotarłem na plażę i uznałem, że czuję się na tyle dobrze i jest na tyle wcześnie, że zmienię i wydłużę sobie trasę. Pojechałem na wschód w kierunku Dziwnowa i Dziwnówka z planem odbicia na południe do Kamienia Pomorskiego i powrotu wzdłuż wschodniej linii Zalewu Kamieńskiego.













Niestety moj Sigma Rox12 ma bardzo mały ekran i o ile do nawigowania po zaplanowanej w komputerze trasie nie jest to żadnym problemem, to jednak do mentalnego projektowania trasy ad hoc lub robienia analiz i porównań różnych wariantów potencjalnej trasy się nie nadaje. Następnym razem w podobnej sytuacji odpale google maps, żeby się upewnić czy dobrze jadę. Zamiast pojechać wzdłuż Zalewu Kamieńskiego wpakowałem się na drogę wojewódzką, na której był spory ruch, debili nie brakowało. W pewnym sensie nawet im kibicowałem, bo mam na kierownicy pod palcem taki przycisk do puszczania strzałów 1800 lm z lampki. Ale ogólnie ta droga to była nieprzyjemność, dużo schodziłem na bok, jedyna sympatyczna chwila to widok taki jak na zdjęciu niżej.


Na tych moich wyjazdach rowerowych na których odwiedzam wiejskie wsie coraz częściej widzę nowe markety Dino i praktycznie wszystkie z nich mają lokalizacje jak McDonald's wśród marketów. Wczoraj spotkałem jeden taki supermarket przy drodze wojewódzkiej, nawet nie we wsi.


Kamień Pomorski widoczny z oddali

W końcu dotarłem do Parłówka i mogłem sie poczuć bezpiecznie odłączając się od ruchu samochodowego. Kawałek dalej w Ostromicach wjechałem na nową S3 w budowie.





Jeszcze kawałek dalej była przekładka ruchu z jednej jezdni na drugą, a ja zdecydowałem się zjechać z budowy na drogę boczną widoczną z prawej strony. Zrobiło się na tyle ciemno, że nawet jeśli druga nitka teoretycznie była przejezdna, to mógłbym na coś się wpakować. Tak dojechałem do Przybiernowa. Tutaj miałem mały dylemat, nowe drogi, rondo i znak ślepa droga. Ostatecznie i tak wylądowałem na tej drodze, a dopiero po chwili się zorientowałem, że to oznaczenie ślepości będzie zwiastować, że kawałek dalej na tej drodze są roboty drogowe i nie ma przejazdu dla samochodów, ale rower sobie poradzi. Stara DK miała lekko zmieniany przebieg w okolicy nowobudowanych wiaduków z przejściami dla zwierząt i wiązało się to z usunięciem starej nawierzchni, więc miałem trochę terenu. Niestety pare km dalej czyli za Babigoszczą musiałem na chwilę wjechać na DK z autami na tym odcinku z pachołkami, to oczywiście oznaczało kilka podejść i oczekiwanie na najbardziej bezpieczny moment do jazdy. Kilikaset metrów dalej znowu opuściłem samochodowe towarzystwo, bo znowu wjechałem na starą trójkę i tak dotarłem do Miękowa, a potem do Goleniowa. Z Goleniowa powrót przez Lubczynę a to z tego względu, że jakoś wydaje mi się mniej prawdopodobne spotkać tam wiejskiego psa, a poza tym nie ma lasu, więc i o sarnę trudniej. Kawałek za Lubczyną wymieniłem akumulatorki w lampce przedniej, podejrzewam, że i tak by wystarczyły, ale tak prewencyjnie, żeby nie było niespodzianki, bo kolor diody sygnalizacyjnej się zmienił z zielonego na czerwony. Do domu wróciłem około 21:00.

Samolot na terenie aeroklubu w Dąbiu W środku siedzi manekin, który wygląda dosyć upiornie z bliska

Nigdy nie jechałem takiego dystansu o takiej porze roku i nie byłem pewien czy biorę optymalny zestaw ciuchów, ale okazało się, że wszystko było poprawnie. Gdybym znalazł jeszcze drugie za duże ocieplacze, to bym w trasie powrotnej dodatkowo je ubrał i by było perfect. Rano temperatura była w okolicy 5*C, w ciągu dnia doszła do 10*C, a w trasie powrotnej minimalnie zeszła poniżej 4*C i był moment, kiedy w stopy było mi za zimno trochę, ale to krótki fragment za Goleniowem. Dzisiaj przesiadłem się na okres zimowy znowu na stare buty o cieńszej podeszwie (nowe buty + ocieplacze = za ciasno w palce, w lecie daję radę, ale na jesieni nie ma bata, żebym wytrzymał) i nagle siodełko zaczęło mi się wydawać zbyt wysoko ustawione (chociaż od 10 lat jest dokładnie w takiej samej pozycji). Prędzej czy później czeka mnie ciekawa przeprawa z tym, żeby uwolnić zapieczoną sztycę. Zastanawiam się nad nowym rowerem za rok lub dwa, a wcześniej jeszcze mam w planach mały duży upgrade obecnego napędu i kół i jeśli się powiedzie (a będzie to obejmować poszerzanie tylnego trójkąta ramy, żeby zmieścić szerszą współczesną piastę), to chyba oleję temat nowego roweru.
Niedziela, 25 października 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Cedyni przez Trzcińsko

Rower:Bridgestone
200.34 km (0.50km teren) czas jazdy: 09:57 h AVS:20.13km/h

Dzisiaj wybrałem się na południe chcąc podelektować się pięknymi leśnymi i odrzańskimi klimatami, które są w okolicy Cedyni.


W przeciwieństwie do wcześniejszych wyjazdów wystartowałem już kilka minut po 6 rano. I to był bardzo dobry ruch, bo miałem długi margines światła dziennego w razie awarii, która ostatecznie się pojawiła.


Wystartowałem przez Podjuchy do Gryfina i stamtąd kierunek na Banie. Dzisiaj jak najwięcej po nawierzchni asfaltowej. Nie korzystałem początkowo ze szlaku rowerowego, ponieważ już mam dość jazdy po szutrze, a byłoby tego około 10 km.


Chwilowa przerwa w lesie, czuć wczesną jesień


Kolejne Dino w okolicy, sakiewka się raduje

Po około 50 km, kiedy już od dobrych kilku km byłem na asfaltowym fragmencie szlaku i wjechałem w las z DW 122 łączącej na mapie Banie i Ognicę usłyszałem w lesie szczekanie. Oczywiście przyspieszyłem, ale po chwili się zatrzymałem i zawróciłem. Między drzewami wypatrzyłem dwa niewielkich gabarytów pieski. Gdy się do nich zbliżyłem to uciekły i się rozdzieliły. Objechałem las ścieżką i z drugiej strony natrafiłem na jednego z nich. No i niestety pożegnałem się z kanapką.


Ok pieseły, piesełami, ale pora jechać dalej. Ruszyłem i nagle poczułem, że coś twardno mi się jedzie. Diagnoza - flak w tylnym kole. Wbił mi się drewniany kolec i przebił w dwóch punktach dętkę. Podjąłem 3 próby klejenia. Wszystkie nieudane z uwagi na stary klej. Najpierw łatka Tip Top sobie nie poradziła, potem łatka samoprzylepna z Decathlona, a potem samoprzylepna z klejem. Ostatecznie wsadziłem nową dętkę zamienną. Dopompowałem bardziej miękko niż pierwotnie i było bardziej komfortowo od tej pory. Cała zabawa od pierwszego szczeknięcia do ponownego startu zabrała mi w sumie ponad 2 godziny. Z tego powodu postanowiłem nieco później, że skrócę o kilkanaście km trasę, aby załapać się na przejechanie w świetle dziennym tych zapewne urokliwych miejsc, które w tym roku jechałem w całości po ciemku.




Przed Trzcińskiem, ułamana gałąź nad ścieżką

Małe zwiedzanie Trzcińska-Zdroju

Ten żółw wygląda jak strach na niegrzeczne dzieci









Po przepakowaniu prowiantu i wyrzuceniu śmieci ruszyłem na południowy zachód w kierunku Morynia, lecz bez planów odwiedzania tej miejscowości.


Na przejeździe kolejowym w Godkowie-Osiedlu


Mijam Moryń widoczny z oddali. W Godkowie na chwilę zjechałem ze szlaku rowerowego, co jednak nie było dobrym posunięciem, ale patrząc nieporadnie na małym ekraniku Roxa wydawało mi się, że wybieram krótszą drogę. Nie była krótsza, nie była też równiejsza, ani nie była bardziej atrakcyjna ze względów krajobrazowych. Za Moryniem wrócilem na chwilę na szlak i znowu z niego zjechałem, co ponownie było zbyt wczesne.


Stado gęsi (nie)widoczne na polu


Koniec  końców skrócenie trasy zaowocowało tym, że nie dojechałem do mostu granicznego koło Siekierek i ominęło mnie kilkanaście km przez las i/lub wzdłuż rozlewiska Odry, a do Cedynii wjechałem od strony wschodniej zamiast od południowego zachodu. To minus turystyczny, który nie miałby miejsca, gdybym inaczej zabrał się za temat flaka. Po dzisiejszej wycieczce zmieniam system. Od tej pory zawsze, gdy biorę ze sobą większą torbę, to będę pakował dwie dętki zapasowe, a wszelkie klejenia łatek zostawiam sobie na zabawę w domu. Oczywiście łatki też będę ze sobą wozić, ale najpierw muszę dorwać świeży klej.


Prawie w Cedyni


Już w Cedyni


Na wyjeździe z Cedyni. Zupełnie nie zwiedzałem. Uznałem, że jestem na wyścigu z czasem i że chcę jak najdalej zajechać za widnego.




Wzgórza rzut beretem za Cedynią. Przejeżdżając tę trasę powrotną już dwa razy w tym roku w nocy zupełnie nie czułem tego klimatu.


Za Lubiechowem Dolnym po wybraniu drogi na Piasek, skracają nieco dystans i omijając Bielinek.


Widok na Odrę w Piasku




Ostatnie zdjęcie z dzisiaj. Wykonane jakieś 45 minut przed zmierzchaniem. Widok w kierunku Niemiec z drogi prowadzącej do Krajnika Górnego. Do Odry jest z tego miejsca około 1 km.

Moment w którym bez światła nie byłbym już w stanie jechać z uwagi na ciemność zbiegł się z moim dojechaniem do DK 31 koło Krzywinka. Zjadłem chyba ostatnią w czasie wycieczki tabletkę z potasem i magnezem, przestawiłem licznik na mostek, żeby nie zasłaniał soczewki w lampce i podłączyłem ładowanie. Tak naprawdę to tych kilometrów w całkowitej ciemności to miałem około 25, bo powrót z Gryfina już się pod tym względem nie liczy, bo rano jechałem za jasnego, więc się napatrzyłem na otoczenie. W drodze powrotnej uciążliwy był spory ruch, chociaż może to jest normalna sytuacja o tej porze. Poprzednie nightbike'owe powroty to totalnie zero samochodów przez kilka-kilkanaście kilometrów. Teraz prewencyjnie zjeżdżałem na pobocze. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Do domu wróciłem jakoś po godzinie 20. Ostatnie 30 km na zgonie, bo częściowo z lenistwa, a częściowo z obrzydzenia nie chciało mi się wyciągać 7daysów. Chyba jednak z obrzydzenia. Trzy, cztery miesiące temu brałem na wyjazd tylko 7daysy i trauma monotonii smaku pozostała do dziś.

Możliwe, że to był mój ostatni wyjazd w tym roku. Za tydzień pewnie nic z tego, a potem spodziewam się covidowego armagedonu, lock downu i różnych zakazów.
Sobota, 17 października 2020Kategoria ..>100km, .Bridgestone., zz Foto zz

Pętla przez Goleniów i Stargard

Rower:Bridgestone
121.63 km (0.50km teren) czas jazdy: 05:54 h AVS:20.62km/h

Dzisiaj wybrałem się na relatywnie krótki wyjazd jak na wyjście weekendowe. Coraz rzadziej wychodzę na rower i z tygodnia na tydzień czuję stopniowy spadek formy, no ale tak to jest. Z plusów dodatnich, to w końcu przejechałem tę trasę prawie w całości w świetle dziennym, więc zrobiłem kilka zdjęć. W lasach mnóstwo ludzi na grzybach. Był taki odcinek między Goleniowem, a Stargardem, że prawie każdy wjazd to zaparkowany samochód lub kilka.


Mimo, że trasa relatywnie krotka, to i tak jechałem bardzo powoli. Trzy razy złapał mnie lekki deszcz, jednak za każdym razem całkiem mocno odczuły to stopy, ponieważ wyszedłem dzisiaj bez ocieplaczy i to był błąd. Tydzień temu jechałem pierwszy raz w ocieplaczach w nowych butach i było mi za ciasno w palce. Dzisiaj postanowiłem pokombinować z cieplejszymi skarpetkami, ale to nie zdało egzaminu. Przez cała drogę było mi zimno w stopy, a im więcej km, tym bardziej. Muszę znaleźć większą parę ocieplaczy i będzie ok w takiej temperaturze lub na zimę na krótsze dystanse wrócić do poprzednich rozpadających się butów, które ocieplacz utrzyma w fasonie, ewentualnie opcja nr 3 kupić zimowe buty, ale niestety przez neta, więc będzie pewnie kicha z doborem rozmiaru. Aha, jeszcze jest czwarta opcja: mogę zostać foliarzem i zakleić dziurki wentylacyjne w cholewkach.


Jadąc w kierunku Lubczyny


Przebudowana ulica w Lubczynie


Kilka kilometrów za Goleniowem


Widok z wiaduktu na drogę wojewódzką kawałek za Strumianami, a przed Sownem




Takie widoki w drodze do Stargardu

Niedziela, 11 października 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Barlinka i Choszczna

Rower:Bridgestone
189.33 km (10.00km teren) czas jazdy: 09:05 h AVS:20.84km/h

Na dzisiaj rozpatrywałem dwie możliwości: wycieczkę nad morze lub jedną z przyjemniejszych tras, jaką w tym roku jechałem. Wybór padł na zmodyfikowaną powtórkę tego, co znane, czyli pętlę przez Barlinek i Choszczno.


Tym razem dojazd do Pyrzyc zrobiłem nieco inaczej, ponieważ szlakiem rowerowym przez Płonię (zlokalizowany wzdłuż dawnej DK3; bardzo brakowało takiego połączenia) i Kołbacz, a potem wioseczkami. Było trochę szutru, bruku i betonowych płyt, ale na szczęście bez psów we wsi. Zmyliło mnie google maps, którego nie przejrzałem w street view. Chociaż gdybym wiedział, że będzie bezpsiarnie, to pewnie bym też to wybrał.

Widok z Mostu Cłowego


Nowy szlak od ulicy Dąbskiej w kierunku Płoni




Ścieżka rowerowa wzdłuż dawnej DK3




Dojeżdżam do Kołbacza


Na wyjeździe z Dębiny


Ruiny kościoła z XV w Ryszewie

Od Pyrzyc już pełna asfaltowa kulturka. W Przelewicach miałem ucieczkę przed biegającym psem, a kilkaset metrów dalej, kiedy przyjrzałem się łańcuchowi w czasie jazdy i po zejściu z roweru, okazało się, że mam awarię, bo jeden z pinów się rozpiął. Pierwsze oznaki kłopotów pojawiły się za Pyrzycami, ale początkowo nie zorientowałem się, że to aż tak źle. Geneza problemu jest taka, że raz zostawiłem smar Rohloffa w samochodzie i zastępczo posmarowałem łańcuch jakąś oliwka z bikestacji (a błąd!). Od tej pory okropnie łapie piach.Taka gęstwina smarnopiachowa mi się zebrała, że po wejściu między elementy rozepchało blaszkę na bok. Stało się to w miejscu łączenia na pinie montażowym, który od samego początku wydawał mi się nieco zbyt krótki w porownaniu do reszty pinów.

Inwentaryzacja posiadanych materiałów naprawczych i uszkodzenia oraz analiza sytuacji, czyszczenie kółek przerzutki i łańcucha oraz zabawa skuwaczem zabrały mi prawie godzinę. Byłbym zapomniał: do tego czasu należy doliczyć także konsumpcję strucli z jagodami. Skróciłem łańcuch o jedno ogniwo i chociaż tym razem miałem małego farta na pocieszenie, bo po zapięciu zwykły pin ustawił się zapewniając swobodny obrót. Szkoda, że kilka miesięcy temu się tak nie udało, to bym teraz pewnie nie miał takiej niespodzianki, mimo tego piachobrudosmaru na łańcuchu.

Barlinek przejechałem bez jakiegokolwiek zwiedzania, chcąc jak najdalej zajechać za widnego.


Jadąc w kierunku Choszczna


Jedno z ostatnich dzisiejszych zdjęć, na którym jeszcze coś widać

Ta godzinna przerwa z łańcuchem spowodowała, że do Choszczna dojechałem o godzinie 19 i nie załapałem się na ładne widoki, była już noc. Ostatnie 80 km jechałem już w całkowitej ciemności. W Kunowie myślałem, że będzie ze mną krucho, bo na chodniku przy jakiejś posesji z otwartą bramą zobaczyłem dwa duże psy luzem. To jest minus tej mojej latarki, że świeci za bardzo do przodu, a za słabo na boki. Droga dziurawa, bieg nie ten, nie ma jak uciekać. Skierowałem strumień światła na te psy i one w tym momencie uciekły na posesję. Może ten kop świetlny je przestraszył. Krzyknąłem jeszcze w kierunku tej nieruchomości, żeby ktoś te psy zabrał, odpalilem światło na maksymalny poziom i zacząłem zapierdalankę na całego nie patrzac na dziury. Nie biegły za mną. Na wszelki wypadek już na zawsze odpuszczam sobie te drogą powrotną. Ewentualnie pozwolę sobie na jazdę w dzień.

Z Motańca pojechałem po DK10, już się przyzwyczaiłem, ruch był niewielki. Do domu wróciłem przed północą, na pełnym zgonie. Jeszcze rozważałem wcześniej czy dobijać do 200, ale teraz to myślałem tylko o tym, żeby się dobić do domu, do herbatki, ciasta i klapnąć na odpoczynek. Szybko się robi ciemno, nie mam kiedy jeździć w tygodniu i forma na weekend spada. Trzeba się pożegnać z dwusetkami i przywitać ze 150.
Sobota, 3 października 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Starego Warpna, Ueckermunde i Torgelow

Rower:Bridgestone
152.60 km (11.00km teren) czas jazdy: 07:08 h AVS:21.39km/h

Dzisiaj wybrałem się pozwiedzać tereny na północny zachód od Szczecina. Ostatni raz byłem tutaj tak dawno temu, że nawet nie pamiętam kiedy. Przeglądając archiwum widzę, że był to rok 2013. Z tej przyczyny wybrałem nieświadomie trasę momentami bardziej dla roweru MTB. Pierwotnie miałem ochotę odwiedzić Anklam, ale to sobie zostawiam póki co na inny termin.


Jechałem z kierunkiem ruchu przeciwnie do wskazówek zegara. Do Dobieszczyna był spory ruch aut, później znacznie zmalał. Parę km po przekroczeniu granicy popełniłem błąd i wybrałem drogę, której dalszy fragment miał warstwę ścieralną nawierzchni z chamskiej kostki z szerokimi pustawymi spoinami, dlatego gdy tylko pojawił się znak o szlaku rowerowym po śladzie dawnej kolejki wąskotorowej, to od razu skorzystałem.


Niestety w NRD często na takim starym szlaku nie ma asfaltu tylko ubita ścieżka leśna lub jakaś gruzodroga. W najlepszym wypadku mogłem jechać 20 km/h, a w najgorszym jakieś 12. Nie przyflaczyłem.






Po jakimś czasie zaczął się chyba całkiem nowy fragment szlaku, bo wykonany z równego asfaltu. W bardzo atrakcyjnie położonym blisko Jeziora Nowowarpieńskiego miejscu zlokalizowano punkt widokowy, gdzie zrobiłem parę ładnych zdjęć. Na wieżyczce czuć było mocny wiatr.






Później kawałek drogi w terenie i ostatecznie dojechałem do glówniejszej drogi. Stąd skręt w prawo w kierunku Altwarpu i jak się po niewielkim czasie okazało po kostce, która kilkanaście lat temu zerwała mi szprychę w przednim kole, nie ma dziś śladu. Jest piękna nowa droga asfaltowa, a obok niej równie fajna asfaltowa ścieżka rowerowa. Zanim się dojedzie do Altwarpu jest jeszcze miejsce postojowe z punktem widokowym, ale fotki nie wrzucam.

Samo Stare Warpno wygląda tak ładnie, że powinno się zamienić nazwami z Nowym Warpnem. W NRD jest świeżo, klimat turystyczny i nie czuć atmosfery biedy. Po drugiej stronie jeziora z kolei jest miejscami świeżo, nie czuć klimatu turystycznego, a ze starych zabudowań trochę jednak bieda jest wyczuwalna. Mimo wszystko tegoroczny sezon letni zupełnie odmienił moje dotychczasowe preferencje szosowe i Niemcy nie są już takim kierunkiem pierwszego wyboru do kręcenia.






Widoczne z daleka Nowe Warpno.

Dzisiaj o wiele bardziej wolę jeździć po polskich okolicach niż niemieckich. U nas jest większa różnorodność, bo z jednej strony powstało bardzo dużo ścieżek i szlaków rowerowych z asfaltową nawierzchnią, a z drugiej jest jeszcze wciąż dużo miejsc, gdzie są stare wyboiste drogi. Poza tym jadąc w nieznane w Polsce bardziej wiem czego się spodziewać, tj. owych dziur w nocy i potencjalnego goniącego na wsi psa luzem i sebixa, dla którego specjalnie zjadę na pobocze gruntowe, żeby jechał szybciej na swoje spotkanie biznesowe do sąsiedniej wsi. Tych nieznanych miejsc w rejonie powoli robi się coraz mniej, a jadąc po kilku latach przerwy do tych znanych wracają wspomnienia dawnych wyjazdów z kolegami i tęsknota do zawrotnej prędkości 25 km/h, z którą niegdyś jeździłem.

W tym miejscu przydałoby się jakieś płynne przejście, lecz go nie będzie. Napiszę za to, że po zrobieniu paru zdjęć i przepakowaniu prowiantu ruszyłem w kierunku Ueckermunde. Wjechałem od strony plaży. Ze zdjęć tego nie widać, ale bardzo dużo ludzi było i parking dla samochodów pełen. Ciekawe jaki współczynnik R.



















Pozwiedzał, pozwiedzal i ruszył do Eggesin..


.. a potem do Torgelow










Z Torgelow rozpocząłem powrót w kierunku na Pasewalk. W ciągu ostatnich lat powstała fajna asfaltowa ścieżka, więc nie musiałem się dzielić jezdnią z samochodami. Robiło się chłodniej, poubierałem się cieplej i rozpocząłem końcowy etap konsumpcji żywności. Do samego Pasewalku nie dojechałem, ponieważ z perspektywy komfortu psychicznego wolałem wracać w nocy przez Blankensee niż przez Loecknitz i Lubieszyn. Jest parę gospodarstw z psami, a nie przepadam jak w ciemności kudłaty drze na mnie japę, a ja tylko gdybam czy właściciel zanim go spuścił na biegi to pamiętał zamknąć bramę na noc.

Do domu wróciłem relatywnie wcześnie, dziś był krótki night bike. Na dobrą sprawę, to ten wyjazd mnie nie tyle zmęczył, co wygłodził. W trasę zabrałem tylko 5 małych kanapek i dwa jajka, bo skończyły mi się jakieś fajne czekoladowe zagrychy, o gorzkiej czekoladzie zapomniałem, a schabowe to bym chyba prędzej jako podkładki żelowe na kierownicę użył niż jako paliwo. Jeszcze fakt, że dzień wcześniej wróciłem z małego wyjazdu samochodem i przez dwa, trzy dni mniej jadłem to były powody, dla których odpuściłem sobie kierunek Anklam i 200 km wycieczkę na dziś.
Sobota, 26 września 2020Kategoria ..>100km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Pętla przez Goleniów i Stargard

Rower:Bridgestone
124.57 km (0.00km teren) czas jazdy: 04:57 h AVS:25.17km/h

Dzisiaj wstałem właściwie jeszcze w nocy, żeby zdążyć wrócić przed deszczem. Wystartowałem o 4:00 i postanowiłem przejechać pewien wariant jednej z moich ulubionych tras. Ponieważ było pusto, to na wyjeździe korzystałem z asfaltu dla samochodów omijając ścieżki rowerowe.

Widok w drodze powrotnej z Mostu Cłowego

Niestety przez pierwsze 2 godziny jechałem w ciemnościach. Jednak niezależnie od tego czy to start, czy finisz, to jazda w nocy nawet po asfalcie jest do bani. Już chyba jednak lepiej finiszować niż zaczynać, bo przynajmniej jest o czym rozmyślać jadąc w ciemnościach: "dojadę czy nie dojadę?" A tak jak dzisiaj, to była nuda.

Specjalnie zmieniłem nieco przebieg trasy, aby uniknąć jazdy po największych wybojach, a jednocześnie nie jechać przez gęste obszary leśne. Na przyszłość jeśli tylko będzie jasno, to wybiorę ponownie wersję z jazdą przez te lasy, bo po prostu jest o wiele ciekawiej. W nocy jednak uznałem, że to żadna frajda i zdecydowałem się na lepszej jakości drogi.



Widok na obwodnicę Stargardu (S10), w tle po lewej stronie cukrownia


Fabryka, ale nie rowerów

Do domu wróciłem jakoś przed wpół do dziesiątej i zdążyłem przed deszczem, który teraz pada. Oj będzie ulewa.
Niedziela, 20 września 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Stargardu, Dobrzan, Ińska i Chociwla po raz drugi

Rower:Bridgestone
187.33 km (0.20km teren) czas jazdy: 08:38 h AVS:21.70km/h

Na dzisiejszy wyjazd miałem trzy różne koncepcje. Początkowo chciałem jechać nad morze. Rozważałem też kolejny wypad do Niemiec, tym razem m.in. w okolice Ueckermunde. Tymczasem po przeczytaniu jeszcze raz wszystkich wpisów z wycieczek 100+ z tego roku oraz obejrzeniu zdjęć na kompie zdecydowałem się na przejechanie tej samej trasy, którą zrobiłem około miesiąc temu. Bardzo mi się podobają te okolice. Dużo jezior i lasów, ale także pola i łąki. Piękne krajobrazy.



Dojazd do Stargardu przez Wielgowo i Niedźwiedź. W okolicy Miedwia znowu bardzo dużo ludzi, także rowerzystów. Za Stargardem już dosyć samotnie.


Korek, koreczek, korunio.


Takie tam zdjęcie z wiaduktu na węźle Tczewska. Widok w kierunku nad morze.






68 km i przerwa na jedzonko. Miałem dzisiaj trochę pecha z butelkami. Nie moglem ustabilizować wody pod górną rurą. Dodatkowo kawałek wcześniej druga woda, którą również miałem pod rurą zaczęła się sączyć przez zakrętkę. Potem okazało się, że jeszcze butelka 1,5 L ma dziurkę u góry przez którą co jakiś czas woda kapie mi na nogi, a po powrocie do domu po jakimś czasie odkryłem, że jeszcze zrobiła się druga dziurka i mam na kaflach kałużę.


Kawałek za Dobrzanami.


Opustoszała plaża w Krzemieniu. Miesiąc temu o tej porze była tutaj masa wakacjowiczów. Teraz domki kempingowe stoją puste.





Ponieważ dzisiaj wyjechałem dopiero o godzinie 13, to gdy przybyłem do Ińska już mocno zmierzchało. Niczego nie zwiedzałem, ponieważ spodziewałem się, że w drodze powrotnej mogę mocno zmarznąć i chciałem jak najszybciej wrócić do domu. Ostatecznie jednak moje obawy się nie sprawdziły i ubiór na cebulkę + zimowy komin, jesienne rękawiczki i czapeczka dały radę. Był moment, kiedy temperatura spadła poniżej 6 stopni Celsjusza, a mi było ciepło.

Kiedy dojechałem do Chociwla zupełnie nie miałem ochoty kręcić przez wioski bocznymi drogami i omijać dziury, narażać się na ganiające po wsi psy. Zdecydowałem, że pojade do Stargardu po DK 20. To było dobre posunięcie. W nocy kierowcy wyprzedzają większym łukiem, a dodatkowo miałem z tyłu 3 lampki, więc i łuk dodatkowo był większy. Z przodu Fenix BC30, który w najmocniejszym trybie ciągłym strzela 1200 lumenami, w nieco słabszym 500. Dla mnie wystarczające było 200 + doświetlenie nieco dalej, ale punktowo lampką z Lidla. Niby 200 lm ponoć można świecić przez aż 10 godzin, jednak nie podają przy jakiej pojemności ogniw. W każdym razie i tak miałem dodatkowy komplet na zapas.

Zgona zacząłem delikatnie łapać jakoś przez Motańcem i to było w okolicy 150 km. Po 170 km, gdy już byłem na prawobrzeżu zgon zdążył się już ładnie uaktywnić. Chciałem przejechać 200 km, ale czołgałbym się przez dodatkową godzinę po mieście, więc uznałem, że nie trzeba.

Podsumowując: trasa prowadząca przez urokliwe miejsca, niestety przez późny start skazałem się na jazdę po ciemku i brak walorów widokowych. Pierwszy raz od dawna zjadłem całe żarcie i nie czułem ochoty na więcej. Jak zwykle wróciłem z nadmiarem wody. Dzisiaj jechałem bez plecaka, bo za każdym razem jego obecność sprawia mi dyskomfort i dla pleców o niebo lepiej. Teraz, gdy wpadłem na pomysł podczepiania ciuchów bezpośrednio do kierownicy, to na 200 km plecak nie jest mi już potrzebny.
Niedziela, 13 września 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Niemiec: Pasewalk, Strasburg, Neubrandenburg

Rower:Bridgestone
204.32 km (0.50km teren) czas jazdy: 10:10 h AVS:20.10km/h praca: 6899 kcal

Dzisiaj postanowiłem, że wybiorę się do Niemiec do Meklemburgii-Pomorza Przedniego, gdzie od niedawna znowu można legalnie wjeżdżać. Spodziewałem się sielankowej jazdy po gładziutkich asfaltach, a tymczasem przywitał mnie wmordęwind, a nieco dalej Strassen schaden.


Dzisiejsza trasa to dojazd i powrót po tym samym śladzie. Nie lubię takich wyjazdów, jednak nie dałbym rady zrobić trasy w kształcie pętli, gdyż Neubrandenburg jest 100 km od Szczecina.


Przez pierwsze 30 km od granicy droga prowadziła dobrej jakości ścieżkami rowerowymi. Minus takich niemieckich ścieżek rowerowych jest taki, że niestety czułem centrę w tylnym kole - samo z siebie nie było nigdy idealne, a dodatkowo nie uzupełniłem zerwanej szprychy.


W kierunku Loecknitz




Skrzyżowanie w Loeknitz


Kierunek na Pasewalk







W końcu Pasewalk







Za Pasewalkiem, gdy zjechałem na boczne manowce, zaczęła się kiepska jak na standardy niemieckie nawierzchnia i brak ścieżki rowerowej. Dodatkowo jazdę bardzo utrudniał wiatr wiejący z dominującym wektorem w twarz oraz podjazdy. Teren sprawiał wrażenia, że jest dosyć pofalowany. Chociaż suma przewyższeń wcale nie wyszła jakaś wybitna, a nawet mniejsza niż na poprzednich dwusetkach, to odczucie większego wysiłku, to zapewne zasługa wiatru. Do Neubrandenburga wyszła mi średnia prędkość rzędu 19,3 km/h.

Przejechałem przez sporo wioseczek, w których oczywiście obowiązkowo musi być kościół.













Średniowieczne mury miejskie w Strasburgu














Krowa muuu... Tereny, przez które jechałem są bardzo rolnicze. Minąłem kilka obór z krowami mlecznymi.










W końcu po prawie 100 km dojechałem do Neubrandenburga i mogłem poczuć miasto. Na dojeździe sprawia wrażenie większego niż jest. Tymczasem wg Wikipedii mieszka tutaj 63 tys. mieszkańców.




Neubrandenburg posiada zachowane mury miejskie wraz z bramami.
















Mój dzisiejszy cel podróży, czyli Kościół Koncertowy. Zabytek kultu religijnego przerobiony na halę koncertową. Budynek piękny, robi wrażenie, natomiast jego nowa funkcja bardzo mi się nie podoba.





Po zrobieniu podstawowych zdjęć zacząłem myśleć o powrocie. Była godzina około 18. Nieco zmieniłem trasę powrotną, żeby znowu nie jechać kilka km z samochodami po drodze krajowej, stąd niewielka pętelka na mapie.


Nieczynna elektrownia węglowa


Ostatnie zdjęcie z dzisiaj - kościół w nieokreślonej wsi

Powrót był zdecydowanie wydajniejszy. Dojazd do zajął mi 6,5 godziny, natomiast powrót 5,5. Ostatnie około 50 km jako night bike. Temperatura minimalna 14,5 stopni Celsjusza, co pozwoliło jechać od dołu na krótko, z dokładaniem tylko od góry dodatkowych warstw. Trochę się najadłem strachu, bo na trasie powrotnej z Pasewalku w niektórych samotnych posesjach biegały po podwórkach luzem psy, a w ciemności tego nie widziałem, dlatego prewencyjnie zjeżdżałem ze ścieżki na drogę krajowa, by mnie przeoczyły. Nocne powroty są do bani. Mimo, że wstałem dzisiaj o 6 rano i rower był dzień wcześniej przygotowany i wyposażony, to i tak wyjechałem dopiero w okolicy 10:30. Muszę nad tym popracować i wyjeżdżać max o 8:00, bo dzień coraz krótszy. Muszę kupić jakieś mocne lampki z pojemnym akumulatorem, ładowane ładowarką lub przez USB, bo niestety lampki na baterie tracą swoją siłę i nie jestem w stanie douzupełnić im powera inaczej niż wymieniając baterie na nowe. Do domu dojechałem na zgonie, ale dwieście jest zrobione.
Niedziela, 6 września 2020Kategoria ..>100km, ..>150km, ..>200km, .Bridgestone., Night Bike, zz Foto zz

Wycieczka do Morynia, Siekierek i Cedyni

Rower:Bridgestone
226.03 km (0.50km teren) czas jazdy: 10:11 h AVS:22.20km/h praca: 7672 kcal

Dzisiaj wybrałem się na południe. Celem było odwiedzenie Cedyni, do której poprzednim razem nie zajechałem, ponieważ była już noc i miałem mega zgona. Dzisiaj poszło nieco lepiej, chociaż do domu również wróciłem zajechany
.



Wystartowałem późno bo dopiero po 12:30. Zawsze mi to psuje powrót. Teoretycznie co tydzień chcę wszystko przygotować dzień, dwa wcześniej, a wychodzi jak zawsze + standardowo późne pójście spać i kłopoty ze wstaniem. Przez to ostatnie 90 km jechałem w nocy i było to nieprzyjemne. Jedyny plus to znikomy ruch samochodów.

Ze Szczecina pojechałem do Gryfina i stąd na Banie, dalej na Trzcińsko Zdrój. Unikałem dzisiaj początkowo szlaku rowerowego, ponieważ musiałbym jechać ponad 10 km po szutrze. Nie tym razem!












Dopiero w Trzcińsku na całego wjechałem na szlak rowerowy prowadzący na południe. Zaczyna się najpiękniejszy krajobrazowo fragment szlaku. Zaczynają dominować gęste lasy, zmieniają się też proporcje, bo więcej jest drzew iglastych. Szlak ten prowadzi po zrewitalizowanej trasie kolejowej. Po drodze zwiedzam jeszcze Moryń. Miejscowość ta posiada zachowane średniowieczne mury miejskie.



































Po zwiedzeniu Morynia podejmuję decyzję, że dodam sobie 20-30 km, ale za to pojadę zobaczyć most w Siekierkach. Ponieważ most jest teraz rewitalizowany, to dojazd do niego jest niemożliwy, stąd brak zdjęć.








Po pocałowaniu ogrodzenia budowlanego ruszam na Cedynię, do której dojeżdżam około pół godziny przed zmrokiem. Cedynia okazała się dla mnie rozczarowaniem. Nie ma tutaj nic wartego uwagi, spodziewałem się więcej, a tak naprawdę to Cedynia jest tylko wspomnieniem po bitwie Mieszka I i z Hodonem.








Zanim ruszę w finalny powrót przeczekuję chwilowy delikatny deszczyk pod wiatą i zjadam trochę zapasów. Kilkasetmetrów dalej robię kolejny postój, aby się cieplej ubrać. Ruszam w ciemności. Dobrze, że wymieniłem baterie w jednej z lampek, dzięki temu dobrze mi oświetla drogę. Zdjęć już żadnych nie robię, bo jest czarno. Na szczęście nie spotykam po drodze żadnego biegającego psa, ani nie przebiega tuż przede mną żadna sarna. Dojeżdżam do Krajnika Dolnego, ubieram na siebie pozostałe ciuchy i z obrzydzeniem kontynuuję jazdę w ciemności. Prawie bez sił dojeźdżam do Gryfina. Potem tylko gapię się na komputerek i pozostały dystans. Wreszcie przed drugą w nocy jestem w domu. Bardzo mocno się dzisiaj zmęczyłem. Robię postanowienie, że od tej pory zrobię wszystko, żeby tylko nie musieć wracać w nocy, bo wtedy jest do dupy, nic nie widać, zostaje tylko kręcenie i marzenia o powrocie do domu, a jazda staje się liczbami na komputerku, a nie przyjemnością. Jednak znam siebie i wiem, że następnym razem też będzie wyjazd koło południa i powrót nocą. Życie.



Wakacyjna pętla przez Płock i Włocławek

Rower:Bridgestone
200.10 km (0.50km teren) czas jazdy: 08:46 h AVS:22.83km/h praca: 6462 kcal

Nastał ten dzień, że w końcu na parę dni wyjechałem ze Szczecina. Jestem teraz w centralnej Polsce i pierwszy raz od kilku lat zabrałem ze sobą rower. Decyzja o zamontowaniu bagażniku na dachu auta zapadła po analizie pogody na weekend.


Zaplanowałem sobie na dzisiaj wycieczkę na 200 km. Trasa w kształcie pętli przez Płock i Włocławek. W Płocku już raz na rowerze byłem, ale to prawie 10 lat temu. We Włocławku jeszcze nigdy. Obie miejscowości są oddalone od mojej tymczasowej bazy o około 60-70 km, a między nimi jest też około 60 km. Trasę zaprojektowałem sobie jeszcze w Szczecinie.


Wyruszyłem bardzo późno, bo prawie o 14:30 i już po niecałym kilometrze się rozczarowałem, że nie wyświetla mi się wartość kadencji. Potem okazało się, że ROX prędkość pobiera wg danych GPSa i to cały czujnik nie działa. Wyszukiwanie nie przynosiła żadnego rezultatu. Uznałem, że nie zawracam do domu, żeby grzebać przy baterii lub coś innego kombinować, tylko zrobię zamianką CR2032 gdzieś na postoju za jakiś czas. Generalnie, to mam w nosie kadencję, ponieważ dobrze wiem, że wynik będzie w okolicach fi=60 obr/minutę. Co się zaś tyczy prędkości, to ta odczytywana z GPSa trochę szarpie wartościami liczbowymi oraz jest zmieniana z pewnym opóźnieniem, więc różnica względem pomiaru z czujnika jest widoczna. No trudno.


Jadąc drogą wojewódzka z Krośniewic w kierunku Gostynina








Autostrada A1




Dojeżdżam do Gostynina




Ścieżka rowerowa wzdłuż DK do Płocka




Na rogatkach Płocka






Most im. Legionów Piłsudskiego w Płocku











Pogoda dzisiaj była znakomita do jazdy, ponieważ temperatura nie przekraczała 23 stopni Celsjusza (wg Roxa). Wiatr wiał mi w plecy (jechałem początkowo na północ. Sam się ździwiłem jaką średnią prędkość początkowo wykręciłem. Co 250 kcal jadłem rogalika, który ma 270 kcal. Chciałem w ten sposób zneutralizować wczorajszy kiepski dzień. Zwykle dzień przed wycieczką pakuję w siebie dużo żarcia w kilku porcjach, wczoraj natomiast było to dosyć skromne. Dzisiejsze śniadanie też nie należało do rekordowych.

Pierwszy kryzys poczułem po 80 km, chwilę po pokonaniu dosyć długiego podjazdu. Oczywiście to nie zasługa samego podjazdu, lecz mojego ekwipunku - nadmiarowej wody (wystartowałem mając 5,5 L picia, a wróciłem mając ponad 2,5 L), żarełka w torebce podsiodłowej i plecaka z ciuchami i jedzeniem. Niemało też było w tym udziału tabliczki z napisem Włocławek 62 km. Spodziewałem się mentalnie, że to będzie 40 km. Uznałem, że jadę i nie zawracam, bo tylko 30 km mniej bym miał, gdybym wrócił, ale trasa byłaby nudniejsza, bo drugi raz to samo.



Ogólnie to dzisiejsze tereny był bardzo interesujące: w porównaniu do najbliższego mojego otoczenia płaskich pól i znikomych lasów, to tutaj było bardzo leśnie, było też sporo na tyle długich i stromych podjazdów, że dały mi nieźle w kość. Każdy kolejny coraz mniej, bo jednak konsumowałem balast.


Gdzieś w drodze między Płockiem, a Włocławkiem


Na wjeździe do Włoclawka; nocne miasto

Do Włocławka dojechałem właściwie jak już było czarno. Niewiele ciekawych rzeczy zobaczyłem. Byłem już zmęczony i szykowałem się psychicznie, że ostatnie 30-40 km będę jechał na zgonie, dlatego nie pojechałem szukać starego miasta. Od razu rozpocząłem powrót. To był bardzo nieprzyjemny powrót. Jechałem ścieżkę rowerową, która jest zlokalizowana równolegle do drogi krajowej, jednak oddzielona lasem o szerokości 50-100 m, a po drugiej stronie znajduje się już normalny wielki las. Z obu stron drzewa są gęste, oczywiście totalna ciemnica, a ścieżka wąziutka na 1,0-1,5 m. Wkrótce nowy asfalt zamienił się w rozgruchotanego starocia i jechałem tak 10-12 km/h. Ponieważ jednak jestem odważny, to wcale się nie bałem. Wątpliwe spotkać w takim miejscu drapieżnika czy to dwunożnego czy czteronożnego. Za to już później na wsiach o spotkanie biegającego swobodnie psa nietrudno. Dzisiaj też miałem taką sytuację, ale kurduplastych rozmiarów był. Przejeżdżając jednak przez każdą wioskę spoglądałem na to czy mają tam pozamykane bramy i oglądałem się za siebie, przyspieszałem słysząc szczekanie. Kilka takich prewencyjnych ucieczek też mnie nieźle zmęczyło.

Końcówka to jazda na głodzie (ale takim żywnościowym, nie że narkotykowym lub alkoholowym). Pod sam koniec jeszcze się wkurzyłem, bo nie zauważyłem wyboju (potocznie "dziury") w drodze i wpadłem jednym i drugim kołem, przy czym tylne tak uderzyło mocno, że złamała mi się szprycha od strony nienapędowej ale ta z główką zwróconą ku stronie napędowej, więc nie wiem jak mi pójdzie samemu wymiana bez odkręcania kasety.

I to już prawie koniec opisu. Mimo początkowo dobrego początku z wiatrem, to jednak słabo mi się dzisiaj jechało. Czułem się zmęczony i niedojedzony. Miałem zapas jedzenia, ale monotonia i uciążliwość zatrzymywania się i wyciągania z plecaka lub torby podsiodłowej zniechęcały mnie do korzystania z rarytasów, które rarytasami nie są i jadłem je z niesmakiem. Oprócz tego powoli widzę, że 200 km to chyba mój limit i mnie to martwi, bo będę musiał zabierać rower samochodem, żeby robić jednodniowe wycieczki, inaczej ciągle będę się kręcił w tych samych miejscach startując ze Szczecina. Jak patrzę na archiwalne wycieczki +150 km i AVS jaki kiedyś miałem, to się zastanawiam czy taki stary klocek jestem czy potrzebuję jeszcze się rozjeździć bardziej.

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl